"Kazali stać nago w szpagacie, wykręcali skute ręce"
Aleś Michalewicz, były kandydat na prezydenta Białorusi - choć nie nawoływał do protestów i nie krytykował Aleksandra Łukaszenki został aresztowany przez KGB. Po wyjściu z aresztu, określił je „obozem koncentracyjnym w centrum Mińska”. W specjalnym wywiadzie dla Wirtualnej Polski Michalewicz opowiada o torturach, które przeszedł i o tym, co mu grozi teraz ze strony władz Białorusi.
02.03.2011 | aktual.: 02.03.2011 11:15
WP: Aleh Barcewicz: Podczas kampanii prezydenckiej był Pan najbardziej umiarkowanym kandydatem, który nie krytykował Aleksandra Łukaszenki i nawet chwalił niektóre osiągnięcia dotychczasowych władz Białorusi. Dlaczego Pana aresztowano?
- Władze były przekonane, że publicznie potępię kandydatów, którzy nawoływali do protestów po wyborach. Liczyły na to, że wystąpię w białoruskiej państwowej telewizji, i następnego dnia pokażą, że jeden z kandydatów skrytykuje to, co się działo 19 grudnia w Mińsku.
WP: Dlaczego więc Pan nie wystąpił?
- Powiedziałem, że jeżeli wysadzają w nocy drzwi i wyciągają mnie z mojego mieszkania, to nie będę podejmował żadnych politycznych decyzji pod presją przemocy.
WP: Nie chciał Pan zrobić tego dla swojej rodziny, dla dzieci? Byłby Pan już dawno na wolności i nie miałby tak ciężkich zarzutów, jak teraz. Tak zrobił Jarosław Romańczuk(były kandydat na prezydenta Białorusi, który publicznie potępił protesty i obarczył winą za „zamieszki” innych rywali Łukaszenki – przyp. red.).
- Dla mnie jest ważne, żebym mógł spojrzeć na siebie w lustrze, żeby szanowała mnie moja żona, a dzieci, kiedy wyrosną, nie wstydziły się tego, co robił ich ojciec w tak trudnym okresie historii Białorusi. Jednocześnie nikogo nie osądzam. Każdy sam dokonuje wyboru. Stwierdziłem, że dla mnie publiczne obciążenie poważnymi zarzutami innych ludzi jest nie do przyjęcia.
WP: Nie zwrócono Panu dowodu tożsamości, ma Pan zakaz wyjazdu z kraju i ciążą na Panu ciężkie zarzuty. Ile Panu grozi?
- Od 5 do 15 lat więzienia.
WP: Czy po 2-miesięcznym pobycie w więzieniu KGB nie żałuje Pan tego, że prowadził łagodną kampanię, głosząc hasło „nie rewolucja, lecz ewolucja”? Na Pana przykładzie władze Białorusi udowodniły, że „konstruktywna opozycja” nie jest im potrzebna.
- Proponowałem tę strategię nie władzom, tylko białoruskiemu społeczeństwu. I myślę, że nadal ma u moich rodaków wzięcie.
WP: Stwierdził Pan, że w „centrum stolicy Białorusi powstał obóz koncentracyjny”. Co się działo w więzieniu KGB, że skłoniło Pana do takich wniosków?
- Ludzie w maskach, w nieoznakowanych mundurach wyprowadzali nagich więźniów do osobnej sali, tam stawiali w rozkroku – faktycznie w szpagacie. Kazano nam stać z rękami opartymi o ścianę po 40 minut w pomieszczeniu, gdzie temperatura nie przekraczała 10 stopni. Pewnego razu zaciągnęli mnie do osobnego pokoju, wykręcili ręce do tyłu i założyli kajdanki. Potem maksymalnie podnosili je do góry – tak, że twarz sięgała betonowej podłogi. Wykręcali ręce tak długo, póki nie zaczęły mi trzeszczeć kości. Torturowali, żądając żebym wykonywał wszystkie polecenia pracowników KGB. WP: Niektórzy na Białorusi powiedzą, że „to przecież nie Guantanamo”, że są to „standardowe praktyki w stosunku do kryminalistów”. Wszak władze uważają Pana za przestępcę, jednego z tych, którzy chcieli dokonać „zamachu stanu”.
