Żyć bogato za pół ceny
Zakupy to od lat jeden z najpopularniejszych amerykańskich sportów narodowych. Kryzys sprawił, że wyścig po okazje stał się jeszcze bardziej emocjonujący.
Fareed Zakaria, znany amerykański dziennikarz i komentator, zauważa w najnowszej książce „The Post-American World (Release 2.0)”, że w czasach globalnej wioski mieszkańcy USA powoli tracą miejsce w czołówce najlepszych shopperów. Spośród dziesięciu największych centrów handlowych już tylko jedno znajduje się na terenie Stanów Zjednoczonych, a największy mall świata działa w Chinach – podkreśla Zakaria. Zdaniem ekspertów Amerykanie nadal mają jednak nieporównywalnie większy wybór towarów niż klienci z innych części świata. – Mogą wybierać spośród dużo większej liczby marek i produktów niż mieszkańcy Azji czy niektórych rejonów Europy – przekonuje „Uważam Rze” Ellie Kay, autorka wielu bestsellerów, która jako doradca finansowy amerykańskich rodzin jest stałym gościem stacji telewizyjnych w USA.
Kay – matka siedmiorga dzieci, której mąż jest żołnierzem – kilkanaście lat temu sama musiała znaleźć sposób na to, aby zapewnić byt rodzinie. W dwa i pół roku tylko z pensji męża udało się jej spłacić 40 tys. dol. długów na kartach kredytowych, a potem zaczęła odkładać coraz większe kwoty. Dlatego jej książki – m.in. „The Little Book of Big Savings” czy „Living Rich for Less” – sprzedają się w USA doskonale.
Można zresztą odnieść wrażenie, że Amerykanie z mlekiem matki wysysają zamiłowanie do rozmaitych „okazji”, przecen, outletów, rabatów – słowem wszystkiego, co może pozwolić im zaoszczędzić choćby kilka dolarów. Kryzys gospodarczy, bezrobocie oscylujące wciąż w okolicach 9 proc., a także szybko rosnące ceny energii, paliwa oraz żywności (w 2011 r. tempo wzrostu cen było najwyższe od kilku dekad) zmusiły także do zaciśnięcia pasa wielu mieszkańców USA.
– Przed recesją Amerykanie wpłacali na konta oszczędnościowe zaledwie 1 proc. pensji. Kryzys sprawił, że musieliśmy się nauczyć, jak żyć taniej. A ponieważ nie mamy już tyle pieniędzy co kiedyś, to zaczęliśmy poszukiwać towarów wysokiej jakości, ale w okazyjnie niskich cenach. Chcemy teraz jak najwięcej wyciągnąć z naszego dolara – przekonuje nas Kay.
Z nożyczkami i drukarką
Opinię Ellie Kay potwierdzają badania. Z sondażu portalu RetailMeNot.com wynika, że jedna trzecia Amerykanów (34 proc.) nie ma zamiaru płacić za produkty pełnej ceny detalicznej.
– Na zakupy zawsze biorę ze sobą co najmniej kilka kuponów. Przeważnie wycinam je z gazetki, która przychodzi pocztą, ale niektóre też sobie drukuję – mówi „URz” Salma Cramer, Latynoska buszująca między półkami waszyngtońskiej filii sieci supermarketów Target. – Zanim kupię coś droższego, zawsze najpierw sprawdzam ceny w kilku sklepach. Jeśli nigdzie nie ma dobrej promocji, to wolę kilka tygodni poczekać, niż zapłacić pełną cenę. Za „dobrą” przecenę nie uznaje jednak rabatów rzędu 10 – 15 proc. – Gdy cena spadnie o 40 proc., to dopiero jest okazja – zauważa, podkreślając, że przy obecnym stanie gospodarki taki sposób robienia zakupów jest koniecznością.
Łowcy okazji regularnie sprawdzają też strony internetowe największych supermarketów. Sieci takie jak Giant czy Safeway co tydzień obniżają bowiem ceny na setki produktów. Niemal wszędzie można też podać swój adres e-mail i kupony rabatowe oraz oferty specjalne otrzymywać po prostu na elektroniczną skrzynkę.
Ograniczanie się do drukowania kuponów rabatowych to jednak domena amatorów. Najbardziej doświadczeni klienci sprawdzają bowiem, którego dnia mogą liczyć na to, że sklep podwoi lub nawet potroi wartość rabatu. Dzięki temu kupon obniżający cenę o dolara wart jest już więc trzy dolary, a jeśli mamy ich kilka, gra zaczyna być warta świeczki. Profesjonalni shopperzy wiedzą też, jak przekonać menedżera sklepu, aby zaakceptował kupon rabatowy znaleziony na stronach konkurencji, a czasem po prostu podchodzą do niego i pytają: jak u ciebie w sklepie mogę jak najwięcej zaoszczędzić.
– Amerykanie mogą więc nadal wieść bogate życie, ale nie płacić za to pełnej ceny – podkreśla Ellie Kay, zwracając uwagę na to, że tylko na stronie RetailMeNot.com można odnaleźć 400 tys. kuponów rabatowych. Wiele z nich można załadować wprost do telefonu, co jeszcze bardziej ułatwia zakupy.
