55 mgnień wiosny



Cichy i zamknięty w sobie Władimir Putin całe życie musiał walczyć o respekt otoczenia. Dziś ma go tyle, że mogliby mu pozazdrościć wszyscy przywódcy. A i tak mu mało

Lojalny i skuteczny. Niezastąpiony i potrafiący pozostać w cieniu. Nazywany „człowiekiem znikąd” i „asem z rękawa prezydenta Jelcyna”. Taką opinię przez lata miał świat o Władimirze Putinie. Bez zachwytów. Ambitny, systematyczny, oddany przełożonym, posłusznie wypełniający zadania – to pozytywne cechy, ale charakteryzujące raczej pozbawionego wdzięku księgowego. Teraz w powszechnej opinii nie ma już Putina urzędnika. Jest Putin car. Dyktujący warunki Zachodowi, odpierający ataki dwustu dziennikarzy naraz, rozdający polityczne karty, królujący w sondażach. I choć jego kadencja prezydencka zakończy się dopiero za pół roku, nikt nie wątpi, że Putin pozosta-nie w polityce o wiele dłużej. Ostatnio zasugerował, że może jako premier. Prezydent, premier, car – Rosjanom wszystko jedno. Byleby rządził. Jednak mit o Putinie carze, chociaż niezwykle silny, pozostaje mitem. Uwierzył w niego naród, kupił go cały świat. Ale tego „nowego cara” powołano na Kreml po to, aby spełnił konkretne zadanie. Miał odbudować siłę
Kremla, tak aby móc chronić interesy elity finansowej kraju. Ta misja trwa nadal.

Prawie jak Stirlitz

Putka. Tak przezywali go w szkole. Putka był drobny i niewysoki. Koledzy wspominają, że nieraz musiał siłą zdobywać szacunek rówieśników. A to gdy się założyli, że nie odważy się zwiesić z balkonu na czwartym piętrze ich leningradzkiej podstawówki (odważył się). A to gdy umówili się na bójkę z kolegami i Putka przyszedł z dwoma, a czekało na nich dwudziestu (nie uciekł). A to gdy nie chcieli go przyjąć do drużyny pionierów (przyjęli dopiero w szóstej klasie). Mały Putka był takim rozrabiaką, że gdy miał 12 lat, sąsiedzi z kamienicy odbyli nad nim społeczny sąd. Uradzili, żeby oddać go do poprawczaka. Sąsiadów zlekceważyć trudno – rodzina Putinów miesz-kała w komunałce, mieszkaniu dzielonym z wieloma lokatorami, ze wspólną kuchnią i łazienką. Podobno po tam-tym sądzie Putka się uspokoił. I podobno ojciec – były wojskowy – bił Putkę pasem.

Putinowie nie byli bogaci. Matka zajmowała się domem i wychowaniem jedynego syna – zanim się urodził, po-chowała jego starszych braci. Jednego jeszcze przed wojną (koklusz), drugiego w czasie blokady Leningradu (szkarlatyna). Pani Putinowa była religijna i ochrzciła Wołodię w cerkwi, mimo że zabraniało tego ówczesne pra-wo. Ojciec, choć ateista, przymknął na to oczy. Oficjalnie pracował jako ślusarz w fabryce produkcji wagonów, ale być może jego prawdziwym zajęciem było coś innego, bo w czasie wojny Władimir Putin senior służył w szeregach NKWD. Syna traktował surowo, chwalił go rzadko. Ale to ojciec był dla młodego Wołodii wzorem. Putka tak jak tata od dziecka pragnął zostać agentem. Jako mały chłopiec uwielbiał filmy o radzieckim wywiadzie. Przed lustrem naśladował aktorów, którzy wcielali się w radzieckich agentów. A jego idolem numer jeden był Wia-czesław Tichonow – ten sam, który w 1973 roku podbił sowiec‑
kich widzów rolą agenta Stirlitza, później bo-hatera niezliczonej liczby dowcipów.

