PolitykaKryzys w Mołdawii. Gigantyczna korupcja, gwałtowne protesty i wielka polityka

Kryzys w Mołdawii. Gigantyczna korupcja, gwałtowne protesty i wielka polityka

• W Mołdawii trwają gwałtowne demonstracje przeciw skorumpowanym politykom nowego rządu
• Poparcie dla rządzącej koalicji wynosi kilka procent
• Nowy rząd cieszy się przychylnością zachodnich stolic

Kryzys w Mołdawii. Gigantyczna korupcja, gwałtowne protesty i wielka polityka
Źródło zdjęć: © PAP/EPA
Oskar Górzyński

22.01.2016 | aktual.: 22.01.2016 20:56

W środę, 20 stycznia świat obiegły dramatyczne sceny z Kiszyniowa, stolicy Mołdawii: szturm demonstrantów pod gmachem parlamentu, starcia z policją, a potem - po wtargnięciu do budynku - także i szarpaniny z politykami oraz atak na lidera Partii Liberalnej i byłego prezydenta Mihaia Ghimpu. W większości zachodnich mediów wybrzmiewa narracja, że to prorosyjski protest przeciwko proeuropejskiemu rządowi. Prawda jest jednak dużo bardziej skomplikowana. W grę wchodzi gigantyczna korupcja, konstytucyjny kryzys i niemal gangsterskie realia polityczne.

Protesty przeciw rządom wielopartyjnej koalicji w Mołdawii trwały - z przerwami - od początku 2015 roku. Zaczęły się od głośnego skandalu, kiedy jednego dnia okazało się, że z trzech największych mołdawskich banków "wyparowało" łącznie miliard dolarów, równowartość 15 proc. mołdawskiego PKB. W aferę zamieszani byli główni politycy rządzącej, nominalnie proeuropejskiej koalicji: były premier i przywódca partii Liberalno-Demokratycznej Vlad Filat, który miał być jednym z beneficjentów "kradzieży stulecia" oraz jego główny rywal, oligarcha i przywódca Partii Demokratycznej Vlad Plahotniuc, który kontrolując wymiar sprawiedliwości o wszystkim wiedział i do tego dopuścił. Kiedy Filat został aresztowany i wyeliminowany ze sceny politycznej, a jego rząd (formalnie premierem był bliski współpracownik, Valeriu Strelet, bo Filat, mając na koncie wyrok nie mógł objąć tej funkcji) upadł po ledwie 90 dniach, Plahotniuc postanowił sam przejąć stery. Był tylko jeden problem.

- Plahotniuc to najbardziej znienawidzony polityk w Mołdawii. Był zamieszany w wiele afer i kontrowersji. Jego poparcie społeczne wynosi 2 procent, a niechęć do niego deklaruje prawie 80 proc. Mołdawian - tłumaczy w rozmowie z WP Mihai Popsoi, mołdawski politolog i autor bloga Moldovanpolitics.com.

Polityka Demokratów to jednak nie zraziło. Wbrew parlamentarnemu układowi (z partyjnej arytmetyki wynikało, że mógł liczyć jedynie na 33, zamiast wymaganych 52 głosów) potrafił uzyskać poparcie większości posłów i uzyskać nominację na premiera. Jak to zrobił? Według doniesień (nieoficjalnych) przewijających się w mołdawskiej prasie, brakujących posłów po prostu... kupił, wręczając każdemu od 200 do 300 tysięcy dolarów.

Sytuacja ta rozsierdziła elektorat i doprowadziła do nowej fali protestów. Ostatecznie zainterweniował prezydent Nicolae Timofti, który - powołując się na wyrok mołdawskiego trybunału konstytucyjnego (ten sam, na mocy którego premierem nie mógł zostać Filat) - odmówił wręczenia nominacji szefowi PD. Nie było to jednak dla Plahotniuca dużą przeszkodą. Tydzień później na swoje miejsce wybrał bliskiego współpracownika i byłego ministra technologii Pavla Filipa.

