Mordują z Biblią w ręku - tam rządzi fanatyczny gang
W jednej ręce karabin, w drugiej Biblia. Meksykańscy przestępcy połączyli to, co elektryzuje ich rodaków: przemoc, narkotyki i silną wiarę. Na tych trzech filarach powstał nowy kartel - Rycerze Templariusze.
Dwa ciała bezładnie zwisały z wiaduktu nad autostradą. Trupy na widoku, bezgłowe, zmasakrowane, rozkładające się przy drodze to tutaj żadna nowość. Ale ciała tych dwóch młodych mężczyzn nie były okaleczone, jeśli nie liczyć dziury po kuli w głowie jednego z nich. Od innych zwłok odróżniały je jednak przypięte karteczki, na których odręcznie napisano: "Zabijamy złodzieja i porywacza. Z poważaniem, Rycerze Templariusze". Był 20 marca.
A słowo ciałem się stało
Ponad tydzień wcześniej w na ulicach stolicy stanu Michoacán, Morelii, i dwóch innych dużych miast - Zitácuaro i Apatzingánu - pojawiło się 35 wielkich bannerów. "Oświadczamy społeczności Michoacán, że od dziś będziemy prowadzić działalność altruistyczną, którą wcześniej prowadziła La Familia", napisali Rycerze Templariusze (Caballeros Templarios) na jednym z nich. "Zobowiązujemy się stać na straży porządku, eliminować kradzieże, porwania, wymuszenia i usunąć naszych konkurentów w całym stanie", obwieścili na innym.
Czytaj również: Gwałt co 4 minuty, napady i rabunki - sami karzą bandytów.
Podobne ogłoszenia znalazły się w lokalnej prasie, do redakcji został również wysłany amatorski film wideo: wczesnym wieczorem w główną ulicę Apatzingánu wdziera się kawalkada około 50 pickupów, hummerów i dżipów. Wystają z nich zamaskowane głowy i lufy karabinów maszynowych. To prezentacja, pokaz siły, ostrzeżenie, zachęta dla jednych: przyłącz się do nas, przestroga dla innych: z nami nie zadzieraj.
Przesłanie kampanii było jasne - Rycerze Templariusze przejęli władzę w stanie zamieszkanym przez 4,5 miliona ludzi. Szybko przekuli też słowa w czyny. Dwaj mężczyźni, których zwłoki zawisły na wiadukcie 10 dni później, byli najprawdopodobniej członkami kartelu Los Zetas - zagorzałych wrogów i konkurencji.
Swoją nazwę przestępcy wzięli od templariuszy, średniowiecznego Zakonu Ubogich Rycerzy Świątyni, natomiast metody i zasięg działania odziedziczyli po innym wielkim kartelu, La Familii (Rodzinie).
Pięć głów w dyskotece
La Familia powstała w latach 80. i nie wyróżniała się na tle innych meksykańskich grup przestępczych. Pod koniec 2006 roku przeszła jednak "odnowę duchową". Na front wojny o kontrolę nad produkcją i przemytem narkotyków wkroczyła w nowej formie jeszcze bardziej spektakularnie niż Rycerze Templariusze. 7 września 2006 roku w dyskotece w Uruapan młodzież bawiła się w najlepsze, gdy ok. 20 ubranych na czarno mężczyzn wtargnęło do środka. Oddali strzały w powietrze, przerażonym ludziom kazali położyć się na parkiecie. Wreszcie rzucili między nich pięć broczących krwią ludzkich głów. Zostawili też kartkę: "La Familia nie zabija dla zysku, nie zabija kobiet, nie zabija niewinnych. Umrą tylko ci, którzy zasługują na śmierć. Każdy ma to wiedzieć: to boska sprawiedliwość".
Dopiero później, 22 listopada, na łamach lokalnej prasy La Familia przedstawiła się mieszkańcom: "Jesteśmy grupą, której celem jest zlikwidowanie w stanie Michoacán handlu icem (metamfetaminy do palenia - przyp.), porwań, wszelkiego rodzaju wymuszeń i mordów na zlecenie". Zapewniała również mężczyzn, że czeka na nich z otwartymi ramionami.