Dziś Putin nie chce być kojarzony ze Stirlitzem. Miesiąc temu zamknął gazetę „Saratowskij Riepartior”, która opublikowała podobiznę prezydenta w kadrze serialu „17 mgnień wiosny”. Ale samemu Tichonowowi jeszcze w 2003 roku Putin przyznał w swojej podmoskiewskiej rezydencji Order Zasług dla Ojczyzny trzeciej klasy.

W liceum Putin opowiadał kolegom, że chciałby pracować w KGB. Na studiach już nie opowiadał, tylko któregoś dnia zabrał przyjaciela Leonida Połochowa na wystawną kolację do kaukaskiej knajpy. Z jakiegoś powodu był bar-dzo szczęśliwy. I z jakiegoś powodu nie mógł zdradzić, co świętowali. Był 1975 rok. Władimir Putin właśnie za-czynał pracę w wywiadzie ZSRR.

W tajnej służbie biznesu

Posłuszeństwo i lojalność. Tego uczą adeptów KGB. Na posłuszeństwie i lojalności ambitny absolwent prawa Uniwersytetu w Leningradzie zrobił karierę, która trwa i kwitnie do dziś.

Na początku nic jej nie zapowiadało. Młody Putin, zamiast piąć się po szczeblach struktury KGB aż na samą wierchuszkę, został wysłany na służbę z centrali do Drezna. Wysłany albo raczej zesłany – bo nie awansował tam w swojej wymarzonej organizacji wyżej niż do stopnia pułkownika. Posłusznie jednak śledził zachodnich biznes-menów w NRD, a gdy pod koniec lat 80. oficerów wywiadu z bloku wschodniego ściągano z powrotem do Rosji, przyjął zaproponowane mu stanowisko asystenta zastępcy rektora na leningradzkim uniwersytecie. Tam odnowił znajomość ze swoim dawnym wykładowcą, profesorem Anatolijem Sobczakiem. Gdy ten został merem Leningra-du (i przemianował miasto na Sankt Petersburg), ściągnął Putina do ratusza. I powierzył mu zadanie: dyskretną opiekę nad interesami władzy. W posłusznym wypełnianiu tej nowej misji Władimir Putin okazał się mistrzem. To ona wyniosła go na szczyt.

Bo lata 90. w Rosji to czas prywatyzacji na niewyobrażalną skalę. Największe państwo na świecie pozbywało się majątku dzierżonego niepodzielnie od dziesięcioleci. Do wzięcia były góry rubli – a to, kto i w którym momencie wziął najwięcej, do dziś wyznacza rosyjski układ.

Na samym początku lat 90. najwięcej brali urzędnicy. Pieniądze płynęły jeszcze wtedy od inwestorów zagranicz-nych (którzy potem przestraszyli się dzikiego Wschodu), a w tym właśnie okresie w petersburskim ratuszu Putin pełnił funkcję szefa Komitetu Stosunków Międzynarodowych. W praktyce oznaczało to właśnie kontakty z zachodnimi inwestorami. To on sprowadzał do miasta coca-colę i japońską elektronikę – ale on też był zamieszany w eksport złomu wartego 93 miliony dolarów, za które Rosja miała otrzymać pomoc żywnościową (nie otrzy-mała) i on asystował przy założeniu nad Newą filii niemieckiego holdingu Immobilien und Beteili-gungs podejrza-nego przez niemiecką prokuraturę o pranie brudnych pieniędzy pochodzących z handlu narkotykami w Ameryce Łacińskiej. Jednak Putin pomocnik Sobczaka to nie Putin mafioso, ale sprawny urzędnik, który przez pięć lat bez rozgłosu dbał o interesy ratusza. Nazywali go szarą eminencją. Chodził w skromnych garniturach, nie zabiegał o wyższe stanowiska, komisje śledcze nie udowodniły
mu żadnych nieprawidłowości. Od 1991 roku oficjalnie nie pracował też w KGB (zrezygnował po nieudanym puczu Giennadija Janajewa, który chciał obalić prezydenta Michaiła Gor-baczowa), ale wyniósł stamtąd kontakty i zasady. Sobczak mógł liczyć na jego absolutną lojalność. Gdy w 1996 roku mer miasta przegrał walkę o drugą kadencję, Putin, mimo propozycji pozostania w ratuszu, odszedł również. Właśnie takiego urzędnika w tym czasie zaczął potrzebować ktoś znacznie wyżej postawiony od Sobczaka. Sam Borys Jelcyn.

