Zwolnili już milion osób, planują kolejne 800 tys.
Kartki na żywność, napompowane pracownikami bez zajęcia instytucje państwowe, zakaz wjazdu do stolicy bez zezwolenia - już za kilkanaście lat rodzice i dziadkowie będą opowiadać o tych "urokach" życia codziennego swoim dzieciom i wnukom, a te będą przecierać oczy ze zdumienia. Skostniały monopolistyczny system gospodarczy na Kubie powoli odchodzi do lamusa. Co jednak z egalitarystycznymi ideałami i komunistycznym reżimem?
Za dwa, może trzy lata sytuacja będzie fatalna, bo ociągają się z wprowadzaniem reform - taką tajną informację na temat kubańskiej gospodarki miał przesłać do Waszyngtonu amerykański dyplomata niemal rok temu. Depesza ujrzała jednak światło dzienne dzięki staraniom demaskatorskiego portalu WikiLeaks, który regularnie zakrada się do archiwów amerykańskiej administracji, szpera w dokumentach, a później przekazuje światu to, o czym światowi przywódcy szepcą w kuluarach.
To właśnie założony przez Juliana Assange’a portal dorzucił, według niektórych, trzy grosze do arabskiej rewolucji, bo ujawnione depesze otworzyły Tunezyjczykom i Egipcjanom oczy na skalę zepsucia władz i korupcji w ich krajach. WikiLeaks przyczynił się również do kryzysu dyplomatycznego między Stanami Zjednoczonymi a Ekwadorem, bo ujawnił, że amerykańscy dygnitarze donosili centrali, że korupcja ekwadorskiej policji jest "rozpowszechniona" i "dobrze znana".
Czy również liberalizacja gospodarcza Kuby to pokłosie działań WikiLeaks, bo przywódcy państwa przestraszyli się spełnienia czarnych wizji amerykańskich dyplomatów? Nie tym razem. Część partyjnego establishmentu już od dawna zabierała się do liftingu mocno sfatygowanego systemu. Teraz wreszcie udało się - Kuba wykonała zwrot ku gospodarce wolnorynkowej. Czy wszyscy będą z niego zadowoleni?
Czas na zmiany
Delikatny powiew świeżości dało się odczuć, gdy władzę w kraju i partii przejął Raul, brat Fidela Castro. W lipcu 2006 roku przejął od ciężko chorego El Comendante obowiązki Przewodniczącego Rady Państwa, a w lutym 2008 roku, po rezygnacji Fidela z urzędu, Raul został faktycznym prezydentem Kuby (później również pierwszym sekretarzem Komunistycznej Partii Kuby, PCC). Od samego początku swych rządów starał się zorganizować zjazd partyjny. W końcu, po prawie pięciu latach starań, w kwietniu 2011 roku odbył się VI Kongres Komunistycznej Partii Kuby. A właściwie jego pierwsza, poświęcona gospodarce część (druga, polityczna, jest przewidziana na koniec stycznia tego roku).
Zanim jednak delegaci partyjni spotkali się w Hawanie, by pochylić się nad coraz gorzej prosperującą gospodarką, rząd Raula Castro zdążył już zakasać rękawy. Był najwyższy czas, bo wszystkie reformy, które Castro zaproponował podczas VI Kongresu, były "wałkowane" od 20 lat. Mogły nawet być już dawno wdrożone, ale na wcześniejszym zjeździe partyjnym w 1997 roku zwyciężyła opcja konserwatywnych biurokratów, którzy wszelkim reformom mówili stanowcze "nie".
Przez kolejną dekadę rząd to odkładał plany reform na półkę, to je wyciągał, odkurzał i wciągał do porządku obrad. Jednak im więcej obietnic składano, tym mniej naród wierzył w ich realizację. "Część ludzi po prostu uznała, że rząd gra na zwłokę, by jak najdłużej utrzymać się u władzy, bez jasnej wizji przyszłości czy woli podjęcia ryzyka" - uważa Arturo Lopez-Levy, dziennikarz i ekspert New America Foundation.