- Człowiek może być nazwany przestępcą dopiero po orzeczeniu sądu. Ja w tej chwili mam status oskarżonego. Po za tym przeraża mnie fakt, że jeżeli takie tortury są na Białorusi praktykowane wobec osoby, która kilka dni temu była kandydatem na prezydenta, to cóż można robić ze pozostałymi więźniami? Oburza mnie również to, że takie metody stosowane są w kraju, który leży w centrum Europy, który graniczy z trzema państwami Unii Europejskiej. Nagłośniłem sprawę nie dlatego, że nie potrafiłem tego znieść osobiście. Zrobiłem to po to, aby na Białorusi zaprzestano takich praktyk w ogóle. Skierowałem już odpowiednie pismo do prokuratury oraz do sprawozdawcy Organizacji Narodów Zjednoczonych w sprawie tortur.
WP: Ze słowami uznania i wsparcia zadzwonił już do Pana minister spraw zagraniczny Czech Karel Schwarzenberg, a do Pańskiej żony - małżonka prezydenta Polski Anna Komorowska. Co dla Pana znaczą te sygnały?
- To osoby, które wiedzą z autopsji, czym jest naruszanie podstawowych praw człowieka. Pani Anna Komorowska wie, jak to jest, gdy twój mąż przebywa w więzieniu. Dla mnie to są bardzo ważne sygnały solidarności. Pomagają wytrwać, nie złamać się psychicznie, dają pewność tego, że nie jesteśmy sami.
WP: Ale nie uważa Pan, że międzynarodowa solidarność i symboliczne sankcje wizowe UE wobec urzędników reżimu Łukaszenki, to jednak za mało? Niektórzy politycy, w tym w Polsce, uważają, że Europa musi podjąć bardziej stanowcze działania, na przykład sankcje gospodarcze.
- Dwa miesiące byłem w kompletnej izolacji informacyjnej i jak na razie nie wyrobiłem sobie zdania na ten temat. Zawsze jednak byłem przeciwny sankcjom gospodarczym, bowiem zależy mi na tym, żeby nie odbiło się to na zwykłych obywatelach Białorusi. Żeby ludzie, którzy tworzą ten kraj, nie zaczęli masowo go opuszczać.
WP: Ma Pan dwie córki , młodsza ma roczek. Jak odreagowały na Pana wyjście z aresztu?
- Starsza była bardzo szczęśliwa, że może mnie wreszcie przytulić. Bardzo przeżywała ten okres, kiedy byłem w więzieniu, a nasze mieszkanie w tym czasie kilkakrotnie przeszukiwano. Młodsza natomiast mnie nie poznała i z niedowierzaniem spojrzała na dużego pana, którego wszyscy ściskają... Ale dziś już z radością wyciąga do mnie rączki.
WP: Ile razy łącznie przeszukiwano własność Pana rodziny?
- Siedem razy: łącznie z samochodem, garażem, mieszkaniem mojej siostry oraz teściowej.
WP: Kiedy był Pan w areszcie, KGB zrobiło wszystko, żeby nie wypuścić Pańskiej żony na konferencję w polskim sejmie. Najpierw przetrzymywano ją w mieszkaniu, żeby nie zdążyła na pociąg, następnie przechwycono ją z dzieckiem kilkaset kilometrów od Mińska, gdy do Warszawy jechała już samochodem. Czego służby się bały?
- Sądzę, że zirytował ich fakt, że moja żona Milana, która nie udzielała się publicznie w kampanii, zignorowała „stanowcze prośby” o nienagłaśnianiu mojej sprawy, w tym na arenie międzynarodowej. Robiła wszystko na odwrót, aby jej niesprawiedliwie oskarżony mąż wyszedł z więzienia. WP: Dokładnie rok temu ogłosił Pan start w kampanii prezydenckiej na Białorusi. Czy nie żałuje Pan tej decyzji po wszystkim, co przeżył?
- Jeżeli uda mi się powstrzymać na Białorusi praktykę znęcania się nad więźniami, której doświadczyłem sam, to przynajmniej z tego powodu będę mógł uznać swój udział w kampanii za nienadaremny. Dzięki temu właśnie poznałem i upubliczniłem prawdę o tym, co dzieje w białoruskich aresztach.
WP: Czy nadal chciałby Pan zostać prezydentem Białorusi?
- Na razie nie myślę o swojej przyszłości politycznej. Moim najbliższym celem jest walka o to, żeby Białoruś była krajem bez więźniów politycznych – żeby wszyscy zostali uwolnieni.
WP: Co Pan sądzi o możliwym przygarnięciu przez władze Białorusi libijskiego dyktatora Muamara Kadafiego? W ostatnich dniach głośno o tym, że ma on uciec do Mińska.
- Myślę, że po tym, co się stało w naszym kraju po wyborach 19 grudnia, jak również po tym, co dzieje się w więzieniach, wizerunkowi Białorusi już ciężko czymkolwiek zaszkodzić – nawet przygarnięciem Kadafiego.
Rozmawiał Aleh Barcewicz, Wirtualna Polska