W 1996 roku rosyjska prywatyzacja znajdowała się na równi pochyłej. O ile jej pierwszy etap polegał na przeka-zywaniu ludziom udziałów przedsiębiorstw w postaci bezpłatnych czeków, o tyle w drugim, od 1995 roku, chodzi-ło przede wszystkim o ściągnięcie do skarbu państwa jak największych pieniędzy za sprywatyzowane przedsiębior-stwa. Ponieważ ściąganie szło opornie, a skarb coraz rozpaczliwiej potrzebował gotówki, bankierzy zaproponowali rządowi urządzanie tak zwanych aukcji zastawnych. Dawali skarbowi państwa kredyty w zamian za udziały w państwowych molochach. W praktyce wyglądało to tak, że banki wypłacały sumy grubo poniżej wartości przed-siębiorstw. A że skarb i tak nie miał z czego spłacić zaciągniętych kredytów, banki przejmowały kolejne firmy. Wtedy góry rubli brali właściciele banków. Tak powstały gigantyczne fortuny – Chodorkowskiego, Bieriezowskie-go czy Gusinskiego. W krótkim czasie utworzyła się kasta oligarchów, która coraz słabszemu Jelcynowi zaczęła dyktować warunki.

W takich realiach swoją pierwszą posadę na Kremlu dostał Władimir Putin. Lojalny, skuteczny i bez wymagań, latem 1996 roku został asystentem Pawła Borodina, szefa Zarządu Gospodarczego Administracji Prezydenta Rosji.

Wydalić oligarchów, ocalić rodzinę

Rosja to państwo oparte na korupcji – twierdzi moskiewski politolog Stanisław Biełkowski.
– Prezydent stoi na straży niepisanego paktu między Kremlem a finansową elitą. Miał zabezpieczyć wyniki prywatyzacji, sprowadzić pieniądze do skarbu państwa i zapewnić spokój Jelcynowi. Gdy przyjechał do Moskwy, to były jego zadania.

Putin po objęciu władzy wypowiedział dwie wojny. Pierwszą Czeczenii. Drugą tym z oligarchów, którzy zdobyte pieniądze chcieli przełożyć na polityczne wpływy. „Równe oddalenie oligarchów od władzy” – to jedno z jego głośnych haseł. I mógł je realizować, bo władzę przejmował w czasie, gdy układ finansowy Rosji chwiał się w posadach. Pierwsze kluczowe stanowisko, szefa Federalnej Służby Bezpieczeństwa (następczyni KGB), objął w 1998 roku, w czasie finansowego krachu. Premierem został rok później, prezydentem – po dwóch latach.

Jednak choć warunki sprzyjały, Putin wbrew zapowiedziom nie odsuwał oligarchów od władzy „po równo”. Me-dialna i polityczna kampania Kremla była skierowana przeciwko tym, których pozycja za prezydentury Jelcyna stała się zbyt silna. Władimir Gusinski, były właściciel medialnej grupy MOST, którego telewizja i prasa krytyko-wały Kreml, stracił swoje media, trafił do aresztu, a potem wyjechał z Rosji. Na emigracji w Londynie pozostaje też Borys Bierezowski, za Jelcyna szara eminencja gospodarki. Były szef spółki naftowej Jukos Michaił Chodorkowski w syberyjskim więzieniu siedzi do dziś. Jednocześnie część finansowej elity nie tylko utrzymała swoje wpływy, ale wręcz umocniła pozycję. Putin zresztą publicznie uspokajał, że rewizji wyników rosyjskiej prywatyzacji nie będzie. Konsekwentnie przymyka oko na łamanie ustawodawstwa antymonopolowego. Ba, pomaga biznesmenom w podboju rynków zagranicznych. Normą jest, że w wojażach dyplomatycznych Putina towarzyszą mu panowie z rosyjskiej finansjery. Jeśli w składzie
oso-bowym tej elity dokonała się jakaś zmiana, to taka, że więcej jest w jej szeregach byłych agentów KGB.

