30 tys. sympatyków opozycji demonstrowało w Gruzji

Manifestujący skandowali nazwisko kandydata opozycji Lewana Gaczecziladze i nieśli napisy "Przypomnij sobie 7 listopada" - dzień, w którym prezydent Micheil Saakaszwili w reakcji na kilkudniowe protesty opozycji, wzywającej go do ustąpienia, wprowadził w Gruzji stan wyjątkowy.

Jest to kampania całkowicie manipulowana, ale jesteśmy tu z narodem i będziemy działać w sposób pokojowy - oznajmiła była minister spraw zagranicznych, jedna z liderów opozycji Salome Zurabiszwili, zwracając się do ludzi zgromadzonych w parku w centrum miasta. 5 stycznia dojdziemy do władzy - dodała.

Faworytem wcześniejszych wyborów prezydenckich, na rozpisanie których władze Gruzji zdecydowały się po burzliwych protestach opozycji i ogłoszeniu stanu wyjątkowego, jest prezydent Saakaszwili.

Najpoważniejszym z jego rywali w wyborach jest były przedsiębiorca i prawnik Gaczecziladze, wybrany jako wspólny kandydat 10 partii, które zorganizowały listopadowe manifestacje. 43-letni Gaczecziladze, dawny sprzymierzeniec Saakaszwilego, oskarża go obecnie o zapędy autorytarne.

Z sondaży przedwyborczych wynika, że na Saakaszwilego chce głosować 20 procent badanych, którzy wybierali spośród siedmiu kandydatów.

W tym tygodniu z kandydowania wycofał się najbogatszy Gruzin, miliarder Badri Patarkaciszwili, oskarżany o spiskowanie w celu obalenia rządu .

W telewizyjnych relacjach przedwyborczych dominuje Saakaszwili. Prezydent koncentrował się na sprawach gospodarczych. Przyjął hasło "Gruzja bez ubóstwa". W ostatnich tygodniach podniósł emerytury wynoszące równowartość 16 euro miesięcznie do 24 euro, obiecując podwyższenie ich w przyszłym roku do 100 euro. Złagodził też niepopularne ograniczenia dla handlowców.

Opozycja ma inne zmartwienia. Wielu pracownikom państwowym, m.in. lekarzom i nauczycielom, przełożeni grożą utratą pracy, jeśli nie zagłosują na Saakaszwilego.

Część prywatnych przedsiębiorców mówi o naciskach ze strony partii prezydenta, by sfinansowali jego kampanię.

Krytycy Saakaszwilego twierdzą też, że do list wyborców dopisywane są "martwe dusze" i fikcyjne nazwiska. Zwracają uwagę, że liczba uprawnionych do głosowania skoczyła do 3,3 mln ludzi i jest większa o jeden milion niż cztery lata temu. Władze odpierają ten zarzut, mówiąc, że w poprzednich wyborach listy wyborców były niekompletne.

Obserwacyjna misja OBWE na wybory w Gruzji podała, że kampanię zatruwają oskarżenia, że Saakaszwili wykorzystuje w kampanii środki budżetowe, stosuje zastraszanie i kupowanie głosów. Misja OBWE poinformowała też, że "otrzymała informacje i relacje z pierwszej ręki, które wskazują, że część tych oskarżeń jest wiarygodna".