57-letni biznesmen z Teksasu chciał przejąć władzę w Gambii. Odpowie za to przed sądem w USA
"Dave" mieszkał w USA już ponad 30 lat, na tyle długo, by dostać obywatelstwo tego kraju. Nie oznacza to jednak, że zapomniał o swojej dawnej ojczyźnie. Wręcz przeciwnie, miał co do niej bardzo konkretne plany. Chciał odsunąć od władzy bezwzględnego tyrana i pchnąć kraj ku demokratycznym zmianom. Tak przynajmniej twierdzi Papa Faal, który wraz z 57-letnim Cherno Nije stanął przed amerykańskim sądem za próbę zamachu stanu w Gambii.
"Jako prywatny deweloper i doradca, wybudowałem domy za łączną sumę 130 milionów dolarów, co przełożyło się w sumie na 1,2 tys. mieszkań. Jako menedżer istotnego programu mieszkaniowego, w Departamencie Mieszkań i Spraw Społecznych Teksasu, przewodziłem zatwierdzeniu i rozdzieleniu kontraktów, które doprowadziły do wybudowania 70 tys. mieszkań i wstrzyknęły 1,2 mld dolarów w rynek mieszkaniowy w segmencie tzw. "przystępnych cen". Prawdę mówiąc, w tym czasie wybudowaliśmy więcej mieszkań w segmencie "przystępnych cen" niż jakikolwiek inny stan USA. (...) Mam nadzieję, że dzięki moim doświadczeniom dotrę do jeszcze większej grupy ludzi w Stanach Zjednoczonych i poza nimi, szczególnie w krajach rozwijających się, w tym w Gambii, z której pochodzę. - napisał 57-letni Cherno Njie na swoim profilu w serwisie LinkedIn, ułatwiającym kontakty zawodowo-biznesowe.
Teksańczyk o gambijskich korzeniach nie rzucał słów na wiatr i szczególnie do serca wziął swoją ostatnią obietnicę. Jednak sposób, w jaki chciał ją zrealizować, daleko odbiega od gładkich słów statecznego biznesmena. Nije ani myślał starać się o międzynarodowe kontrakty, nie liczył też na dyplomację. Postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i odsunąć od władzy prezydenta Jammeha, który niepodzielnie włada krajem od 20 lat.
Kogo chciał obalić "Dave"?
Yahya Jammeh przejął władzę w Gambii, najmniejszym państwie Afryki, w 1994 roku w wyniku bezkrwawego zamachu stanu. Od tamtej pory rządzi krajem twardą ręką i jest uznawany z jednego z najsurowszych tyranów na kontynencie. Szerokim echem na świecie odbijają się masowe egzekucje, które prezydent zarządza rokrocznie w okolicach zakończenia ramadanu. Na karę śmierci skazywani są w nich przestępcy, ale także opozycjoniści czy niewygodni oficerowie wojska.
Obrońcy praw człowieka od lat krytykują władze Gambii o branie na cel opozycji, dziennikarzy i homoseksualistów. Niedawno administracja Baracka Obamy anulowała umowę handlową z tym państwem w odpowiedzi na naruszanie praw człowieka z wprowadzeniem kar dożywotniego więzienia za praktyki homoseksualne na czele.
Karabiny z USA zaprowadzą demokrację
Za swoje nieudane knowania przeciwko tyranowi Nije i jego 46-letni współpracownik Papa Faal, mieszkaniec stanu Minnesota, stanęli przed amerykańskim sądem. Federalne prawo USA zakazuje bowiem obalania rządów państw, z którymi Stany Zjednoczone nie są w stanie wojny. Zarzuty postawiono mu głównie na podstawie zeznań Faala. Były wspólnik ujawnił, że Nije, posługujący się kryptonimem "Dave", był mózgiem całej operacji. - Był biznesmenem, który wszystko sfinansował, a po udanym zamachu stanu miał zostać zainstalowany na fotelu przywódcy Gambii - zeznawał Faal.
