Przyszedł Kurczuk do "Dziennika"
Po krytycznej dla SLD publikacji w
"Dzienniku Wschodnim" w redakcji pojawił się lubelski baron
Sojuszu Grzegorz Kurczuk - pisze "Rzeczpospolita". Mogę
spowodować, że nie dostaniecie reklam - oświadczył. Redaktor
naczelny Andrzej Mielcarek rozmowę nagrał. I zawiadomił ABW i
prokuraturę - podaje "Rzeczpospolita".
To prowokacja - grzmi były minister sprawiedliwości. Jestem absolutnie pewny, że mi groził. To był ewidentny nacisk. Potem starał się to łagodzić. "Dogadamy się" mówił - relacjonuje na łamach ""Rzeczpospolitej" prawie godzinną rozmowę redaktor naczelny "Dziennika Wschodniego" i jednocześnie prezes wydawnictwa Edytor Press Andrzej Mielcarek.
Grzegorz Kurczuk był niezadowolony m.in. z publikacji "Dziennika Wschodniego" pt. "Karząca ręka SLD". Była w niej mowa o cichej wojnie pomiędzy SLD i SdPl, nieprzyjemnościach, jakie dotykacją członków nowej partii, groźbach zwolnienia z pracy i plotkach rozsiewanych na temat członków SdPl. Przewodniczący SLD uznał tekst za nierzetelny i postanowił interweniować u naczelnego. Długa rozmowa w redakcji "Dziennika Wschodniego" zaczęła się od analizy sytuacji na rynku prasowym, spadającej sprzedaży i malejących dochodach regionalnych gazet zagrożonych konkurencją ze strony tabloidów - informuje "Rzeczpospolita".
Podczas rozmowy Grzegorz Kurczuk zarzucił gazecie kłamstwo. Zagroził, że zakaże kilku tysiącom członków SLD w regionie kupować "Dziennik Wschodni". Grzegorz Kurczu nie zaprzecza, że taka rozmowa miała miejsce. Nie zaprzecza, że mógł mówić o nakłanianiu przyjaciół do niezamieszczania reklam w tej gazecie. Całą sprawę określa jednak jako wyjątkowo ohydną prowokację - podaje "Rzeczpospolita". (PAP)