W ten oto sposób w meksykańskiej wojnie narkotykowej pojawiła się nowa jakość: ewangeliczny fundamentalizm religijny (fundamentalismo religioso evangélico). La Familia była pierwszą grupą przestępczą, która obrała za cel oczyszczenie społeczeństwa ze wszelkiego rodzaju mętów. Miały im w tym pomóc karabiny maszynowe, aura tajemniczości i Pismo Święte. Władze federalne uznały członków kartelu za jednych z najbardziej wpływowych producentów i przemytników narkotyków oraz morderców okrutnych nawet jak na meksykańskie warunki. Wraz z "nawróceniem się" La Familii znajdywanie bezgłowych ciał stało się codziennością w tej części świata.
"Biblia Szalonego"
Najważniejszą postacią nowej La Familii był Nazario "Szalony" Moreno Gonzáles - reformator kartelu, patron Michoacán, prorok. Głową Rodziny został po aresztowaniu jej założyciela Carlosa Rosalesa Mendozy w październiku 2004 roku. "Szalony" twierdził, że objawił mu się Bóg, którego poprosił o śmierć. Stwórca jednak miał wobec niego inne plany i zamiast zgładzić, udzielił licznych wskazówek. Natchniony, napisał własną "Biblię". Był to swego rodzaju kodeks postępowania, w którym zaczytywali się jego wyznawcy - tylko członkowie kartelu. Nauki Moreno Gonzálesa zabierali ze sobą do grobu. W 2008 roku jego zapiski ujrzały jednak światło dzienne. Żołnierze federalni trafili na egzemplarz "Biblii Szalonego" podczas nalotu na jedną z siedzib kartelu. "Poprosiłem Boga o siłę i postawił na mej drodze trudy, żeby mnie umocnić; poprosiłem Go o mądrość, i postawił na mej drodze problemy do rozwiązania; poprosiłem Go o dobrostan i dał mi mózg i mięśnie, bym mógł pracować; poprosiłem Go o odwagę i postawił na mej drodze
przeszkody, bym je pokonał. Nie otrzymałem niczego, o co prosiłem, ale to, co było mi potrzebne", pisał Nazario. Inne części zawierają mądrości takie jak: członkowie La Familii wolą być "żywymi psami niż martwymi lwami", "umierać walcząc niż padać na kolana i być upokorzonymi" czy "zranić przyjaciela prawdą niż zabijać go kłamstwem".
Moreno Gonzáles nauczał, że "lepiej być ubogim, ale błogosławionym przez Boga i żyć w pokoju niż bogatym łotrem, pozbawionym łaski Bożej". Najwidoczniej głoszenie dobrej nowiny i pozostawanie w łaskach Stwórcy nie kolidowały z zarabianiem milionów dolarów na szmuglowaniu metamfetaminy, kokainy i marihuany przez Rio Grande. Podobnie jak mordy popełniane na tych, którzy mu "podpadli" nie przeszkadzały mu głosić: "Zacznij kochać wszystkich, bez wyjątku i traktuj ludzi tak, jak sam byś chciał być traktowany. Szanuj wszystkich tak samo: i starca, i dziecko".
"Szalony" zginął najprawdopodobniej 9 grudnia 2010 roku, w czasie dwudniowej strzelaniny między La Familią a wojskiem federalnym w Apatzigánie. Najprawdopodobniej, bo jego ciała nigdy nie odnaleziono; policja przypuszcza, że zabrali je jego kamraci podczas ucieczki z pola bitwy.
Ciało Moreno Gonzálesa nie zdążyło jeszcze ostygnąć, gdy rozgorzała walka o sukcesję po nim. To właśnie z niej wyłonili się Rycerze Templariusze.
Nawrócony nauczyciel
Założycielem i najważniejszym przywódcą Rycerzy Templariuszy jest Servando Gómez Martínez. Niewiele o nim wiadomo poza tym, że używa pseudonimów "La Tuta" albo "El Profe", dawniej był jednym z pułkowników "Szalonego", a jeszcze wcześniej - nauczycielem historii. Według policyjnych archiwów, Gómez Martínez i jego mentor przeżyli nawrócenie podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych w latach 90. Wrócili oświeceni słowem Bożym i oczarowani dolarem. Zdali sobie wtedy sprawę z dwóch rzeczy. Po pierwsze, religijna dyscyplina w kraju takim jak Meksyk jest użytecznym narzędziem trzymania w ryzach przestępczych wojsk. Po drugie, najwięcej dolarów przynosi handel narkotykami. Po śmierci "Szalonego" Gómez Martínez postanowił działać na własną rękę.
