PolitykaPunkt zwrotny wojny w Syrii. Zmasowane naloty Rosjan przyniosły skutek. Katastrofa humanitarna na horyzoncie

Punkt zwrotny wojny w Syrii. Zmasowane naloty Rosjan przyniosły skutek. Katastrofa humanitarna na horyzoncie

• Siły wspierające reżim w Damaszku są bliskie zdobycia największego miasta Syrii
• To punkt zwrotny pięcioletniej wojny
• Sukces koalicji to przede wszystkim zasługa brutalnych nalotów rosyjskiego lotnictwa
• W odpowiedzi Turcja i Arabia Saudyjska wysyłają sygnały o możliwej interwencji
• Efektem ofensywy reżimu jest kolejna fala uchodźców

Punkt zwrotny wojny w Syrii. Zmasowane naloty Rosjan przyniosły skutek. Katastrofa humanitarna na horyzoncie
Źródło zdjęć: © AFP | Zein Al-Rifai
Oskar Górzyński

08.02.2016 | aktual.: 08.02.2016 18:22

Po pięciu latach walk w najkrwawszym i najbardziej zagmatwanym konflikcie na świecie nastąpił przełom. I prawdopodobnie nie jest to dobra wiadomość dla świata. Podczas gdy światowi dyplomaci zajęci byli przygotowywaniem kolejnej rundy rozmów pokojowych w Genewie, koalicja sił wspierających reżim Baszara al-Asada prowadziła największą i bezlitosną ofensywę niemal w całym kraju. Kluczowy sukces odniosła na północy, wokół Aleppo, gdzie po długich staraniach wojskom Damaszku udało się de facto okrążyć pozycje rebeliantów i odciąć ich od linii zaopatrzeń z Turcji. Droga do zajęcia tego - według niektórych szacunków - największego i najważniejszego gospodarczo miasta Syrii, dotychczas podzielonego między siły opozycji, prorządowe i dżihadystyczne, jest otwarta.

- W sensie politycznym to może być uznane za "game changer". Odzyskanie Aleppo, potężnego ośrodka ekonomicznego, o dużym znaczeniu politycznym i historycznym, to będzie ukoronowanie walki z rebelią. Bo wtedy w posiadaniu reżimu znajdą się w zasadzie wszystkie najważniejsze miasta Syrii i szlaki transportowo-komunikacyjne je łączące. Syria może istnieć bez Rakki czy Deir ez-Zor na wschodzie, ale nie może bez Aleppo - mówi WP Tomasz Otłowski, ekspert ds. bezpieczeństwa i Bliskiego Wschodu.

- Reżim jest bliski uzyskania kontroli nad północną granicą z Turcją. Oczywiście większa jej część jest kontrolowana przez Kurdów, ale oni w wielu aspektach współpracują z Damaszkiem. Także na południu sytuacja jest coraz bardziej korzystna dla reżimu, bo tam ofensywa też doszła już do granicy z Jordanią. Odcięcie rebeliantów od dostaw z obu stron rzeczywiście zasadniczo zmienia równowagę w konflikcie. To strategiczne przesilenie - dodaje w rozmowie z WP dr Łukasz Fyderek, politolog UJ.

Wszystko dzięki Putinowi

Eksperci są zgodni, że tym, co umożliwiło dokonanie tego zwrotu, była przede wszystkim pomoc Rosjan. To pomoc bezwzględna - i ocierająca się o definicję czystek etnicznych - jednak militarnie skuteczna.

- To dzięki masowemu bombardowaniu "na ślepo" całych dzielnic miasta i przedmieść zajętych przez rebeliantów. Taktyka Rosjan to typowe działania depopulacyjne - ich celem jest zmuszenie cywili na kontrolowanych przez rebelię terenach do ucieczki, co sprawia, że rebelianci tracą poparcie społeczne, a w ostatecznym rozrachunku nie mają po prostu kim rządzić, co podważa niejako ich prawa polityczne do danego rejonu - mówi Otłowski. Jak dodaje Fyderek, duże znaczenie ma też udział drugiego z sojuszników Asada, Iranu, który zasila walki swoimi żołnierzami, a także bojownikami z libańskiego Hezbollahu i szyickich bojówek z Iraku. To niezwykle ważne, bo opierające się o mniejszość Alawitów syryjskie siły zbrojne od dawna zmagają się z wielkimi problemami kadrowymi.

Po stronie opozycji obraz jest dużo mniej korzystny. Coraz częściej z obozu rebelii dochodzą wieści o dezercjach i niezadowoleniu wynikającym z jednej strony ze stałego bombardowania a z drugiej postawy liderów poszczególnych grup, często skorumpowanych i uciekających z pola walki. Dotyczy to zarówno ugrupowań umiarkowanych, jak i tych najbardziej radykalnych, jak Front al-Nusra (syryjska "filia" Al-Kaidy) i Ahrar asz-Szam, największej islamistycznej opozycyjnej grupy zbrojnej.

