Drugie dno surowych kar za apostazję w krajach islamskich
Historia ciężarnej Sudanki skazanej na karę śmierci za apostazję wywołała powszechne oburzenie. Może kryć się za nią jednak znacznie więcej niż tylko surowa obyczajowość jednego z najbardziej konserwatywnych krajów świata. Co dokładnie? Chłodna, polityczna kalkulacja ludobójczego reżimu.
10.06.2014 | aktual.: 10.06.2014 19:07
Meriam Jehja Ibrahim to niewątpliwie kobieta sukcesu. Chociaż wychowywała się w rozbitej rodzinie, zdobyła wykształcenie medyczne, otworzyła własny biznes, zakochała się i została szczęśliwą matką. Dla wielu młodych Sudanek taki scenariusz musi brzmieć prawie jak fantastyka.
Ale dobra passa Meriam dobiegła końca. Przerwał ją krótki sędziowski wyrok: śmierć za apostazję. A do tego sto razów za cudzołóstwo.
Koszmar 27-latki rozpoczął się w lutym. Ludzie podający się za jej przyszywane rodzeństwo donieśli władzom, że związała się z pochodzącym z Sudanu Południowego biochemikiem z amerykańskim paszportem. Oparte na szariacie prawo zabrania Sudankom małżeństw z niemuzułmanami. Żyjąc z chrześcijaninem, kobieta dopuścić miała się więc poważnego przestępstwa cudzołóstwa.
Meriam nie zgodziła się z zarzutami. Po pierwsze, stwierdziła, nie znała swych oskarżycieli. Po drugie, wbrew ich zapewnieniom, nie była muzułmanką. Jej ojciec faktycznie wyznawał islam, ale zniknął, gdy miała sześć lat. Wychowała się w więc wierze swojej matki, prawosławnej imigrantki z Etiopii. Chociaż w Sudanie religia przekazywana jest po mieczu, uważała się za chrześcijankę, regularnie chodziła na msze i wzięła ślub kościelny, co mogła potwierdzić oficjalnymi dokumentami. Nie chciała łamać żadnych praw.
Gdy sędzia usłyszał jej tłumaczenie, szybko zaostrzył ton. Do cudzołóstwa dołączył kolejny zarzut, jeszcze cięższy - ridda, apostazja, odstępstwo od wiary. 11 maja zapadł wyrok: śmierć przez powieszenie. To, że Meriam była w ósmym miesiącu ciąży, nie miało znaczenia.
Dwa tygodnie później kobieta wydała na świat córeczkę, Mayę. Jej mąż oraz sudańscy aktywiści twierdzą, że rodziła z nogami przykutymi do podłogi.
Kara za niewiarę
Apostazja jest obecnie przestępstwem w 21 państwach, głównie muzułmańskich krajach Północnej Afryki i Bliskiego Wschodu. W niektórych z nich, na przykład Jordanii, Maroko i Omanie, grożą za nią grzywny, więzienie lub utrata części praw obywatelskich. W innych, m.in. Iranie, Sudanie, Arabii Saudyjskiej, Pakistanie i Somalii, karą może być nawet śmierć.
Według fundamentalistów ideologicznego wytłumaczenia dla najwyższego wyroku za odstępstwo od wiary należy doszukiwać się w Koranie. Wielu muzułmańskich teologów uważa jednak, że pogląd ten wynika z błędnej interpretacji wyrwanych z kontekstu zapisów. Powołując się chociażby na myśli wpływowego arabskiego filozofa z przełomu XI i XII wieku, al-Ghazaliego, podkreślają oni, że ochrona wolności do wyboru wyznania jest jednym z głównych założeń szariatu. Karanie apostazji śmiercią ma wiązać się raczej z odległymi doświadczeniami historycznymi - w czasie średniowiecznych wojen między chrześcijanami a muzułmanami żołnierze dezerterujący z armii kalifów przyjmowali europejskie imiona i religię. Ridda była więc automatycznie aktem najwyższej zdrady. I chociaż minęły stulecia, w oczach wielu islamskich rządów pozostaje nim nadal.
A że stanowi przy tym skuteczny instrument represji i kontroli - tym lepiej.
Drugie dno
Ogłaszając karę śmierci dla młodej Sudanki, sędziowie przywołali przypadek innego apostaty, Mahmuda Mohammeda Tahy. W latach 80. ten popularny inżynier, teolog i weteran walki o sudańską niepodległość popadł w konflikt z zyskującymi coraz większe wpływy w Chartumie islamistami. Podczas gdy radykałowie nawoływali do objęcia całego kraju - w tym animistyczno-chrześcijańskiego Południa - szariatem, Taha optował za przyznaniem równych praw kobietom i mniejszościom narodowym. Szukając politycznych sojuszników, prezydent Dżafar Numajri poparł konserwatystów. W styczniu 1985 roku liberalny myśliciel stanął na szafocie za apostazję, a rząd zakazał omawiania jego poglądów.