Beneficjenci prywatyzacji lat 90. mogą więc dziś w państwie Putina spać spokojnie, ale pod jednym warunkiem: lojalności wobec Kremla. Egzekwując z żelazną konsekwencją zasadę, której sam się trzymał przez lata, prezydent zachowuje kontrolę nad rosyjskim biznesem. Nie bez przyczyny zresztą premierem mianował Wiktora Zubkowa, człowieka, który przez 14 lat nadzorował państwowe służby podatkowe. Fiskus w Rosji potrafi doprowadzić nie-wygodne przedsiębiorstwa na skraj upadku i wskrzesić je, gdy na ich czele staną swoi ludzie. Obecny szef rządu, kolega prezydenta z czasów petersburskiego ratusza, częścią misji Putina zapewne jest od lat. Dba, aby pieniądze do kasy skarbu państwa płynęły szerokim strumieniem.

Trzecie zadanie Putina – ochrona najbliższej rodziny Jelcyna – zostało już wypełnione. Putin pozostał lojalny na-wet po śmierci byłego szefa. Bogaty klan Jelcynów, w 1998 roku zagrożony, teraz ma się dobrze. A prezydent przy okazji chroni też własną rodzinę. O jego dwóch ukochanych córkach, 19-letniej Katii i 20-letniej Maszy, prasa wie niewiele. Tylko tyle, że pierwsza chce zostać menedżerem, druga projektantką. Jedno jednak jest pewne: dopóki trwa Rosja Putina, o finansową przyszłość martwić się nie muszą.

Wszystkie chwyty dozwolone

Sambo. Po rosyjsku: samozaszczitia bez orużia. Po polsku: samoobrona bez broni. Nazwa tej sztuki walki jest my-ląca, bo bronią w niej może być wszystko. Nóż kuchenny, wyrwana noga ze stołu, szyjka stłuczonej butelki. Wersja sportowa sambo to mieszanka dżudo i zapasów. W wersji militarnej dozwolone są wszystkie chwyty. Atakować można najczulsze punkty przeciwnika.

Sambo to pierwsza miłość Putina. Może nawet większa niż miłość do żony Ludmiły, o której prezydent mawiał, że nie chwali jej, aby jej nie popsuć, a ona o nim, że jest wampirem. Sambo zaczął trenować, gdy miał 12 lat, nie-długo po domowym sądzie sąsiadów. Nic dziwnego, że wybrał właśnie tę sztukę walki – to metoda wypracowana i udoskonalana przez NKWD. Mówi się nawet, że oficerowie trenowali i wypróbowywali nowe techniki na ska-zańcach. Władimir Putin był wielokrotnym mistrzem sambo Leningradu. Był też mistrzem dżudo, świetnie jeździ na nartach, latem łowi ryby, eksponując nagi tors, a dla świata jest wzorem twardego negocjatora.

Taki jest obraz Putina w oczach milionów Rosjan-. 55-letni prezydent jest dla nich herosem, nowym ojcem i carem. Bojownikiem, który powala przeciwników na matę, budzi respekt i przywraca szacunek krajowi. Taki wi-zerunek budują kremlowscy spece od PR – 80 procent poparcia dla prezydenta dowodzi, że robią to skutecznie. Jednak powierzona przez Jelcyna misja wciąż trwa. Wielki biznes Rosji staje się coraz pewniejszy i silniejszy. Tyle że posłuszeństwa wymaga teraz sam Putka.

Joanna Woźniczko-Czeczott

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)