Rywal Łukaszenki walczy o życie
Uładzimir Niaklajeu, ekskandydat na prezydenta Białorusi, o mało nie dostał udaru mózgu, siedząc w mińskim więzieniu KGB - poinformowała adwokatka lidera kampanii „Mów prawdę!” Tamara Sidarenka. Polityka uratowała pilnie wezwana do więzienia karetka. 64-letni Niaklajeu został ciężko pobity przez białoruskie służby 19 grudnia, a następnie półprzytomnego wywieziono do aresztu. Przebywa tam łącznie pięciu byłych rywali Aleksandra Łukaszenki.
Według relacji Tamary Sidarenki stan Niaklajewa jest bardzo ciężki. – Ma problemy z mówieniem i przeżył "przełom nadciśnieniowy". Uratował go sąsiad z celi, który zauważył, że Niaklajeu traci przytomność. Gdyby nie to, zgon byłby nieunikniony – powiedziała radiu „Swaboda” adwokatka polityka. Niaklajeu miał już problemy tętnicze w przeszłości. Ponad 10 lat temu doznał udaru mózgu.
Sidarenka jest w tej chwili jedyną osobą, która ma kontakt z byłym kandydatem na prezydenta Białorusi. Nie dopuszczają do niego nawet żony. – Wiem, że wezwano lekarza i okazano mu jakąś pomoc, ale nie przewieziono do szpitala. Jeśli to się powtórzy jeszcze raz, to dojdzie do udaru. Mojego męża celowo zabijają – uważa Volha Niaklajewa.
Kryminalne zarzuty dla dziennikarzy
Bez względu na stan zdrowotny wobec Niaklajewa zostały już wysunięte oficjalne zarzuty: organizacja i udział w masowych zamieszkach 19 grudnia w stolicy Białorusi. Grozi mu do 15 lat więzienia. Co ciekawe, sam lider kampanii „Mów prawdę” udziału w demonstracji nie brał. Został ciężko pobity przez specjalną jednostkę białoruskiej milicji „Ałmaz” jeszcze przed rozpoczęciem wiecu. Protesty przeciwko sfałszowanym wyborom skończyły się brutalnym rozpędzeniem demonstrantów przez milicję i wojsko.
Identyczne zarzuty dostały już 22 osoby, które są przetrzymywane w mińskim więzieniu KGB. Są wśród nich byli kandydaci na prezydenta, kierownicy ich sztabów, inni działacze polityczni i nawet dziennikarze: redaktorka niezależnego portalu „Chartia97” Natalia Radzina i dziennikarka rosyjskiej „Nowej Gaziety” Iryna Chalip, żona ekskandydata na prezydenta Białorusi Andreja Sannikawa.
Wielka łapanka trwa
W samym kraju nadal trwa wielka łapanka. KGB wchodzi do mieszkań działaczy opozycyjnych, organizacji pozarządowych i niezależnych mediów. W czwartek wieczorem przeszukiwano mieszkanie Kaciaryny Tkaczenki, dziennikarki telewizji „Biełsat”, którą finansuje polskie Ministerstwo Spraw ZagranicznychSpraw Zagranicznych. Wcześniej służby zabrały sprzęt z biur „Europejskiego Radia dla Białorusi” i gazety „Nasza Niwa”.
Organy ścigania wydzwaniają też wszystkich, kto ucierpiał podczas rozpędzenia demonstracji i zwrócił się wieczorem 19 grudnia po pomoc do szpitali. Wzywają poszkodowanych na przesłuchanie do milicji lub KGB. Obietnica ministra spraw wewnętrznych Białorusi Anatola Kulaszowa o tym, że władze znajdą wszystkich uczestników protestów powyborczych powoli się sprawdza. - Każdy, kto uciekł, będzie zweryfikowany, zatrzymany i otrzyma zarzut. Nikt nie uniknie kary. Mam do tego wszystkie możliwości – stwierdził kilka dni po wyborach minister.
Co do wolnej ręki, danej aparatowi represyjnemu, nie można na razie mieć wątpliwości nawet w związku ze zmianami kadrowymi, które nieoczekiwanie przeprowadził Aleksander Łukaszenka. Wymienił on premiera (Siarhieja Sidorskiego zastąpił Michaił Miaśnikowicz) oraz całą wierchuszkę rządu. Jednak wszyscy kierownicy resortów siłowych swoje portfele zachowali.
Likwidacja opozycji
Łukaszenka, który kieruje Białorusią już 16 lat, też ostatecznie oznajmił, że już nie przyjmie żadnego ultimatum z Zachodu, w tym odnośnie losu swoich niedawnych rywali. – Jeśli ktoś będzie na nas naciskać i żądać, to będzie tylko gorzej – dodał kontrowersyjny przywódca. W kontekście obecnej sytuacji wewnątrz kraju to może oznaczać, że Łukaszenka zdecydował się na ostateczną likwidację opozycji jako klasy politycznej. Takich represji i liczby więźniów politycznych niezależna Białoruś jeszcze nie widziała.
W piątek, po odbyciu swoich wyroków, z aresztów wyjdą kolejni zatrzymani podczas protestów 19 grudnia. W krajowych więzieniach pozostanie jeszcze ponad 200 osób. Dla części z nich – głównie dla byłych kandydatów na najwyższy urząd w białoruskim państwie – święto Nowego Roku spędzone za kratami, nie będzie ostatnie.
Aleh Barcewicz dla Wirtualnej Polski