100 tysięcy gruzińskich uchodźców nie ma drogi powrotu
Większość ze 100 tysięcy
gruzińskich uchodźców z Osetii Południowej i Abchazji, którzy
szukają schronienia głównie w Tblilisi, nie ma drogi powrotu. Ich domy legły w gruzach lub zostały zajęte przez osetyjskich albo abchaskich sąsiadów.
Szefowa ministerstwa ds. uchodźców i przesiedleńców Tamar Martiaszwili, która w rozmowie z dziennikarzami podała tę liczbę, miała potwierdzenie, że jest to fala uciekinierów bez powrotu. Były nim słowa Eduarda Kokojty, marionetkowego prezydenta Osetii Południowej.
Morderstwa jak morderstwa, to zwykła rzeczywistość wojny, ale Gruzinom nie pozwolimy wrócić do ich wsi - oświadczył Kokojty, usprawiedliwiając rozboje osetyjskich separatystów i zwykłych bandytów.
Dwa polskie samoloty z pomocą, które wylądowały wczoraj i dziś w nocy na lotnisku w Tbilisi, przybyły w samą porę - mówi salezjanin, ks. Witold Szulczyński, od 14 lat dyrektor Caritasu w Tbilisi i jego założyciel. Teraz jednak poza osoczem krwi, którego Polska dostarczyła aż 600 kg i na które czekają przepełnione szpitale, najpilniejsze stają się dostawy łóżek polowych, pościeli i mleka dla dzieci - dodaje polski duchowny.
Fala uchodźców narastała lawinowo. W miarę jak Rosjanie zajmowali miejscowości wokół wąwozu Kodori i portowe Poti, uciekinierzy chronili się w Borżomi, Kutaisi, Haszuri. Główna fala uchodźców zatrzymała się dopiero w stolicy. Caritas pierwszy pospieszył im z pomocą. Zaskoczone rozmiarami klęski humanitarnej gruzińskie władze zaczynały organizować schroniska.
Do środy było już w Tbilisi 30 tys. zarejestrowanych uchodźców. Następnego dnia - 49 tys. W piątek liczba zarejestrowanych uciekinierów w całej Gruzji przekroczyła 100 tysięcy. Nikt jednak nie liczy tych, którzy schronili się u rodzin, na "bezpiecznych" terenach. (mg)
Mirosław Ikonowicz