Nominacja i zaprzysiężenie rządu odbyły się w skandalicznych okolicznościach. Rządowe expose i głosowanie nad wotum zaufania dla rządu zaanonsowano z ledwie trzygodzinnym wyprzedzeniem i bez wiedzy części posłów. Nadzwyczajna sesja parlamentu łącznie trwała 30 minut, jednak w międzyczasie przed parlamentem zebrała się wielotysięczna manifestacja, która szybko, pod wpływem nadchodzących wiadomości, przerodziła się w gwałtowne starcia z siłami bezpieczeństwa. Mimo to, wbrew początkowym informacjom, prezydent nie odsunął ceremonii zaprzysiężenia, lecz wręcz przeciwnie. Odbyła się ona jeszcze tego samego dnia o godz. 23., bez obecności wszystkich wymaganych protokołem gości. Jak tłumaczył potem wprost rzecznik prezydenta, Plahotniuc po prostu zaszantażował Timoftiego, który ostatecznie nominację przyjął. Wraz z formacją nowego rządu kryzys polityczny został więc zażegnany, ale tylko na papierze.

Geopolityczne zmagania

- Ludzie są wściekli, domagają się przyspieszonych wyborów, bo rząd stracił legitymację do rządzenia. Protesty trwają dalej. W demonstracjach uczestniczą zarówno zwolennicy prorosyjskich partii, jak i proeuropejskiej opozycji - mówi Popsoi. Jak dodaje, Mołdawianie są zawiedzeni, zarówno reakcją zachodniej prasy, która często opisuje sytuację jako konflikt między siłami proeuropejskimi i zwolennikami kierunku wschodniego, jak i również postawą UE i Waszyngtonu, apelującym o spokój i uznającym nowy rząd. Podobnie jak Ukraina, Mołdawia jest bowiem polem geopolitycznego przeciągania liny między Zachodem, a Rosją. Kolejne rządy w Kiszyniowie od lat obrały kurs na integrację z Europą, a w 2014 roku - tak jak Ukraina - podpisała z Unią umowę stowarzyszeniową.

Rosja jednak zachowuje wpływ na byłą republikę radziecką poprzez kontrolowane przez nią separatystyczne Naddniestrze oraz sympatyzującą z Moskwą mniejszość Gagauzów.

- Wiadomo, że dla Zachodu najważniejsza jest stabilność i utrzymanie obecnego kursu. Na tym polega wielka polityka. Problem w tym, że obecna koalicja proeuropejska jest tylko z nazwy. Korupcja czy szantaże to nie są europejskie wartości - mówi Popsoi. Analityk przyznaje, że przyspieszone wybory mogłyby wygrać frakcje prorosyjskie. Są to przede wszystkim Partia Socjalistyczna oraz nowa siła w Mołdawii - Nasza Partia, na czele której stoi powiązany ze światem przestępczym biznesmen Renato Usatii. To właśnie on jest jednym z głównych przywódców obecnych demonstracji.

- Usatii to typowy populista, który wszystkim wszystko obiecuje, ale który nie ma tak naprawdę swoich sprecyzowanych poglądów. Jednak nawet, jeśli w wyborach wygrałaby opcja prorosyjska, nie byłaby w stanie zawrócić kraju z kierunku ku integracji europejskiej. Umowa stowarzyszeniowa przynosi nam zbyt wiele zysków, by z tego zrezygnować - uważa Popsoi.

Mimo zniecierpliwienia demonstrantów, wcześniejsze wybory są jednak - zdaniem ekspertów - mało realne.

- Problem w tym, że niemal wszystko, co się stało, było mniej więcej legalne, więc nie widać szans na to, by rozwiązać parlament. Tym bardziej, że doniesienia o kupowaniu głosów sugerują, że nowa koalicja może okazać się dużo trwalsza niż poprzednie, bo ucieczka posłów może być dla nich bardzo kosztowna - mówi mołdawski politolog.

Zobacz również: Zamieszki w Kiszyniowie
Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (584)