Paul Marshall i Nina Shea z Hudson Institute wyliczają dziesiątki surowych wyroków za odstępstwa od wiary z ostatniej dekady. Jak piszą w swojej książce "Silenced: How Apostasy and Blasphemy Codes are Choking Freedom Worldwide", tylko nieliczne z nich dotyczyły konwertytów. W większości winnymi byli muzułmanie, którzy zakwestionowali istniejący porządek. Nieprecyzyjność definicji apostazji (artykuł 126. sudańskiego kodeksu karnego określa ją jako "zbrodnię namawiania do wyrzeczenia się islamu lub publiczne wyrzeczenie się go poprzez wyraźne słowa albo jednoznaczne czyny") sprawia, że "apostatą" może stać się właściwie każdy: rewolucjonista nawołujący do powstania, jak i bloger, który pozwolił sobie na delikatną krytykę establishmentu. O wszystkim decyduje interpretacja wyznaczonych sędziów - a ci często stawiają znak równości między obrazą islamistycznego rządu a odwróceniem się od islamu. Nieprzypadkowo, ridda jest karana śmiercią niemal wyłącznie w krajach autorytarnych.
Chociaż ostatecznie egzekucje są rzadkie (większość skazanych dostaje po pewnym czasie szansę okazania skruchy i zredukowania wyroku do chłosty oraz odsiadki), efekt odstraszający jest bardzo mocny. Po wyjściu na wolność skazani spotykają się z powszechnym ostracyzmem, mają problemy ze znalezieniem pracy, a często są po prostu zmuszani do emigracji lub padają ofiarą samosądów.
W Sudanie oskarżenia o apostazję były już wykorzystywane do uderzenia nawet w całe grupy etniczne. W 1993 roku sześciu powiązanych z Chartumem duchownych wydało fatwę, która usprawiedliwiała masakrowanie sympatyzującej z południowosudańskimi rebeliantami ludności Gór Nubijskich. "Muzułmanin, dołączając do partyzantów, staje się apostatą (...) i islam zezwala na zabicie go" - głosiła ich opinia (Specjalny Sprawozdawca ONZ Gaspar Giro, który jako pierwszy ujawnił i potępił treść fatwy, został oskarżony o bluźnierstwo i pod groźbą śmierci musiał opuścić Sudan).
Dziś szacuje się, że w trakcie dziesięcioletniej kampanii antypowstańczej w Południowym Kordofanie wojsko i prorządowe bojówki zamordowały około 50 tysięcy Nubijczyków.
Przypadkowa ofiara?
Co jednak z tym wszystkim wspólnego ma Meriam Jehja Ibrahim? Nigdy nie była polityczną aktywistką, a jej cierpiący na dystrofię mięśni i przykuty do wózka inwalidzkiego mąż nie należał do powstańców. Trudno przypuszczać, by stanowili zagrożenie dla władz. Dlaczego więc młoda diagnostyczka w ogóle trafiła przed oblicze sądu? Teorii jest kilka.
Pierwsza mówi, że Ibrahim po prostu padła ofiarą zazdrości i chciwości. - Oskarżyciele liczą, że dzięki zbieżności nazwisk zostaną uznani za jej rodzinę i przejmą po niej biznes [Sudanka jest właścicielką dobrze prosperującego marketu w stolicy - przyp. red.] - stwierdził w rozmowie z brytyjskim "Daily Mail" rzecznik organizacji Justice Centre Sudan, która płaci za obronę Meriam.
Donosy o rzekomych przestępstwach obyczajowych są częstą bronią przy załatwianiu osobistych porachunków w skrajnie konserwatywnych krajach - zwłaszcza, gdy dotyczą mniejszości wyznaniowych. W kwietniu pakistański sąd skazał na śmierć parę chrześcijan, którzy mieli obrazić Mahometa w SMS-ach. Ich denuncjatorem był skłócony z nimi lokalny imam. Miesiąc wcześniej podobny wyrok usłyszał inny chrześcijan. Bluźnierstwo zarzucił mu sąsiad.
Drugim wytłumaczeniem tragedii Meriam jest to, że rząd w Chartumie szuka kozła ofiarnego. W 2011 roku od Sudanu ostatecznie odłączyła się jego południowa część. Było to ogromną porażką prezydenta Omara al-Baszira. Kipiąc gniewem, reżim zapowiedział znacznie surowsze egzekwowanie zasad szariatu i zero tolerancji dla kolejnych buntowników. Skazanie na śmierć ciężarnej chrześcijanki może być więc nieszczególnie zawoalowaną groźbą wobec potencjalnych przeciwników: jeśli możemy zrobić to nieszkodliwej kobiecie, pomyślcie, co zrobimy realnym wrogom.
Od prawie trzech lat na południu okrojonego Sudanu oraz w Darfurze trwają wznowione walki z lokalnymi rebeliantami. Tak jak przed dekadą, rządowe wojska bezlitośnie bombardują całe wioski, a arabskie bojówki dopuszczają się masakr na ludności cywilnej. Reżim al-Baszira ma też poważne kłopoty finansowe i traci politycznych sojuszników. W kwietniu wstrząsnął nim też skandal korupcyjny z udziałem gubernatora stolicy. Problemy zdają się nawarstwiać. Sprawa Ibrahim stanowi tymczasem doskonałą dywersję.
Zamiast opisywać cierpienia tysięcy Darfurczyków, lokalne i zagraniczne media skupiają się na historii jednej osoby. Temat zastępczy może dać rządowi w Chartumie chwilę oddechu. Pozostaje mieć nadzieję, że przyniesie to korzyść chociaż uwięzionej Sudance.
Obrońcy Meriam wierzą, że międzynarodowa presja skłoni sąd wyższej instancji do przyjęcia ich apelacji i rewizji wyroku. Kiedy i czy w ogóle tak się stanie - nie wiadomo. Zgodnie z pierwszą decyzją, jej egzekucja ma nastąpić dwa lata po narodzinach Mayi.