W końcu nadszedł kryzys gospodarczy, który zmusił władze do przyznania, że gospodarka leży odłogiem. I to dosłownie, bo 6,6 miliona hektarów państwowej ziemi, prawie jedna trzecia, nie była użytkowana, a 80% żywności konsumowanej na Kubie sprowadzano z zagranicy. Aby zwiększyć produkcję i ograniczyć import, rząd postanowił przekazać część ziemi w dzierżawę osobom prywatnym, spółdzielniom i podmiotom państwowym. Jak poinformował Pedro Olivera, dyrektor Centrum Kontroli nad Ziemią, do marca 2011 roku podpisano 128 tysięcy umów dzierżawy i rozparcelowano 1,2 miliona terenów uprawnych. Równocześnie państwo zaczęło przekazywać obywatelom w leasing zakłady fryzjerskie i taksówki. Był to jeden z kroków ku gospodarce mieszanej, jaką zamierza finalnie wprowadzić w kraju rząd Raula Castro. Zgodnie z jego zapowiedziami, z rządowej listy płac zostało już skreślonych ponad milion pracowników, a do 2014 roku dołączy do nich kolejne 800 tysięcy osób. Oznacza to, że co trzeci zdolny do pracy Kubańczyk (35%) będzie musiał
szukać pracy na własną rękę - założyć własną firmę, dołączyć do spółdzielni pracy albo zatrudnić się u "prywaciarza". To ostatnie przez niemal pół wieku było nielegalne, bo od 1968 roku rząd Fidela Castro pozwalał jedynie na zatrudnianie członków rodziny.
Kapitalizm na raty
Odwilż czuć też w innych zakątkach życia. Rolnicy dostali już pierwsze kredyty. Właściciele małych restauracji mogą dostawić dodatkowe krzesła dla gości, bo zwiększono w prywatnych lokalach limit miejsc siedzących - z 12 do 20. Mieszkańcy wsi i mniejszych miast mogą wreszcie podróżować do Hawany bez specjalnego zezwolenia, a nawet osiedlać się w stolicy, gdzie mogą otwierać własne firmy i budować szeroki sektor prywatny, którego powstanie Raul Castro zapowiedział już w listopadzie 2010 roku w dokumencie "Wytyczne polityki gospodarczej i społecznej". Właściciele firm mogą zakładać pracownikom fundusze inwestycyjne i organizować programy motywacyjne. Obywatele wyspiarskiego państwa mogą już handlować domami i samochodami, co wcześniej oficjalnie było zakazane (możliwe było jedynie dziedziczenie albo zamienianie się), a nieoficjalnie było możliwe, ale skomplikowane i prowadziło do olbrzymiej korupcji.
Przedsiębiorczość przestała być już odrażającą cechą kapitalizmu, co widać po zmianie retoryki władz i związanych z nimi instytucji. Rządowe Centrum Studiów nad Gospodarką Kuby, najważniejszy instytut badawczy na wyspie, wydał kilka publikacji na temat potencjalnej roli spółdzielni i prywatnych umów dla małych i średnich przedsiębiorstw."Granma", organ prasowy rządzącej partii, odrzuca "poglądy tych, którzy skazali samozatrudnienie niemal na wyginięcie i stygmatyzują osoby, które prowadzą taką działalność w zgodzie z prawem", a samozatrudnienie nazywa teraz "narzędziem zwiększania produktywności i efektywności".
Nawet Fidel Castro przyznał, że ostatnie doświadczenia Kuby zmuszają do ponownej oceny dawnego pojęcia socjalizmu. A jego brat Raul oświadczył podczas VI Kongresu, że zagrożeniem dla wzrostu ekonomicznego i przetrwania socjalizmu jest egalitaryzm.
Reżim trzyma się mocno
Poza gospodarką jednak zmienia się niewiele. Jeszcze nie wiadomo, co przyniesie druga część kongresu, ale zapowiada się, że podczas jego "politycznej odsłony" dojdzie tylko do przekazania władzy młodszej generacji komunistów. To wielkie wyzwanie dla kubańskich władz, bo to jedyny z komunistycznych reżimów, który doświadczył jeszcze wymiany pokolenia. Raul Castro zapowiedział wcześniej, że wprowadzony zostanie limit 10 lat piastowania najwyższych urzędów w państwie, ale najpewniej ani on sam, ani wierchuszka partyjna tego ograniczenia nie odczują. Władze Komunistycznej Partii Kuby to póki co "klub seniora" - większość najwyżej postawionych dygnitarzy ma już osiemdziesiątkę na karku.
