1000 zł i możliwość telefonu po pożarze domu
Dom Marii Koźlak spalił się tydzień temu.
Pomoc społeczna ograniczyła się
do ofiarowania jej zapomogi i telefonów, pod którymi miała szukać
wsparcia... - informuje "Gazeta Poznańska".
28.01.2006 | aktual.: 28.01.2006 08:38
"Na jaką pomoc mogę liczyć?" - zapytałam. "Przecież otrzymała pani 1000 złotych" - odpowiedziała pracownica opieki. "Zorientuję się co jeszcze możemy zrobić i skontaktuję się - dodała" - opowiada Maria Koźlak. Kontakt urwał się na tydzień.
Maleńki domek Marii Koźlak spalił się w nocy ponad tydzień temu. Wyszła w samej piżamie. Zdążyła wyprowadzić starszego - 67- letniego brata. Pierwszą noc spędziła u syna, choć jego rodzina zajmuje tylko jeden pokój, drugą noc - u znajomych.
"W pomocy poprosiłam o telefony do schronisk, także do Brata Alberta. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić" - wspomina M. Koźlak. Jeden z telefonów, który otrzymała od pracownika pomocy okazał się kontaktem do Centrum Informacji Kryzysowej. "Dopiero tam potraktowano mnie jak człowieka. Dowiedziałam się, że mogę skorzystać z Domu Pomocy w Chybach, za co jestem niezmiernie wdzięczna" - mówi M. Koźlak.
"Pani Koźlak od razu otrzymała propozycję pobytu w Chybach, ale nie chciała z niej skorzystać" - przekonuje Izabela Synoradzka, z- ca dyrektora Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Poznaniu. Po tragedii pogorzelcy otrzymali z pomocy społecznej jednorazowe wsparcie - pani Maria 1000 zł, jej starszy brat 500. Wszystkie te pieniądze wydała na zabezpieczenie części dachu i osuszanie pokoi.
W ośrodku zjawiła się z pytaniem, czy może liczyć na dalszą pomoc. "Urzędniczka rozłożyła ręce i przypomniała, że pomoc już otrzymałam. Z kolei inny pracownik socjalny kazał mi chodzić po sklepach i sprawdzić ceny materiałów budowlanych, bo potrzebny będzie kosztorys" - dodaje "Gazecie Poznańskiej".