"Wprost" uderza w Kamila Durczoka
"Ciemna strona Kamila Durczoka", takim tytułem opatrzona jest okładka nowego wydania "Wprostu". Tygodnik twierdzi, że szef "Faktów" ma "poważne kłopoty", ponieważ uciekał z mieszkania, w którym znaleziono "biały proszek". W radiu TOK FM Durczok przyznał, że opisany incydent miał miejsce, ale jego zdaniem nie doszło do złamania prawa. Dziennikarz odniósł się również do wcześniejszych doniesień o mobbing i molestowanie seksualne dziennikarek TVN.
W najnowszym numerze opisana jest sprawa, na którą - jak tłumaczą na początku artykułu dziennikarze "Wprost" - natknęli się "przypadkiem, kontynuując dziennikarskie śledztwo w sprawie molestowania seksualnego i mobbingu w jednej z dużych stacji telewizyjnych".
Uciekł z mieszkania
Autorzy tekstu, powołując się na informacje od "warszawskiego biznesmena", twierdzą, że 16 stycznia Kamil Durczok najpierw zabarykadował się, a później uciekł z wynajmowanego przez "29-letnią menadżerkę zajmującą się PR-em" apartamentu na warszawskim Mokotowie. Rzecznik KGP potwierdza, że tego dnia policja spisała Durczoka w tym apartamentowcu.
Dziennikarze "Wprost" twierdzą, że w mieszkaniu, z którego uciekał Durczok zostały m.in. "dziesiątki torebek z resztkami białego proszku", akcesoria, jakich używa się do brania narkotyków, zakazany w Polsce lek zawierający pochodną amfetaminy, "nieprawdopodobna ilość" gadżetów erotycznych i pornografii - w tym filmy o treści zoofilskiej, zniszczona kamera, połamane karty sim oraz rzeczy osobiste Durczoka, w tym m.in. nieotwarte pismo z urzędu skarbowego do szefa "Faktów".
Sam Durczok - jak czytamy we "Wprost" - pytany o zdarzenia z 16 stycznia, nie chciał komentować sprawy. Potwierdził jedynie, że prawdą jest, że został wówczas spisany, "jako świadek czegoś tam". Dopytywany o rzeczy znalezione w mieszkaniu, stwierdził, że "niczego tam nie zostawił", a jego notatki i adresowane do niego dokumenty mogą pochodzić ze skradzionego mu w listopadzie laptopa.
Durczok: to moja prywatna sprawa
Durczok w poniedziałek rano w radiu TOK FM przyznał, że odwiedził mieszkanie znajomej, ale jest to jego prywatna sprawa.
- Skąd ja mam wiedzieć, co tam było, czy były narkotyki. Tam była awantura dotycząca zapłaty czynszu. Ja tam byłem dlatego zostałem spisany, ale stałem wówczas poza mieszkaniem - tłumaczył. - Nie mogę tak tego zostawić, licząc, że coś ucichnie. To są za poważne sprawy. Muszę to skierować na drogę prawną - dodał.
Wcześniejszy artykuł "Wprost"
To kolejny artykuł "Wprost", dotyczący "popularnej telewizyjnej twarzy”. Na początku lutego w tygodniku pojawił się tekst, w którym anonimowa dziennikarka opowiadała, że była molestowana przez "szefa zespołu bardzo popularnej stacji telewizyjnej". Na forach internetowych pojawiły się wówczas spekulacje, iż niedwuznaczne propozycje koleżance z pracy mógł składać szef "Faktów".
Wkrótce po publikacji TVN rozesłał do swoich pracowników nowe wytyczne dotyczące dyskryminacji, mobbingu i molestowania seksualnego. Powołano też komisję, która ma zbadać "publicznie rozpowszechniane twierdzenia" na temat przypadków molestowania w firmie. Oliwy do ognia dolała też pogodynka TVN Omenaa Mensah, która powiedziała w jednym z wywiadów, że "jak większość osób" wie, o kim piszą dziennikarze "Wprost".
Durczok: nigdy nie molestowałem żadnej kobiety
Durczok w TOK FM w poniedziałek rano odpierał ataki "Wprost" o mobbing i molestowanie. Zapytany przez prowadzącą program wprost, czy molestował seksualnie swoje podwładne, odparł:- Z całą stanowczością muszę powiedzieć: nigdy nie molestowałem żadnej kobiety. Czym innym jest styl pracy. Ja czasem wybucham w pracy, bo jestem cholerykiem. Redakcja to miejsce, gdzie ludzie spędzają ze sobą czasem kilkanaście godzin na dobę i wtedy można sobie na więcej pozwolić, tzn. podnieść głos. Ale czym innym jest wymagający szef, a czym innym molestujący. Między moim sposobem zarządzania, a zarzutem molestowania jest jakiś Kanion Kolorado. Nigdy nie byłem molestującym szefem - stwierdził Durczok.
Pytany, czy można postawić mu jakikolwiek zarzut, odparł, że dowiemy się tego za dwa tygodnie. - Teraz trwa sprawdzanie wszystkiego w mojej firmie przez komisję. Gdyby komisja miała potwierdzić moją winę, to sam będę wiedział, co mam zrobić - powiedział Durczok.