Dlaczego zainspirował się templariuszami? Jedni mówią, że z miłości do historii, inni - że dał się uwieść bestsellerowi Dana Browna "Kod Leonardo da Vinci". - To interesujący wybór - uważa George W. Grayson, profesor College of William & Mary, badający przestępczość zorganizowaną w Meksyku. - Rycerze Templariusze byli znani jako organizacja charytatywna, a ok. 1130 roku ich dobre uczynki zostały nawet wyróżnione przez papieża. Byli też najbardziej zaciętymi wojownikami wśród Krzyżowców. (Członkowie kartelu) chcą pokazać, że są odważni i mężni, ale jednocześnie hojni - stwierdził Grayson w rozmowie z BBC.
Są to tylko dywagacje, bo póki co meksykańscy templariusze pozostają tajemnicą. Akcje wojsk federalnych przeciwko kartelowi pozwoliły jednak uchylić jej rąbka. W kwietniu w Zitacuaro żołnierze przejęli broń, amunicję, podrabiane mundury policyjne, bannery z gotowymi wiadomościami dla władz i pocztówki z emblematem Rycerzy Templariuszy. W lipcu natomiast w pobliżu Santa Gertrudis odkryli obóz szkoleniowy kartelu, gdzie znaleźli m.in. białe szaty z kapturem i czerwonym krzyżem pośrodku, średniowieczny hełm, broń, amunicję i krótkofalówki. Najciekawszym jednak znaleziskiem był "Kodeks postępowania Rycerzy Templariuszy z Michoacán". Okładkę broszury kieszonkowej wielkości zdobią sylwetki pięciu "oryginalnych" templariuszy z XIII wieku. Na 22 stronach spisano zasady, którymi mają kierować się członkowie kartelu. "Przysięgam wszem i wobec żyć i umrzeć z honorem" czy "Przysięgam darzyć szacunkiem kobiety, czcić matki, chronić dzieci i starców, nieść pomoc chorym i potrzebującym" to tylko niektóre z cnót prawdziwego
Caballero. Zanim jednak zwykły Meksykanin będzie mógł się w niego przemienić, czeka go długa droga. Pół miliona ćpunów
Najlepszy kandydat na "rycerza" to młody ćpun. Głodny, zabiedzony, otępiony narkotykiem, już dawno pożegnał się z perspektywami na przyszłość - jeśli je w ogóle posiadał. Jeszcze dekadę temu problem narkomanii miał w Meksyku niewielkie znaczenie, zdecydowaną większość nielegalnych substancji szmuglowano do Stanów Zjednoczonych. Jednak po zamachach terrorystycznych 11 września 2001 roku Amerykanie uszczelnili granice. Handlarze narkotyków musieli szukać nowych nabywców - i znaleźli.
Według meksykańskiego Spisu Uzależnień z 2008 roku prawie połowa dzieci i młodzieży (12-25 lat) miała styczność z narkotykami, a co ósme z nich (13%) zażywa je regularnie. W ciągu sześciu lat Meksykowi przybyło ok. 170 tysięcy uzależnionych - dziś jest to prawie półmilionowa rzesza narkomanów. Właśnie wśród nich prowadzą rekrutację Templariusze z Michoacán.
Zgarnięci z ulicy chłopcy trafiają do ośrodków odwykowych, gdzie przechodzą pranie mózgu: narkotykowy nałóg zastępuje uzależnienie od Boga i kartelu. Gdy są już "urobieni", zaczynają pracę: wykonują wyroki, eliminują przeciwników, handlują narkotykami i przemycają je do Stanów Zjednoczonych. Strzegą również ukrytych w górach Sierra Madre laboratoriów, gdzie przyuczeni w Stanach Zjednoczonych chemicy produkują metamfetaminę. Dostarczają im wreszcie składników do produkcji syntetycznego narkotyku, które przypływają z Chin do portu Lázaro Cárdenas.
