26 państw chce pomóc Ukrainie. "To poważny problem dla Rosji"
Tzw. koalicja chętnych zadeklarowała wysłanie sił z 26 państw, które zgodziły się na udzielenie gwarancji bezpieczeństwa natychmiast "od dnia, gdy konflikt w Ukrainie się zakończy". - To jest na pewno krok w dobrą stronę. Najważniejsze będą "rules of engagement", czyli zasady zaangażowania w celu utrzymania tych gwarancji - mówi WP płk. rez. Piotr Lewandowski, uczestnik misji w Libanie, Iraku i Afganistanie.
- Mamy na dzisiaj 26 krajów, które formalnie zobowiązały się, a niektóre nie zajęły jeszcze stanowiska, do wysłania na Ukrainę żołnierzy "sił bezpieczeństwa" lub do zapewnienia swojej obecności na lądzie, na morzu i w powietrzu - powiedział po spotkaniu Koalicji Chętnych Emanuel Macron, prezydent Francji.
Jak podkreślił, wojska nie zostaną rozmieszczone na linii frontu. Ich celem ma być zapobieżenie wszelkim nowym poważnym aktom agresji. Macron zapowiedział też, że udział Stanów Zjednoczonych w porozumieniu ma być finalizowany w kolejnych dniach.
Część krajów europejskich opiera się temu, by wysłać swoje wojska do Ukrainy. Nie chcą tego Niemcy, Hiszpanie ani Włosi. Również Polska. Berlin zapowiada skupienie się na finansowaniu, zbrojeniu i szkoleniu ukraińskich sił zbrojnych.
Deklaracja już spotkała się z negatywną reakcją Kremla. Najpierw Dmitrij Pieskow, rzecznik Władimira Putina, powiedział, że Rosja nie zaakceptuje, by państwa zachodu wspierały Ukrainę militarnie. - To nie może być gwarancją bezpieczeństwa dla Ukrainy, która odpowiadałaby naszemu krajowi - stwierdził Pieskow w rozmowie z państwową agencją informacyjną RIA Novosti.
Później prezydent Rosji ostrzegł Zachód przed wysyłaniem wojsk do Ukrainy. Zachodnie siły zbrojne, rozmieszczone w Ukrainie, byłyby dla Moskwy pełnoprawnym celem ataku - stwierdził Putin. Podczas przemowy na Wschodnim Forum Ekonomicznym we Władywostoku stwierdził też, że w przypadku zawarcia porozumienia pokojowego między Rosją a Ukrainą, utrzymywanie sił zbrojnych na Ukrainie "nie ma sensu".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wojska NATO nie dotrą na Ukrainę? "Ja zostanę urokliwą blondynką"
Według płk. rez. Piotra Lewandowskiego, to poważny problem dla Rosji.
- Bo na dotychczasowej planszy mają się pojawić dodatkowe pionki. Nie sposób przewidzieć, jaki one będą miały wpływ - mówi nam były wojskowy.
I jak dodaje, to politycznie bardzo cenna deklaracja, ale diabeł tkwi w szczegółach. Zwraca uwagę na liczbę zaangażowanych.
- Jako żołnierz, byłem świadkiem takich rozwiązań w Libanie, Iraku, potem w Afganistanie. I byłem wątpliwym beneficjentem wprowadzonych tam zasad. A musiałem je realizować - ujawnia uczestnik misji bojowych.
- Pytanie, ile to będzie dywizji, ile samolotów, ile to okrętów? A jeszcze ważniejsze, jakie będą miały "rules of engagement", czyli zasady zaangażowania w celu utrzymania tych gwarancji. Czy będzie się opierało jedynie na obserwowaniu i meldowaniu o naruszeniach? - komentuje rozmówca WP.
- Dalej, jakie zadania będą np. dla sił powietrznych, skoro tak naprawdę strefą walki jest cały obszar. Przykładowo, Rosjanie dokonują ataku dronami, co wtedy robią samoloty Koalicji Chętnych? Jak zareagują, czy wejdą w ten konflikt bezpośrednio? Jeżeli zaczną zestrzeliwać drony, to de facto jest to akt wojny wobec Federacji Rosyjskiej - ocenia płk. rez. Lewandowski.
W jego ocenie, na pewno zostaną natomiast zastosowane środki przeciwlotnicze, żeby chronić własne wojska.
- I teraz, jak samoloty nie będą strzelać, to drony czy rosyjskie pociski będą dalej spadać na ukraińskie miasta. Proszę się więc wczuć w rolę Ukraińca. Od razu powie: "chronicie nas i dajecie nam gwarancję bezpieczeństwa, czy jesteście tylko misją obserwacyjną na zasadzie, że pozwalacie zabijać, niszczyć i dalej prowadzić konflikt?" - twierdzi ekspert.
- A jak będzie sytuacja, kiedy zgodnie z tymi zasadami, trzeba będzie podjąć walkę? Bo Rosjanie tak "grubo" pojadą, że nie będzie wyjścia. I te 26 krajów, wszystkie jednym głosem, wejdą w stan wojny z Rosją? Przecież część zacznie natychmiast stamtąd ewakuować. Połowa powie: bronimy Ukraińców, a druga oznajmi, że się na to nie pisała - uważa były wojskowy.
- Pamiętajmy też, że jak takie wojska się pojawią, to Ukraina też będzie grała swoją grę. Żeby "chronić swoją bramkę". I nie można wykluczyć prowokacji ze strony ukraińskiej, żeby zaangażować te siły w bojowy konflikt - prognozuje płk Lewandowski.
Według rozmówcy WP, pierwszym krokiem powinno być "przykrycie" Ukrainy parasolem "no fly" czyli zakazu lotów.
- I wszystko, co by tam wpadło, zostałoby od razu zestrzelone - podpowiada płk Lewandowski.
W jego ocenie liczba 26 państw niekoniecznie będzie dobrze wpływać na efektywność militarną tych sił, a raczej obniżać.
- Im więcej elementów, tym niższa skuteczność tych sił. Każde państwo będzie miało bowiem swoje cele polityczne - podkreśla ekspert.
Przypomnijmy, jak donosił "The Washington Post", początkowo rozważano możliwość rozmieszczenia nawet 30 tys. żołnierzy z państw koalicji, którzy mieliby chronić strategiczne obiekty Ukrainy. Plany te zostały jednak ograniczone ze względu na sprzeciw części europejskich rządów.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski