Życie wokół śmietnika
Bogumiła wstaje o czwartej rano i rozpoczyna rundę po śmietnikach. Zbiera szmaty, puszki, stare gazety. Do domu wraca po dwóch godzinach.
– Dziś zebrałam na pół chleba i 15 deko mortadeli dla chłopców – mówi. – Będą mieli na śniadanie, ale dla mnie nie starczy...
Bogumiłę B. zna z widzenia wielu mieszkańców łódzkiej Retkini. Wysoka, lekko przygarbiona kobieta chodzi uliczkami osiedla, pchając mały wózek.
– Na pewno nie pije alkoholu – twierdzi jej sąsiadka. – Tyle lat mieszka nade mną i nigdy nie widziałam jej pijanej. Żal mi patrzeć na nią, jak biega po tych śmietnikach, by zapewnić dzieciom jedzenie.
Bez światła
Bogumiła mieszka w bloku na Retkini z dwoma synami: 14-letnim Danielem i 16-letnim Kamilem. 18-letnia Patrycja uczy się w ośrodku szkolno-wychowawczym, chce zostać kucharką. Do domu przyjeżdża tylko w weekendy.
– Najstarszy syn jest u dziadków – mówi Bogumiła. – W tym roku zdaje maturę...
Mieszkanie Bogumiły to dwa pokoje w typowym retkińskim M-3. Duży pokój pomalowany na niebiesko, jedna ściana odrapana. Kobieta tłumaczy, że od trzech lat przymierza się do remontu, ale nie ma pieniędzy, a chłopcy nie zrobią wszystkiego sami. W pokoju stoją dwie kanapy i stare szafy.
– Kanapę mam od sąsiadki z trzeciego piętra, szafę ze śmietnika, tę drugą szafę też mi ktoś dał – wyjaśnia Bogumiła. – Mieliśmy meble, ale poniszczył je mąż, gdy mieszkał jeszcze z nami.
Choć robi się ciemno Bogumiła nie włącza światła. Od prawie miesiąca nie ma prądu. Wieczorem zapala dwie, trzy świeczki, bo na więcej nie ma pieniędzy.
Z każdym rokiem gorzej
Bogumiła pochodzi z Łodzi. Wychowała się w śródmieściu. Skończyła zawodówkę, zaczęła pracę w Mera-Poltik. Pracowała tam 9 lat. Gdy urodził się najstarszy syn, poszła na urlop macierzyński. Potem na świat przyszła Patrycja, po niej Kamil i Daniel. Bogumiła do pracy już nie wróciła. Rodzinę utrzymywał mąż, który pracował w MPK. Jednak z każdym miesiącem działo się u nich coraz gorzej. Mąż zaczął pić, bił dzieci. – Najbardziej to Patrycję – twierdzi Bogumiła. – Przez niego musiała iść do specjalnej szkoły. Koledzy i wódka byli dla męża ważniejsi niż rodzina...
Przed siedmiu laty Bogumiła rozwiodła się. Sama musi utrzymać dzieci. Przyznano jej drugą grupę inwalidzką, dostaje więc 480 złotych renty, do tego dochodzi 450 złotych alimentów na dzieci. Przyznaje, że ma długi. Przez to odcięto jej światło. Teraz boi się, że mogą eksmitować ją z mieszkania.
– Długi pojawiły się, gdy przez pewien czas nie dostawałam alimentów, bo były kłopoty z rozliczeniem męża – tłumaczy. – Wtedy miałam do wyboru, czy zapłacić za mieszkanie, czy dać dzieciom jeść...
W spółdzielni zalega 2 tysiące złotych, za prąd ma 500 złotych długu. Stara się płacić, ale jej nie wystarcza. Dostaje 120 zł dodatku mieszkaniowego, jednak do czynszu musi dopłacić 350 złotych. Do tego dochodzi 40 – 50 złotych za prąd i 30 zł za gaz. Na jedzenie zostaje niewiele.
– A tacy chłopcy potrafią zjeść – dodaje sąsiadka. – Mają po 180 centymetrów wzrostu i co to dla nich bochenek chleba na dzień?