Przez cały czas byli narkomani mają dług wdzięczności, który nigdy nie zostanie spłacony, bo jego wartości nie można wyznaczyć w dolarach czy pesos - to bezwzględne posłuszeństwo, lojalność, dochowanie tajemnicy. Zdrada współbraci czy złamanie żelaznych zasad mają natomiast wysoką cenę - wynosi ona tyle co śmierć zdrajcy, jego najbliższej rodziny i konfiskata całego dobytku.
2,5 miliona dolarów do wzięcia
Faktyczna władza karteli narkotykowych nad Michoacán jest solą w oku prezydenta Felipe Calderóna. Więzi rodzinne i przywiązanie do miejsca urodzenia są w Meksyku bardzo silne, a to właśnie w stolicy tego stanu 49 lat temu urodził się Calderón. W lipcu wysłał dodatkowe 1800 policjantów, 170 pojazdów (w tym wozów pancernych), 15 ambulansów i cztery helikoptery MI i Black Hawk, by powstrzymać przestępców przed wprowadzaniem "Sądu Bożego" na własną rękę. Póki co jednak krew dalej się leje.
La Familia już rok temu próbowała temu zaradzić. Moreno Gonzáles i jego świta złożyli wówczas Calderónowi nietypową propozycję. W zamian za zapewnienie spokoju i bezpieczeństwa mieszkańcom jego rodzinnego stanu obiecali… likwidację kartelu. Twierdzili, że władze federalne nagminnie łamią prawa człowieka pod przykrywką tzw. narkowojny. Rząd zdecydowanie odrzucił ofertę La Familii. Miesiąc później "Szalony" i 11 członków grupy zostało zabitych w starciu z wojskami federalnymi, a mieszkańcy kilku miast wyszli na ulice. Antyrządowe demonstracje odbyły się pod hasłami: "Niech żyje La Familia Michoacána", "Wynocha, Policjo Federalna", "Nazario żyje w naszych sercach".
- Chcesz wiedzieć, co federalni robią? Jadą do miasta i urządzają łapankę na niewinnych ludzi: mariachi (popularne orkiestry ludowe - red.), chłopców sprzedających lizaki lodowe na ulicach, dzieciaki z quinceañera (imprezy z okazji 15. urodzin dziewczynki - red.) - mówił Grnar Guizar, burmistrz Apatzingánu, w rozmowie z Al-Dżazirą. Sam, oskarżony o współpracę z kartelem, spędził blisko rok w areszcie. Tyle czasu zajęło mu udowodnienie, że nie współpracował z La Familią. Jak wyjaśnił, w Meksyku to ci, którzy trafiają do więzienia jako rzekomi Caballeros lub ich zwolennicy muszą dowieść, że nie współpracują z kartelem. Zasada domniemania niewinności, zgodnie z którą to prokurator ma udowodnić winę, jest więc niegminnie łamana.
Teraz w antyrządowym tonie przemawiają Rycerze Templariusze, a zwykli obywatele nabrali wody w usta. Dzięki portalowi społecznościowemu wysyłam ok. 30 wiadomości do mieszkańców Apatzigánu, gdzie kartel ma ponoć główną siedzibę. W ciągu miesiąca otrzymuję tylko jedną odpowiedź. "Jak chcesz, to przyjedź i sama zobacz", pisze Naniro. Ci, którzy godzą się na rozmowę z dziennikarzami nie uważają Caballeros za przestępców. Dla nich są oni troskliwymi opiekunami. Jedynymi, którzy naprawdę interesują się ich losem. A obecność wojsk rządowych na ulicach bardzo ich denerwuje.
2,5 miliona dolarów - tyle władze federalne są gotowe zapłacić każdemu, kto pomoże złapać czterech najwyżej postawionych członków kartelu. Ich twarze pokazano na wielkich billboardach. Na tym postawionym przy głównej drodze między Morelią a Apatzingánem nikt ich jednak nie rozpozna - zostały zamalowane czarną farbą.
Aneta Wawrzyńczak, Wirtualna Polska