Zarzut pobicia ze skutkiem śmiertelnym w Sylwestra usłyszał Piotr P., radny PiS
Zarzut umyślnego spowodowania ciężkich obrażeń ciała, które skutkowały śmiercią 25-letniego warszawiaka, przedstawiła zakopiańska prokuratura 33-letniemu
mieszkańcowi Legionowa (Mazowieckie). Według informacji Radia Zet 33-latek to Piotr P., radny PiS z Legionowa. Do pobicia doszło w Sylwestra w Zakopanem.
03.01.2013 | aktual.: 03.01.2013 16:15
Sąd nie uwzględnił wniosku prokuratury o tymczasowe aresztowanie podejrzanego. - To oznacza, że został on zwolniony natychmiast po ogłoszeniu decyzji sądu - powiedział szef Prokuratury Rejonowej w Zakopanem Zbigniew Lis. Jak dodał, sąd nie uwzględnił tego wniosku stając na stanowisku, iż "istnieje istotna wątpliwość, co do zawinienia tego czynu przez podejrzanego".
Wydaje się, że sąd uwierzył w wyjaśnienia mieszkańca Legionowa, który od początku twierdził, że został napadnięty i w obronie własnej uderzył agresora gałęzią. Tę wersję może potwierdzać również fakt, że na miejscu bójki znaleziono nóż, który miał należeć do napastnika.
Podczas rozprawy w zakopiańskim sądzie oskarżony zasłabł i został odwieziony do szpitala. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że to znany samorządowiec, przewodniczący klubu PiS w radzie powiatu w Legionowie.
"Tygodnik Podhalański" rozmawiał z taksówkarzem, który był świadkiem zdarzenia. Z jego relacji wynika, że 33-letni mężczyzna znajdował się na środku jednego z pasów, obok niego leżała gałąź o długości 1 lub 1,5 metra. Taksówkarz miał od niego usłyszeć: "Pobili mnie, pobili, tam w lesie leży, chyba go zabiłem. Uważaj na nóż". - Widać było, że został pobity, razem ze mną zatrzymała się też kobieta i jeszcze jeden mężczyzna. Ściągnęliśmy go z drogi i poszliśmy we wskazaną stronę. Bardzo niedaleko w lesie leżał ten drugi mężczyzna. Był siny na twarzy. Do czasu przyjazdu karetki i policji próbowaliśmy go reanimować - mówi "Tygodnikowi Podhalańskiemu" taksówkarz.
Legionowianinowi grozi kara do 12 lat więzienia. Śledczy nie wykluczają, że w toku śledztwa, zarzut będzie zaostrzony. Prokuratura złożyła w sądzie wniosek o tymczasowe aresztowanie podejrzanego.
33-latek miał pobić mieszkańca Warszawy drewnianym kijem, to narzędzie policja odnalazła w lesie w pobliżu miejsca zajścia.
W Sylwestra taksówkarz jadący przez osiedle Jaszczurówka zauważył rannego w głowę człowieka. Zawiadomił policję. Funkcjonariusze ustalili, że ranny mężczyzna to 33-latek z Legionowa. Był nietrzeźwy. Powiedział, że w pobliskim lesie, u wylotu Doliny Olczyskiej, leży ciało człowieka.
Legionowianin utrzymywał, że został napadnięty przez trzech mężczyzn i, broniąc się drewnianym kijem, zabił jednego z nich. Według śledczych ofierze nikt nie towarzyszył.
Prof. Marian Filar, karnista z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu wyjaśnia, że śmierć domniemanego napastnika nie musi w takich sytuacjach oznaczać, że granice obrony koniecznej zostały przekroczone. - Z obroną konieczną mamy do czynienia, gdy broniący się odpiera rzeczywisty, bezpośredni i bezprawny atak na jakiekolwiek dobro swoje lub innej osoby. Na gruncie ustawy i orzecznictwa nie ulega wątpliwości, że jedyną granicą obrony koniecznej jest intensywność obrony w odniesieniu do intensywności ataku. Jeżeli jest tak, że nie można było obronić się inaczej niż zadając śmierć napastnikowi, to nie wyobrażam sobie, żeby jakikolwiek sąd mógł odmówić prawa do obrony koniecznej w tej sytuacji - mówi w rozmowie z WP.PL Prof. Filar.
- Klasyczny przykład takiej sytuacji, to pojedynki z westernów - można było zabić napastnika w pojedynku rewolwerowym pod warunkiem, że napastnik pierwszy sięgnął po broń. Od czasów dzikiego zachodu upłynęło już sporo czasu, ale ten przykład to klinicznie czysta forma. Pokazuje, że ten, kto pierwszy sięgał po broń, był uznawany za napastnika, a ten, kto go zabijał, nie był przestępcą, tylko herosem dzikiego zachodu - mówi prof. Marian Filar. Karnista zaznacza, że na obecnym etapie trudno określić, jaki może być wyrok sądu, ponieważ podobne przypadki zdarzają się niezwykle rzadko. - Nie chciałbym być w skórze sędziego, który będzie rozstrzygał tę sprawę - mówi prof. Filar.