41 osób zginęło w wyniku samobójczych zamachów w Bejrucie
41 osób zginęło w wyniku samobójczych zamachów bombowych przeprowadzonych w czwartek w Bejrucie - poinformował szef MSW Libanu Nohad Masznuk. Liczba rannych sięga 200 osób. Do zamachu przyznały się grupy bojowe Państwa Islamskiego walczące w sąsiedniej Syrii. Stany Zjednoczone potępiają sprawców tych zamachów - poinformował Biały Dom.
"Stany Zjednoczone będą zdecydowanie stać ramię w ramię z rządem Libanu wspierając go w działaniach mających pociągnąć winnych za te ataki do odpowiedzialności" - głosi oświadczenie Narodowej Rady Bezpieczeństwa Białego Domu.
Premier Libanu Tammam Salam potępił ten jeden najkrwawszych w historii Libanu zamachów "jako nieznajdujący żadnego usprawiedliwienia". Zaapelował o jedność w obliczu "planów wzniecenia konfliktów w kraju". Wezwał też czołowych polityków, aby wznieśli się ponad podziały.
Przedstawiciele Hezbollahu zapowiedzieli kontynuację walki przeciw "terrorystom" po czwartkowym ataku. "Wojna między nami będzie długa" - powiedział agencji Reutera członek tej organizacji.
Do zamachów doszło o godz. 18 miejscowego czasu w pobliżu piekarni w zatłoczonym centrum handlowym w dzielnicy Burdż al-Baradżna na południu Bejrutu. Jego sprawcami byli dwaj mężczyźni opasani ładunkami wybuchowymi. Do eksplozji doszło w odstępie kilku minut.
Według ministra Nohada Masznuka zamachowców było trzech. Jeden z nich został jednak unieszkodliwiony, zanim doszło do detonacji. Poniósł on śmierć na miejscu.
Agencje zwracają uwagę na fakt, że do ataków terrorystycznych doszło w południowej, zdominowanej przez ludność szyicką części Bejrutu. Obszar ten pozostaje pod kontrolą sympatyzujących z szyitami bojówek Hezbollahu, które walczą też po stronie sił reżimu prezydenta Baszara el-Asada w Syrii - przypomina AFP.
- Był to cios wymierzony w Hezbollah i środki bezpieczeństwa, jakie zastosowano w tej dzielnicy - oceniła agencja Reutera. Po czwartkowych zamachach armia wzmocniła ochronę na przejściach kontrolnych wokół dzielnicy Burdż al-Baradżna.
Był to pierwszy atak w tej dzielnicy od czerwca 2014 roku, gdy doszło tam do wybuchu samochodu pułapki.
Rozkręcanie spirali przemocy w Libanie należy wiązać z konfliktem w sąsiedniej Syrii. Oba kraje dzieli wspólna granica o długości 300 km - zaznacza agencja Reutera.
Od lipca 2013 roku do lutego 2014 roku na obszarach kontrolowanych przez szyitów miało miejsce dziesięć podobnych zamachów. Ich autorami były sunnickie bojówki zwalczające Hezbollah - podaje AFP.
Zobacz także: Turyści uciekają z Egiptu. Gospodarce grozi katastrofa