Dotychczas konflikt w Syrii rządził się zasadą, że każde uzyskanie przewagi przez jedną ze stron było niemal natychmiast równoważone przez drugą stronę, najczęściej poprzez pośrednią lub bezpośrednią interwencję z zewnątrz. Tym razem tak może nie być. Ze względu na odcięcie od szlaków zaopatrzeń, zasilenie rebelii przez zewnętrznych sponsorów, jak Turcja lub Arabia Saudyjska, może być dużo trudniejsze. Jak wskazuje Otłowski, już teraz są sygnały, że wsparcie "patronów" rebelii się zmniejsza.

- Po październikowym "boomie" na korzystanie przez rebeliantów w Syrii z kierowanych pocisków przeciwpancernych ATGM (140 wystrzeleń), od listopada (85) mamy systematyczny spadek. W grudniu to 53 razy, w styczniu - 46. To wciąż i tak więcej niż przed październikiem, ale trend widać wyraźnie - zaznacza analityk. - Co to znaczy? Albo "źródełko" dostaw wyschło, albo sami rebelianci ponieśli takie straty i zostali tak zdezorganizowani, że spadło ogólne tempo ich działań, a więc także częstotliwość stosowania ATGM - dodaje.

Wielka wojna na horyzoncie?

Obraz
© (fot. WP / Marta Sitkiewicz)

Alternatywą dla zewnętrznych mocarstw popierających opozycję wydaje się więc być bezpośrednia inwazja. I rzeczywiście, zarówno ze strony Turcji, jak i Arabii Saudyjskiej płyną sygnały o takim ruchu. W tureckiej prorządowej prasie coraz częściej pojawiają się apele o interwencję, a prezydent Erdogan rozmieścił wojska przy granicy z Syrią. Saudowie mówią zaś o gotowości wysłania do Syrii wojsk lądowych, pod pozorem walki z Państwem Islamskim. Problem w tym, że wejście kolejnych mocarstw do Syrii mogłoby mieć katastrofalne skutki: otwartą wojnę między Rosją a Turcją lub starcie Iran-Arabia Saudyjska, z czym wiąże się ryzyko ogromnego, być może nawet globalnego, konfliktu.

- Regionalne mocarstwa mają teraz dylemat, czy spisać na straty wszystkie zasoby zainwestowane w syryjską rewolucję, czy wejść do Syrii. Absolutnie kluczowa będzie postawa Amerykanów, bo państwa te muszą korzystać z parasola lotniczego i dyplomatycznego USA, by wykonać taki ruch - mówi dr Fyderek. - Planem Saudów byłoby wkroczenie na terytoria pustynne, z których część okupuje obecnie ISIS i stworzyć tam swój protektorat - dodaje.

Zgoda Stanów Zjednoczonych na tak drastyczny krok jest jednak wątpliwa, biorąc pod uwagę fakt, że USA jest w ostatnim roku prezydentury Obamy i w środku kampanii wyborczej. Eksperci nie mają jednak pewności, czy regionalne mocarstwa na pewno będą kierowały się całkowicie racjonalnymi przesłankami.

Katastrofa humanitarna

Jednak nawet jeśli do tureckiej lub saudyjskiej inwazji nie dojdzie, już teraz sama ofensywa wojsk koalicji wspierającej Asada grozi humanitarną katastrofą. Walki i bezlitosne bombardowania powodują kolejne fale uchodźców. Tylko w ubiegłym tygodniu w stronę Turcji wyruszyło kilkadziesiąt tysięcy Syryjczyków z okolic Aleppo. Bitwa o całkowitą kontrolę nad tym niegdyś dwumilionowym miastem - obok ofiar - z pewnością "wyprodukuje" też tysiące kolejnych uciekinierów. Zdaniem Fyderka działania sił reżimu mogą nosić znamiona czystek religijnych, które mogą fundamentalnie zmienić Syrię, również pod względem etnicznym i wyznaniowym.

- Problem w tym, że nawet jeśli Asad wygra tę wojnę militarnie, to ze względu na wielką niechęć sunnickiej większości do reżimu nie będzie to de facto koniec wojny domowej, a przynajmniej nie może liczyć na stabilne rządy. Dlatego zapewne nie martwi go masowy exodus sunnitów - mówi ekspert z UJ. - Wielu Syryjczyków mówi, że chce po wojnie wrócić do kraju. Tylko że biorąc pod uwagę skalę zniszczeń, może po prostu nie być do czego wracać - dodaje.

Zobacz również: Walki w Aleppo nie ustają. Fala uchodźców zmierza ku Turcji
Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (397)