- Nie jestem bezgrzesznym, jak wielu z nas popełniałem mnóstwo życiowych błędów. Zapłaciłem też dość wysoką osobistą cenę, rozstałem się z moją żoną. Nie jesteśmy po rozwodzie, ale nie mieszkamy razem. Ale nigdy świadomie nie wyrządziłem nikomu krzywdy. Nigdy nic takiego nie zrobiłem, co mi zarzucają - zaznaczył.
Tłumaczył, że nie mógł się wcześniej bronić przed artykułem dziennikarzy "Wprost", bo nie wiedział, że to jest o nim. - To jest jakieś dziennikarstwo hybrydowe. Putin wysyła wojska na Krym, ale się nie przyznaje. Teraz "Wprost" pisze o molestowaniu, nie podając nazwiska - mówił.
- Jednego jestem pewien. Każda dziewczyna, która u nas pracowała i chciała odejść była nakłaniana, żeby zostać albo proszona, żeby dokładnie przemyślała swoją decyzję. (...) Czym innym jest to, czy czułem się swobodnie w relacjach w pracy, a czym innym, czy ktoś z tego powodu mógł się czuć molestowany. To duża różnica! - podkreślił.
Spytany, czy poprowadzi jeszcze "Fakty", powiedział: - Dziś myślę, jak przeżyć do jutra. Trzyma mnie tylko to, że żona, z którą się rozwiodłem, jest dla mnie cały czas wsparciem. Bardzo chciałbym jeszcze poprowadzić "Fakty" - dodał.
Durczok do czasu zakończenia prac komisji przebywa na urlopie. Zrezygnował również z zasiadania w jury konkursu Blog Roku 2014 organizowanego przez Onet.
Burza w środowisku
Po pierwszej publikacji na początku lutego na tygodnik spłynęła fala krytyki za to, że autorzy tekstu nie napisali, kim jest „bardzo popularna twarz telewizyjna”, o której wspomina w rozmowie z nimi anonimowa dziennikarka.
Artykuł wywołał poruszenie w środowisku dziennikarskim. Tekstem zbulwersowany był m.in. redaktor naczelny "Rzeczpospolitej" Bogusław Chrabota. Stwierdził, że "jak się pisze materiał śledczy, to się ujawnia tożsamość". A jeśli nie podaje się nazwisk, to prawdopodobnie nie ma się dowodów. A skoro nie ma się dowodów, to można narazić się na śmieszność, procesy itd. Jak się nie ma dowodów, to lepiej nie pisać - stwierdził Chrabota.
Natomiast Jacek Żakowski zaapelował do mediów o kontynuację tematu rozpoczętego przez redakcję "Wprost".
W sprawie głos zabrał prezes Towarzystwa Dziennikarskiego Seweryn Blumsztajn. W wydanym oświadczeniu wezwał telewizję do zajęcia stanowiska w sprawie doniesień medialnych o molestowaniu seksualnym w jednej ze stacji. "Nie chcemy orzekać o wiarygodności artykułu z 'Wprost' ani anonimowych najczęściej informacji z mediów społecznościowych, uważamy jednak, że sprawa jest poważna i nie można jej potraktować jak jeszcze jednej tabloidowej plotki" - podkreślił Blumsztajn w oświadczeniu.
"Molestowanie seksualne to poważny problem społeczny i oskarżenia wobec dużej firmy medialnej dotyczą w jakiejś mierze całego środowiska dziennikarskiego. Ludzie mediów pouczają codziennie społeczeństwo na temat wielu spraw, w tym i moralności. Oczekuje się więc od nich, a szczególnie od telewizyjnych gwiazd, które są twarzami środowiska dziennikarskiego, etycznej wiarygodności. Niedopuszczalne wydaje nam się milczenie osób kierującymi telewizyjnym korporacjami" - napisał szef Towarzystwa Dziennikarskiego.
Latkowski: dlaczego piszemy o Durczoku
Redaktor naczelny "Wprost" Sylwester Latkowski, we wstępniaku do najnowszego numeru zatytułowanym "Dlaczego piszemy o Durczoku", tłumaczy: "nie interesuje nas, kto ma z kim romans, kto z kim sypia i czy przypina się do łóżka kajdankami. To prywatne sprawy. Jeśli jednak w grę wchodzą biały proszek i interwencje policji, zaczyna się inna rozmowa".
Latkowski przypomina, że Durczok kieruje zespołem "Faktów", które oglądają miliony widzów, piętnuje dwulicowość i wydaje werdykty dotyczące innych osób. Ponieważ jest autorytetem dla wielu młodych dziennikarzy, obowiązują go nieco inne standardy niż gwiazdy rocka. "Nasze środowisko, środowisko mediów, obowiązują pewne reguły. To może niektórych boleć, bo najwyraźniej poczuli się nietykalni. Wolno im więcej, bo są celebrytami, bo są lepsi, mądrzejsi, bogatsi, bardziej wpływowi? Nie ma na to naszej zgody" - podkreśla.
Dodaje, że "Wprost" - mimo nacisków na informatorów i zawoalowanych gróźb formułowanych wobec dziennikarzy tygodnika - sukcesywnie będzie publikować materiały zebrane podczas wielotygodniowego śledztwa dotyczącego molestowania i mobbingu. "Trzeba o tym opowiedzieć. Po to, żeby się to nie powtórzyło" - puentuje Latkowski.
TVN na razie nie komentuje sprawy. Jedynie dziennikarz stacji Jarosław Kuźniar w niedzielę wieczorem napisał na Twitterze: