30 lat po katastrofie w Bhopalu ludzie wciąż cierpią
W nocy z 2 na 3 grudnia 1984 r. chmura gazu z fabryki Union Carbide w Bhopalu, w Indiach, zabiła ok. 5 tys. ludzi. Wkrótce zmarło kolejne 15 tys., a setki tysięcy wciąż choruje. Zdaniem organizacji pozarządowych wypłacone odszkodowania są za niskie.
Zbiornik E610, w którym składowano zabójczy izocyjanian metylu, leży w wysokiej trawie. Cała instalacja bhopalskiej fabryki chemicznej tonie w bujnej roślinności. Wdziera się do opuszczonych budynków i wije wokół rdzewiejących konstrukcji. - Proszę nie podchodzić za blisko, tu wszystko jest skażone - przestrzega strażnik. - Teren został oczyszczony? Proszę nie żartować - potrząsa głową.
Amerykańska firma Union Carbide, do której należała fabryka w 1984 r., kiedy doszło do jednej z największych katastrof przemysłowych w historii, twierdziła, że zanieczyszczenia zostały usunięte. Wielkie sprzątanie w 1998 r. miała zakończyć firma, która przejęła tereny fabryki. Jeszcze w 2009 r. ówczesny minister środowiska Jairam Ramesh podczas wizyty w Bhopalu, trzymając garść ziemi, powiedział zebranym: "Patrzcie, trzymam to i jeszcze żyję".
Trzecie pokolenie odczuwa skutki
- Jeszcze przed katastrofą teren był skażony, składowano tu wszystkie odpady, bo tak było taniej. Wszystko poszło w wody gruntowe. Sprzątanie po wybuchu było fikcją. Tyle niezależnych raportów zostało już opublikowanych. Zresztą wystarczy spojrzeć na naszych pacjentów - mówi Rachna Dhingra z kliniki Sambhavna.
Klinika leży w samym środku slumsów JP Nagar, które od fabryki dzieli zaledwie ulica. - My już nie leczymy tylko bezpośrednich ofiar katastrofy. My leczymy ich dzieci. A teraz jeszcze trzecie pokolenie - dodaje Dhingra i wskazuje na kilkuletnie dzieci w poczekalni. Z badań Sambhavny wśród mieszkańców JP Nagar wynika, że jedno dziecko na dwadzieścia pięć urodzeń ma wady genetyczne, co jest dziesięć razy wyższym wskaźnikiem niż średnia krajowa.
W tej samej okolicy Rashida Bee prowadzi centrum rehabilitacji dzieci. - Wady genetyczne widać gołym okiem. Dzieci mają trudności z poruszaniem się, wiele cierpi na porażenie mózgowe. Są też opóźnione w rozwoju umysłowym - tłumaczy.
Zaskoczenie
Rashida Bee przyznaje, że trzydzieści lat temu nawet nie wiedziała, iż obok jej domu stoi groźna fabryka chemiczna. - Tamtej nocy obudziły mnie kaszlące dzieci w drugim pokoju. Otworzyłam drzwi, żeby wpuścić powietrze, a do środka wsączył się biały dym - opowiada, dodając, że zdziwił ją zapach palonych papryczek chili. W Bhopalu czasami pali się w ogniskach chili, żeby odpędzić złe duchy. - Nikt nie wiedział, co się dzieje, wszyscy zaczęli uciekać - mówi. Mieszkańcy JP Nagar uciekali na oślep - uwolniony izocyjanian metylu u ludzi najpierw atakuje oczy, a potem drogi oddechowe. Dostaje się do pęcherzyków płucnych, które pękają i człowiek dusi się własną krwią.
- Na ulicach był chaos. Martwi ludzie leżeli wszędzie - opowiada Abdul Jabbar, który tamtej nocy organizował pomoc, najpierw w miejskim szpitalu. - Lekarze mieli pełne ręce roboty, ale sami nie wiedzieli, co się dzieje. Potem poszliśmy szukać żywych na ulicach; zajmowałem się tym kilka dni - opowiada.
Jabbar był wolontariuszem, bo, jak mówi, nie było zorganizowanej akcji ratowniczej. Syreny w fabryce wbrew procedurom szybko umilkły. - Dopiero potem dowiedzieliśmy się, że to nie był nieszczęśliwy wypadek, ale coś, co musiało się tam wydarzyć - dodaje.
Inwestor z USA ważniejszy niż ofiary
Już trzy lata wcześniej, w 1981 r., zaczęło dochodzić do wypadków. Najpierw zginął pracownik, rok później w dwóch wypadkach łącznie 42 osoby nawdychały się fosgenu i trafiły do szpitala. Kilku inżynierów zostało poparzonych. - O tym wszystkim wiedział zarząd amerykańskiego Union Carbide, zachodni eksperci ostrzegali przed zagrożeniem - mówi Satinath Sarangi, założyciel kliniki Sambhava. - Władze też o tym wiedziały, ale przecież trzeba chronić zagranicznego inwestora dającego miejsca pracy w Bhopalu - podkreśla.
Jedna z teorii tłumaczących przyczyny katastrofy mówi o niedostatecznym chłodzeniu zbiornika E610 z izocyjanianem. Było ustawione na 20 st. C, zamiast na 4,5 st. C. Miało to obniżyć koszty funkcjonowania fabryki. Woda ze skorodowanych przewodów dostała się do zbiornika i nastąpił wybuch. Z kolei firma Union Carbide i za nią Dow Chemicals, który ją przejął, uważają, że do wybuchu doszło za sprawą sabotażu niezadowolonego pracownika.
W 1989 r. podpisano ugodę między rządem Indii a Union Carbide. Firma miała zapłacić 470 mln dol. - Kwota jest skandalicznie zaniżona, przecież na początku nasz rząd oszacował odszkodowania na 3,3 mld dol. Warunkiem ugody było zrezygnowanie z postawienia zarzutów kryminalnych amerykańskiemu zarządowi, dlatego przed negocjacjami Indie specjalną ustawą zagwarantowały sobie wyłączność na reprezentowanie ofiar - tłumaczy Sarangi.
Szef firmy Warren Anderson został nawet na chwilę zatrzymany w Indiach, ale szybko go zwolniono. Zdaniem Sarangiego rząd nie chciał zniechęcić innych zagranicznych firm przed inwestowaniem w Indiach. - Tak wysokie odszkodowanie oznaczałoby, że w takim kraju jak Indie trzeba się liczyć z zasadami bezpieczeństwa - podkreśla Dhingra. Jak dodaje, ta sama firma wypłacała indywidualne milionowe odszkodowania w USA, a ofiara katastrofy w Bhopalu mogła liczyć średnio na kilkaset dolarów.
- Przede wszystkim od samego początku zaniżano liczbę ofiar - uważa Jabbar, którego organizacja niemal od początku katastrofy walczy o sprawiedliwość dla ofiar. Pierwsze oficjalne dane ledwo przekroczyły 2 tys. osób. Po wielu latach ustalono, że w dniu wybuchu zmarło ok. 5 tys., a w kolejnych tygodniach - 15 tys. osób. - Ale liczba osób bezpośrednio dotkniętych katastrofą, które potem długo umierały i teraz umierają, może sięgać pół miliona - ocenia Jabbar.