25 zakażonych żółtaczką stara się o odszkodowania
25 z 49 pacjentów, którzy zakazili się
żółtaczką typu C w stacji dializ w Ostrowie Wielkopolskim, ubiega
się o odszkodowania z PZU. Jeśli próby polubownego załatwienia
sprawy nie powiodą się, chorzy wystąpią do sądu z pozwami o
odszkodowania i inne świadczenia.
20.09.2006 | aktual.: 20.09.2006 12:41
W przypadku jednej osoby staramy się o kwotę 50 tys. zł. na rozpoczęcie kuracji interferonem (najskuteczniejszy lek spowalniający skutki zakażenia żółtaczką)
. Dla pozostałych osób żądamy kwot od 80 do 150 tys. zł. i rent w wysokości 400 złotych miesięcznie z tytułu zwiększonych potrzeb - poinformował przedstawiciel poszkodowanych, Tomasz Szczepuła z Europejskiej Kancelarii Brokerskiej we Wrocławiu.
Dodał, że wnioski chorych rozpatruje centrala PZU w Warszawie. W przyszłym tygodniu powinno być już znane stanowisko PZU w tej sprawie- ocenił.
Do tej pory przeprowadzono badania genetyczne 32 zakażonych pacjentów. Na badania oczekuje jeszcze 17 chorych. Do leczenia interferonem zakwalifikowano 13 chorych.
Prokuratura Okręgowa w Kaliszu, która od sierpnia prowadzi pod nadzorem Prokuratury Krajowej śledztwo w sprawie narażenia pacjentów na zakażenia, postawiła zarzuty byłemu ordynatorowi stacji dializ i byłej pielęgniarce oddziałowej. Oboje podejrzani są o nieprzestrzeganie reżimu sanitarnego w procesie dializy i spowodowanie zagrożenia epidemiologicznego, niebezpiecznego dla zdrowia i życia wielu osób.
Sąd aresztował pielęgniarkę Renatę R. i odmówił zastosowania tego samego środka zapobiegawczego wobec ordynatora. Prokuratura złożyła zażalenie na postanowienie sądu pierwszej instancji. Podejrzanym grozi do ośmiu lat więzienia.
Stacja w Ostrowie została otwarta w grudniu 2005 r. Zalicza się do najnowocześniejszych w kraju. Według głównego inspektora sanitarnego kraju Andrzeja Wojtyły, do zakażeń doszło w wyniku bałaganu organizacyjnego, nieprzestrzegania zasad sanitarno- epidemiologicznych i higienicznych oraz niechlujstwa personelu. Z tego powodu Wojtyła zarządził kontrole wszystkich stacji dializ w Polsce.
Przeprowadzone zaraz po ujawnieniu zakażeń dochodzenie epidemiologiczne miejscowego sanepidu wykazało, że źródłem zakażeń był jonometr (urządzenie do badania poziomu elektrolitów w organizmie), w którym nie wymieniano tzw. rurek kapilarnych. W ten sposób pacjentom wstrzykiwano krew, która wcześniej była zakażona - mówił dyrektor sanepidu - Andrzej Biliński.
Podkreślał, że jedna rurka kosztuje mniej niż grosz i że jej wymiana jest obowiązkowa po każdym użyciu. Tymczasem dochodzenie sanepidu wykazało, że do 3375 dializ, wykonanych w stacji od grudnia, zużyto zaledwie 600 jednorazowych rurek.