Latem i jesienią 46-letni Faal i dwóch innych amerykańskich konspiratorów legalnie zakupiło w sumie osiem karabinów M4, które razem z kamizelkami kuloodpornymi, noktowizorami i innym sprzętem wojskowym zostały ukryte w beczkach. Ładunek został wysłany do Gambii. "Dave" sponsorował zakup i transport, będący częścią jego planu przejęcia władzy. - Plan na zamach zakładał przywrócenie demokracji w Gambii i poprawę warunków życia. Spiskowcy mieli nadzieję, że przejmą kraj bez zabijania jakichkolwiek Gambijczyków. Mieli także nadzieję, że przyłączy się do nich około 160 żołnierzy lokalnego wojska, którzy rzekomo wyrazili chęć wsparcia zamachu - zeznawał Faal.
Plan ataku
W grudniu Nije i Faal udali się do Gambii. Przezornie wybrali inne loty. Początkowo sądzili, że zaatakują prezydencki konwój i zmuszą głowę państwa do oddania władzy. Gdy okazało się, że Jammeh wyjechał z kraju, zmienili swój plan. Za cel obrali pałac prezydencki.
Liczyli, że gładko zajmą siedzibę głowy państwa pod jej nieobecność. Plan "Dave'a" spalił jednak na panewce - oczekiwane wsparcie od miejscowych nigdy nie nadeszło. Wobec tego szturm na pałac prezydencki był z góry skazany na porażkę. 30 grudnia wzięło w nim udział jedynie 10-12 Gambijczyków mieszkających zagranicą, głównie w USA i Niemczech, często posiadających podwójne obywatelstwa. Wielu z nich zostało rannych, a niektórzy zginęli w wymianie ognia z ochroną placówki.
Papa Faal miał więcej szczęścia. Dostał się na prom, którym przepłynął do sąsiedniego Senegalu. Tam odwiedził amerykańską ambasadę w Dakarze, gdzie skontaktował się z amerykańskimi dyplomatami. Być może nie podejrzewał, że narobi sobie tym jeszcze więcej kłopotów.
Z kolei mózg operacji, Cherno Nije, który zaszył się w kryjówce nieopodal pałacu prezydenckiego, po nieudanej akcji zbiegł z miejsca zdarzenia. Został zatrzymany dopiero po przylocie do USA, na lotnisku w Virginii. Również uciekał przez Senegal.
"Robił to dla demokracji"
Tuż po nieudanym zamachu stanu gambijski przywódca oskarżył o próbę puczu "grupy terrorystyczne". Zarzucił także, że napastnicy mieli wsparcie innych państw.
Niezależnie od intencji Nije i Faala odpowiedzą teraz przed sądem w USA za przestępstwa związane z przerzutem broni i próbę obalenia władz obcego państwa. Pasamba Jow, zamieszkały w USA działacz na rzecz ochrony praw człowieka w Gambii, przynajmniej częściowo "rozgrzesza" 57-letniego krajana.
- Nawet jeśli oskarżenia się potwierdzą, sądzę, że (Nije - przyp.) robił to dla demokracji w kraju, którego rząd odmawiał zrzeczenia się władzy w jakikolwiek sposób zgodny z prawem. Każda legalna droga była blokowana przez Jammeha i jego zwolenników - ocenił w rozmowie z Associated Press. Aktywista dodał, że Nije, jako działacz diaspory, wielokrotnie przypominał Unii Europejskiej, ONZ-owi oraz amerykańskiemu departamentowi stanu o sytuacji w Gambii. Współpracował również z tamtejszą opozycją.
Gambia rzadko trafia na czołówki światowych mediów. Wkrótce ten mały afrykański kraj najpewniej znów odejdzie w zapomnienie, by powrócić w lipcu, gdy Jammeh po raz kolejny zwyczajowo zapowie serię egzekucji na koniec ramadanu. Być może tym razem Nije będzie obserwował cierpienia starej ojczyzny zza krat nowej, bo za naruszenie amerykańskiej Ustawy o Neutralności grożą mu nawet trzy lata pozbawienia wolności.
Adam Parfieniuk, Wirtualna Polska