Nagrody za wierność
Portale z kuponami to tylko jeden z przykładów na to, jak Internet zmienił sposób robienia zakupów przez Amerykanów. Z raportu American Express dotyczącego najważniejszych trendów konsumenckich w 2011 r. wynika, że 41 proc. mieszkańców USA kupuje w sieci więcej produktów niż przed rokiem. Niemal jedna trzecia ankietowanych przyznaje zaś, że korzysta ze zniżek oferowanych przez takie portale jak Groupon. Ci, którzy chcieliby oszczędzać regularnie, mogą zaś skorzystać z oferty internetowego giganta Amazon.com, który pozwala „zaprenumerować” najczęściej używane produkty. Pastę do zębów, jedzenie dla psa, kawę czy płatki śniadaniowe Amerykanie mogą więc dostawać regularnie co miesiąc, dwa, trzy lub sześć, bez konieczności pamiętania o zakupach, a do tego z 15-procentową zniżką i – oczywiście – bezpłatną dostawą.
Sprawdź kody rabatowe Zalando
Mieszkańcy USA jak nigdy wcześniej korzystają też teraz z oferowanych przez sklepy programów lojalnościowych. Wystarczy wypełnić krótką ankietę, aby od ręki otrzymać kartę rabatową nie tylko w kształcie karty kredytowej, ale również w dużo bardziej poręcznej wersji do zawieszenia przy breloku na klucze. Wiele programów obniża ceny zakupów, ale i daje zniżki na paliwo albo – tak jest np. w sieci CVS – kupony z konkretną liczbą dolarów, o które zostanie obniżony następny rachunek. Klienci COSTCO – trzeciej pod względem wielkości sieci sklepów, w których po opłaceniu rocznej składki, można robić zakupy po niższych cenach – mogą otrzymać z powrotem 2 proc. wydanych w ciągu roku pieniędzy.
Może to być całkiem niemała kwota. Tylko na jedzenie statystyczny Amerykanin wydaje ok. 6 tys. dol. rocznie (to ok. 12 proc. rocznych wydatków, które wynoszą średnio 49 638 dol.).
Walcząc o portfele klientów, wielkie centra handlowe co rusz organizują też nowe promocje. Każde święto narodowe to zaś czas wielkich wyprzedaży. Fani superokazji co roku wyczekują jednak najbardziej na Czarny Piątek (Black Friday), który przypada dzień po Święcie Dziękczynienia. Handlowcy przyciągają wówczas do sklepów miliony klientów, oferując im przecenione o 60 proc. telewizory, laptopy czy nawet pierścionki z brylantem. Podczas jednego weekendu Amerykanie zostawiają wówczas w sklepowych kasach ponad 10 mld dol.
Eksperci ostrzegają jednak Amerykanów, że po drugiej stronie barykady mają godnych przeciwników, a więc całe sztaby specjalistów, którzy wiedzą, jak jedynie sprawić wrażenie, że to prawdziwa „okazja”. Do takich sztuczek należą m.in. BOGO-sy, a więc znane też w Polsce promocje polegające na tym, że przy zakupie jednej rzeczy drugą dostaje się gratis (Buy One, Get One). Inna odmiana tej samej promocji reklamowana jest jako „dwie rzeczy w cenie jednej”.
Specjaliści ostrzegają jednak, by nie dać się nabierać na takie chwyty. Przeważnie korzystniej byłoby bowiem kupić jeden sweter przeceniony o np. 30 proc., niż zapłacić za niego pełną cenę, ale za to dostać „gratis” drugą sztukę. – Wydając więcej, niż planowałeś, wcale nie oszczędzasz – tłumaczy Paco Underhill, autor bestsellera „Why We Buy: The Science of Shopping”.
Eksperci radzą więc Amerykanom: idź do sklepu z klapkami na oczach. – Zrób spis potrzebnych rzeczy, wyznacz na nie określoną kwotę pieniędzy i nigdy nie wchodź do supermarketu bez takiej listy – radzi Kay. W unikaniu pokus pomocne mogą być samoobsługowe kasy, przy których nikt nie proponuje batonika w promocyjnej cenie. W sztywnym trzymaniu się stałej listy zakupów pomagają też specjalne czytniki, które po wczytaniu karty lojalnościowej przypominają, co wkładaliśmy do koszyka np. przed tygodniem. Mają one też tę zaletę, że produkty skanuje się tuż po zdjęciu z półki. Dokładnie wiadomo więc, ile trzeba będzie zapłacić przy kasie, a do tego nie trzeba przy niej wyjmować zawartości koszyka: wystarczy wręczyć kasjerowi skaner i zapłacić za zakupy.
Niezwykle kusząca jest też możliwość zwrotu towaru w ciągu dwóch lub czterech tygodni od daty zakupu bez konieczności podawania jakiegokolwiek powodu. Wystarczy stwierdzić, że produkt nie spełnił oczekiwań, a sprzedawcy bez marudzenia oddają pieniądze. Dzięki temu przed zakupem telewizora mieszkańcy USA mogą spokojnie przetestować w domu kilka różnych modeli i we własnym salonie sprawdzić, czy wolą plazmę, LCD czy może lepiej od razu zainwestować w technologię 3D. Czasem nawet na najbardziej wykwintnych przyjęciach można zaś spotkać elegancką Amerykankę, której zza sukienki wystaje metka. Następnego dnia sukienka wróci bowiem na sklepowy wieszak.
Wspierać swoich
Większość Amerykanów (54 proc.) deklaruje również, że robiąc zakupy, starają się wspierać lokalnych przedsiębiorców. – Ludzie zdają sobie sprawę, że postępując w ten sposób, zwiększają liczbę miejsc pracy w swoich okolicach – zauważa w rozmowie z „URz” Ellie Key. – Jednocześnie nie chcą przepłacać. Dlatego często przy użyciu internetowego robota znajdują atrakcyjną cenę danego produktu, po czym z wydrukiem idą do lokalnego sprzedawcy i proponują, żeby sprzedał im właśnie to za taką kwotę. Bardzo często to się udaje – dodaje ekspertka od zakupowych oszczędności.