Konkurencja była silna - Jan A.P. Kaczmarek specjalnie dla WP
Konkurencja do Oscara za muzykę filmową jest bardzo silna. Jednak, zdaniem wielu obserwatorów i różnych przepowiadaczy, jestem faworytem - powiedział w wywiadzie dla Wirtualnej Polski nominowany do Oscara kompozytor Jan A.P. Kaczmarek. Rozmowę przeprowadziliśmy 23 lutego. 28 lutego kompozytor dostał Oscara za najlepszą muzykę do filmu.
Jak Pan ocenia siebie na tle konkurencji nominowanej do nagrody Oscara w kategorii muzyka filmowa? Czy czuje Pan, że ma szanse na tę nagrodę?
Jan A.P. Kaczmarek: Konkurencja jest bardzo silna, jeśli chodzi o nazwiska moich kolegów, ich dorobek itd. John Williams jest legendą amerykańskiej muzyki filmowej, James Newton Howard - też należy do czołówki, Thomas Newman – to jeden z najinteligentniej piszących kompozytorów w Ameryce, John Debney, który napisał muzykę do "Pasji", podobnie jak ja, jest po raz pierwszy nominowany. Z drugiej strony, napisałem muzykę do filmu, który - jako jedyny w tej grupie - otrzymał inne (poza muzycznym) liczne wyróżnienia. Jest bardziej zauważony niż filmy moich kolegów. Wszystko może się wydarzyć. Zdaniem wielu obserwatorów i różnych przepowiadaczy, jestem faworytem, ale w tej sytuacji przytaczam historię Ennio Morricone, który był faworytem, kiedy napisał przepiękną muzykę do "Misji" i wszyscy byli pewni, że wygra. Kiedy rozległ się głos, że Oscar otrzyma Herbie Hancock, to Ennio był do tego stopnia zdenerwowany, że wstał i poszedł w kierunku sceny, przekonany, że to on wygrał. Dopiero w którymś tam rzędzie, ktoś
chwycił go za rękę i powstrzymał. Także to jest świat, w którym wszystko może się wydarzyć. Stawka jest ogromna, są duże emocje. Na szczęście wszystko już zrobiłem, w tym sensie, że nie mam już nic do poprawienia, nie muszę rozgrzewać się na bieżni, bo za chwilę będę skakał. Teraz trzeba dotrwać do dnia Oscarów i zobaczyć co się wydarzy. Nominacja jest bardzo ważna. Choćby dlatego, że nominują koledzy. Akademia liczy mniej więcej 6 tysięcy osób. Jest podzielona na części branżowe i na etapie nominacji każda branża nominuje w swojej kategorii. Dla mnie jest to najważniejsza nagroda, ponieważ być nominowanym przez swoich kolegów, kompozytorów, to jest zawsze duże wyróżnienie, to bardzo konkretny i profesjonalny punkt widzenia.
Czy mógłby Pan opisać muzykę skomponowaną do "Marzyciela". Niektórzy mówią, że ma klimat słowiańsko-nostalgiczny, że wyraża się poetycką skromnością. Mam jednak wrażenie, że nie jest taka skromna...
Jan A.P. Kaczmarek: Ona ma kilka twarzy, tak jak film ma w sobie kilka warstw. Jedna to fantazje Jamesa Barrie i jego zabawy z chłopcami. Odpowiada im muzyka, która ma w sobie chłopięcego ducha. Na przykład scena piratów, gdzie nie ma specjalnej subtelności, ale za to jest pewien rodzaj zabawy w dziecięcym oczywiście, pogodnym charakterze. Potem jest druga linia, czyli spektakle Piotrusia Pana. Tutaj muzyka jest odmienna, bo łączy z jednej strony dramat przedstawienia z dramatem ludzi, którzy są bohaterami tego filmu. Ta muzyka w jakimś sensie jest skromna, ale nie w znaczeniu, że się ukrywa. Są też dwie uwertury do spektakli, które muszą mieć w sobie pewną energię, taka właśnie uwerturową. Jest również trzecia twarz muzyki, która najbardziej zapada ludziom w pamięć, liryczna i subtelna i ta jest w pewnym sensie najbardziej słowiańska. Byłem szalenie ostrożny i starałem się bardzo lekko dotykać tych wszystkich problemów, by nie iść w zbytni patos. I to jest właśnie ta część muzyki, która jest zawsze
najbliższa mojemu sercu - czyli muzyka dramatów, które wydarzają się między ludźmi - muzyka śmierci, bo w pewnym momencie matka, którą gra Kate Winslet, umiera. Ten soundtrack jest na pewno bardzo zróżnicowany, ale rzeczywiście, gdy staram się na niego spojrzeć z zewnątrz, to nie postrzegam go jako jakiejś feerii dźwięków, tylko wyciszoną, skupioną i liryczną muzykę.
Nad czym Pan teraz pracuje? Czy zamierza pan napisać jakąś muzykę niefilmową?
Jan A.P. Kaczmarek: To Panią rozbawi, bo film, nad którym pracuję nazywa się "Marzyciel". Poprzedni film nie nazywał się "Marzyciel", tylko "Finding Neverland", a film, nad którym pracuję nosi tytuł "Dreamer". To świetna lekcja dla tych, którzy wymyślają tytuły. Trzeba się dwa razy zastanowić zanim się wymyśli nowy tytuł, kiedy odchodzi się daleko od oryginału, bo można się wtedy "zderzyć" z prawdziwym "Marzycielem". Co do planów, mam szereg utworów, już takich bardzo zaczętych i zaawansowanych, których nie kończę dlatego, że potrzebny jest mi jakiś termin do zmobilizowania. Ktoś mi powie proszę skończyć ten utwór do 15 marca na przykład. Wtedy potrafię się skupić, skoncentrować i dany utwór ostatecznie dopracować. Teraz chciałbym napisać operę. Pewnie będę robił dużo więcej niezależnych projektów, choćby dlatego, że wszedłem w świat filmu tak naprawdę 10 lat temu, a wcześniej koncertowałem i głównie robiłem projekty niezależne pod nazwą "Orkiestra Ósmego Dnia". Także w sposób naturalny dążę do powrotu.
Niemniej jest to chyba taki przejściowy okres, kiedy moja pozycja na rynku muzyki filmowej jest na tyle wysoka, że mogę się bezpiecznie oddalić. Czasy się zmieniły. Kiedy wyjeżdżałem do Stanów 15 lat temu, to teatr był potężną siłą intelektualną i artystyczną. Natomiast w tej chwili film ma nieprawdopodobnie dominującą rolę. Wszystko jedno, czy jest to film komercyjny, czy ambitny i niezależny. To właśnie on stał się bardzo silnym mecenasem m.in. muzyki. Film stwarza, mimo swych ograniczeń, naprawdę ogromne pole do niezależnej ekspresji i poprzez przestrzeń i szereg możliwości można napisać bardzo ciekawą muzykę i dlatego coraz więcej współczesnych kompozytorów pisze dla filmu.
Z kompozytorem Janem Kaczmarkiem rozmawiała Sylwia Miszczak
Zobacz także:
Serwis film.wp.pl o Oscarach
Zdjęcia z oscarowej gali