100 tysięcy milionerów
Zadbane ogródki, wystające z okien anteny satelitarne, a przed domami dobrej klasy samochody - taki obraz zobaczyli w sierpniu tego roku we wsi Serokomla dziennikarze tygodnika "Die Zeit". Plan reportażu o najbiedniejszej wsi najuboższego regionu Europy trafił do kosza. "Ludzie mają tutaj wystarczająco dużo pieniędzy, żeby odnowić stare albo nawet wybudować nowe domy" - napisali reporterzy "Die Zeit".
07.11.2005 | aktual.: 07.11.2005 13:11
Dziennikarze trafili do Serokomli, bo uwierzyli statystykom. Z danych Eurostatu wynika, że Polak jest unijnym biedakiem. Sześć z dziesięciu najbiedniejszych regionów w Unii Europejskiej leży w Polsce. Najbiedniejszym regionem jest właśnie Lubelszczyzna, w której najgorzej żyje się ponoć właśnie w Serokomli. Statystykom umyka fakt, że mieszkańcy wsi, formalnie bezrobotni, wyjeżdżają do pracy do krajów UE, skąd przywożą do domu pieniądze. To nie przypadek, tylko reguła. W Polsce bieda, chociaż istnieje (jak w każdym państwie), jest sztucznie wyolbrzymiana. br>
Nawet z oficjalnych statystyk wynika, że wzbogaciliśmy się najszybciej ze wszystkich krajów postkomunistycznych. Jesteśmy prawie trzykrotnie bogatsi niż w 1989 r. Przed zmianą ustroju PKB na osobę w Polsce wynosił (według parytetu siły nabywczej) 6 tys. USD, dziś sięga 12,2 tys. USD. Przed końcem dekady PKB w Polsce sięgnie 15 tys. USD na osobę, czyli będzie wynosił tyle, ile w 1989 r. w RFN. Dane te nie uwzględniają dochodów osiąganych w szarej strefie i pieniędzy zarabianych przez Polaków za granicą. br>
O sile pieniędzy trzymanych "w skarpetach", świadczy fakt, że w ciągu pierwszych sześciu miesięcy polskiego członkostwa w UE do Polski z unii sprowadzono pół miliona aut. Zakładając, że przeciętna wartość takiego auta to 2,5 tys. USD, wydano na nie 1,25 mld USD, czyli prawie 4 mld zł. W tym czasie dane o oficjalnych oszczędnościach Polaków się nie zmieniły. Wzrost PKB to nie statystyczna sztuczka, jak chcą kultywujący mit polskiej biedy Lepper czy politycy PiS, ale faktyczny wzrost zamożności. Jeszcze w 1993 r. 74 proc. Polaków twierdziło, że brakuje im na bieżące potrzeby, dziś do tego przyznaje się tylko co trzeci Polak. Poparcie dla populistycznych haseł obiecujących powszechną równość i socjalne bezpieczeństwo bierze się z cwaniactwa i z zawiści. Polacy ukrywający swoje dochody przed fiskusem (jedna trzecia naszego PKB powstaje w szarej strefie), traktują państwo jako źródło grantów, za które płacą legalnie pracujący "jelenie". Nawet nieźle sytuowanych Polaków denerwują jednak zamożni sąsiedzi, z którymi
ktoś "powinien zrobić porządek". br>
Aleksander Piński
Małgorzata Zdziechowska