Bogumiła mówi, że nie może liczyć na pomoc rodziców. Ojciec, po dwóch wylewach, jest sparaliżowany. Matka ma kłopoty z nogami. Ich renty też ledwo starczają na opłaty.
Idź i zbieraj!
By zdobyć pieniądze na chleb dla dzieci, Bogumiła zaczęła chodzić po śmietnikach. Było to trzy lata temu. – Ktoś mi powiedział, że jak nie dajesz rady, a nie kradniesz, to idź i zbieraj – mówi Bogumiła. 15 groszy dostaje za kilogram gazet, 5 groszy za puszkę po piwie.
– Parę groszy uzbieram, czasem w sklepie dadzą mi jakieś resztki – mówi. Najgorsze są weekendy. Wtedy musi wykarmić nie tylko chłopców, ale też Patrycję.
– Dziś to nawet nie mam herbaty i cukru – twierdzi Bogumiła, pokazując puste szafki w kuchni. – Mam tylko kilo ziemniaków. W sobotę gotuję kartofle z jajkiem sadzonym albo krupnik.
W pomocy społecznej dobrze znają sytuację Bogumiły. Krystyna Kawalec, pracownik socjalny, opiekujący się tą rodziną, mówi, że ma zapewnienie prezesa spółdzielni mieszkaniowej, że jeśli pani Bogumiła zacznie w ratach spłacać dług, nikt nie będzie jej wyrzucał z mieszkania.
– Byłam też w jej sprawie w elektrowni – mówi Krystyna Kawalec.
– Gdy wpłaci część pieniędzy, będzie miała włączone światło.
Chłopcy grzeczni, ale dużo opuszczają
Maria Sapińska, pedagog szkolny, przyznaje, że sytuacja rodziny B. była lepsza, gdy dziadkowie byli młodsi i zdrowsi. Przychodzili często do szkoły, pytali się, co z dziećmi. Są zresztą rodziną zastępczą dla najstarszego syna Bogumiły.
– Nie mogę powiedzieć, że pani B. nie interesuje się dziećmi: też przychodzi do szkoły, tylko chłopcy nie chcą do niej przychodzić – tłumaczy.
Kamil chodzi do drugiej klasy gimnazjum, choć powinien być w trzeciej. Rok powtarzał przez wagary. Daniel uczy się w pierwszej klasie gimnazjum.
Kamil jest zamknięty w sobie, Daniel to jego przeciwieństwo. Rozmowny, uśmiechnięty, ma pełno kolegów. Nauczyciele zaznaczają, że obaj chłopcy są grzeczni, nie zdemoralizowani, nie sprawiają kłopotów wychowawczych.
W lutym na wniosek kuratora i pedagoga szkolnego przed sądem rodzinnym odbyła się sprawa o umieszczenie Daniela i Kamila w ośrodku szkolno-wychowawczym. Powodem było to, że nie chodzą regularnie do szkoły.
– Wiem, że jest taki wyrok, ale będę się odwoływać – zapowiada Bogumiła. – Pójdę też do zakładu energetycznego, wpłacę ratę za światło. Będę starała się spłacać dług za mieszkanie. Bardzo chcę, by chłopcy zostali w domu. Będą chodzić do szkoły.
Pani pedagog nie jest przekonana, że umieszczenie chłopców w ośrodku to dobre rozwiązanie. Wiadomo, że czeka tam na nich nie najlepsze towarzystwo i mogą ulec demoralizacji.
– Muszą jednak chodzić do szkoły – mówi Maria Sapińska.
Wszyscy przyznają, że chłopcy są bardzo związani z matką. Wiedzą, czym zajmuje się ich rodzicielka.
– Mam wyrozumiałe dzieci – twierdzi Bogumiła. – Choć bywało, że przychodzili do domu zapłakani. Skarżyli się, że dzieci się z nich śmieją, bo mama zbiera śmieci. Wytłumaczyłam im, że może to każdego spotkać. Jakby ci koledzy byli mądrzy, toby wam współczuli. Może nadejdą takie czasy, że nie będę musiała tego robić...
PS. Imiona dzieci zostały zmienione
Anna Gronczewska