W środę ruszył proces b. wicepremier i minister finansów podejrzanej o "kłamstwo lustracyjne". Sama Gilowska powtórzyła, że nie była agentką tajnych służb PRL. Zapewniła, że z całą pewnością nigdy nie podpisała zobowiązania do współpracy z SB, ani żadnego innego dokumentu dla służb specjalnych PRL.
W moim przekonaniu Zyta Gilowska nie była świadomym współpracownikiem kontrwywiadu- powiedział Wieczorek na koniec swych jawnych zeznań. Po godz. 15 zaczęła się ich tajna część.
Wieczorek wyjaśniał przed sądem, że formalne pozyskanie do współpracy powinno polegać na odbyciu w tym celu rozmowy i przyjęciu zobowiązania do współpracy oraz powinien zostać sporządzony raport dla przełożonego. Ujawnił, że w tym przypadku był tylko raport, mimo to przełożony zaakceptował rejestrację. Jak mówił, nie pamięta, czy mówił przełożonym, że zarejestrował Gilowską w sposób fikcyjny, czyli bez jej zgody i wiedzy.
Pytany czy po 1989 r. mówił Zycie Gilowskiej o tym - jak to ujął sąd - że wykonał taki, kolokwialnie mówiąc - "numer", odparł, że nie pamięta, by spotkał Gilowską w latach 90., choć nie wykluczał, że mógł się z nią widzieć.
Jak oświadczył, zarejestrował Gilowską, by ją chronić przed zespołem SB zwalczającym "Solidarność".
Tak to można rozumieć - w ten sposób Wieczorek odpowiedział w środę na pytanie Sądu Lustracyjnego, czy wkładał w usta TW "Beata" informacje uzyskiwane z innych źródeł.
Ujawnił, że pod koniec lat 80. sam wnioskował, by zniszczyć teczkę personalną i teczkę pracy TW "Beata" jako "nieprzydatne". Zeznał, że nie wie, co się z nimi stało.
Sama Zyta Gilowska ujawniła przed Sądem Lustracyjnym, jakie dokumenty pokazał jej Rzecznik Interesu Publicznego w styczniu tego roku. Była to m.in. karta rejestracyjna agenta "Beata" i informacje o cudzoziemcach z akt służb specjalnych PRL. Według niej, zastępca RIP Jerzy Rodzik na przesłuchaniu pokazał jej kartę rejestracji jako TW "Beata". Informacje rzecznika Gilowska uznała za niedotyczące jej i "absurdalne", choć przyznała, że jej dane z karty się zgadzały - imiona rodziców i data urodzenia. Rzecznik pytał mnie o Witolda Wieczorka i tu już wszystko mi się nie zgadzało - dodała.
Sąd ujawnił, że według raportów z funduszu operacyjnego SB przekazanych przez IPN, agentka "Beata" otrzymała dwukrotnie od prowadzącego ją oficera SB Witolda Wieczorka wynagrodzenie - 10 czerwca 1989 r. 11 tys zł i 12 grudnia 1988 r. - 1100 zł.
Gilowska, pytana o to przez sąd, powiedziała, że "nigdy od Witolda Wieczorka nie otrzymywała żadnych dóbr - pieniędzy czy czegokolwiek". Nie świadczyłam żadnych usług na rzecz Wieczorka, więc jak mogłam brać za to wynagrodzenie? - mówiła poirytowana Gilowska.
Wieczorek oświadczył, że nie wypłacał Gilowskiej żadnych pieniędzy. Jak powiedział, pobierał z funduszu operacyjnego SB niewielkie kwoty na TW "Beata", ale tylko jako "rozliczenie wydatków na cele konsumpcyjne" - jak kawa i ciastka.
Pytany, czemu dopiero w styczniu 1990 r. formalnie zakończono współpracę z "Beatą", wyjaśniał, że TW "Beata" należała do źródeł nieprzydatnych, które "leżały i czekały". Przyznał zarazem, że teczki TW "Beata" były prowadzone niedbale, gdyż nie miał czasu się nimi zajmować, bo miał "poważniejsze źródła". Sąd ujawnił, że materiały w sprawie Gilowskiej to m.in. "wyciągi informacji" pochodzących od TW "Beata", a znajdujące się w aktach prowadzonej przez SB operacji "Albion", która miała na celu inwigilację zagranicznych naukowców z KUL. Te informacje mogły pochodzić od kogoś z KUL - przyznała Gilowska, choć - jak zaznaczyła - nie od niej. Podkreśliła, że na uczelni tej zaczęła pracować w 1985 r.
Sąd ujawnił też słowa z przesłuchania Zyty Gilowskiej u Rzecznika Interesu Publicznego; mówiła ona, że w połowie lat 80. dowiedziała się, że Witold Wieczorek jest w SB i odbyła z nim rozmowę. Gilowska miała wtedy zrobić mu awanturę - co wy wyrabiacie, mówią, że jesteś esbekiem - tymi słowami miała się zwrócić do Wieczorka. Ten miał zaprzeczyć mówiąc, że sobie to wyprasza, bo zajmuje się sprawami gospodarczymi związanymi z zagranicą. Gilowska nie pamiętała, czy użył słowa kontrwywiad. Choć Wieczorek zapewniał, że "nie wynosi do pracy spraw prywatnych", od tej pory Gilowska unikała z nim kontaktów.
Gilowska mówiła też wtedy, że służby specjalne PRL przed jej wyjazdami do Niemiec w drugiej połowie lat 80. nie próbowały nawiązywać z nią kontaktu, tym bardziej, że były to wyjazdy grupowe, a paszporty były załatwione przez KUL.
W krótkiej przerwie w rozprawie Gilowska powiedziała dziennikarzom, że nie będzie wnosić o powołanie żadnych świadków, bo zna akta sprawy. Walczyliśmy z tym łajdackim państwem, a dziś posługujemy się jego łajdackimi materiałami - mówiła rozżalona.
Gilowska wspomniała też, że nie wyklucza powrotu do rządu. Podczas rozprawy powiedziała, że oskarżenia o współpracę z SB były dla niej ciosem. Ewentualny powrót do rządu wymagałaby namysłu, bo ta sprawa jest jak trucizna w moich żyłach - dodała.
Dodała, że liczy, iż wyrok w jej procesie zapadnie jeszcze w sierpniu. Sąd wyznaczył kolejne terminy rozpraw na 3, 4 oraz 9 sierpnia.