Pewne zmiany rząd wprowadził wobec więźniów politycznych. Wydawało się, że po głośnej śmierci dysydenta Orlando Zapaty Tamayo, który zmarł z głodu, wyczerpania i, jak twierdziła jego matka, także tortur w więzieniu, jeszcze głośniejszej 135-dniowej głodówce kubańskiego dysydenta numer jeden Guillermo Fariñasa oraz uwolnieniu dzięki mediacji Kościoła katolickiego 52 więźniów sumienia (aresztowanych w 2003 roku w czasie tzw. Czarnej Wiosny), sytuacja opozycjonistów na Kubie znacząco się poprawi. Faktycznie, ich sytuacja zmieniła się. Czy na lepsze? Jak na razie reżim odstąpił od polityki szybkich procesów-widm i zasądzania długich odsiadek. Teraz stosuje taktykę "złap i wypuść" - aresztuje opozycjonistów tylko podczas protestów, a nie poluje na nich, i wypuszcza po kilku dniach, a nie więzi latami. Nie oznacza to jednak, że dysydenci będą mieli teraz łatwiejsze życie. Kubańska Komisja Praw Człowieka i Pojednania Narodowego alarmowała w grudniowym raporcie, że do połowy miesiąca co najmniej 400 opozycjonistów
zostało arbitralnie zatrzymanych, a część z nich była bita aż do krwi. To znacznie więcej niż w październiku i listopadzie.
Zatrzymania nie uniknął też Fariñas. Został ujęty, gdy odwiedzał innego dysydenta w szpitalu podczas strajku głodowego. Tym razem to jednak nie oficerowie kubańskiego MSW pozbawili go wolności na 40 godzin, ale... strażnicy szpitalni, którzy mieli nawet grozić mu śmiercią. Fariñas tradycyjnie już odmawiał jedzenia i picia w czasie zatrzymania, a po uwolnieniu zapowiedział, że złoży doniesienie o popełnieniu przestępstwa. Ważniejsze jest jednak to, że dysydent uznał, że to system jest głównym winnym - bo to władze sprawiły, że niektórzy poczuli się bezkarni i przekonały, że "wszelkie działania przeciwko kontrrewolucjonistom zawsze pozostaną bez konsekwencji". Jeśli Coco, jak nazywają Fariñasa rodacy, ma rację, reżimowi nieprędko uda się rozrzedzić tę "atmosferę bezkarności". O ile oczywiście będzie mu to na rękę.
Zmian w sytuacji więźniów politycznych nie wieści też amnestia, którą Raul Castro ogłosił pod koniec ubiegłego roku dla trzech tysięcy skazańców. Z więzień wyszły już ponad dwa tysiące osadzonych za drobne przestępstwa. Wśród nich był tylko jeden więzień polityczny - lekarz Carlos Martinez, skazany na 20 lat za "ujawnienie tajemnic państwowych".
Wolny rynek - tak, demokracja - nie
W kubańskiej układance, poza niejasną przyszłością zmian politycznych i ideologicznych, jest też kilka "ale" pod adresem samej reformy gospodarczej. "Cuba Encuentro" wylicza drobne kruczki, o których się nie wspomina. Jeden dzierżawca może dostać maksymalnie 13,4 hektara ziemi państwowej i tylko na 20 lat (w przypadku osoby fizycznej na 10 lat, ale z możliwością jednokrotnego przedłużenia umowy, jeśli dzierżawca wypełnia wszystkie jej warunki). Poza tym ziemia jest nienajlepszej jakości i najczęściej porośnięta marabutem (trudnym do usunięcia ciernistym krzewem). Często nie ma na niej ani dostępu do wody, ani możliwości wykopania studni. Nowe ustawodawstwo zakazuje budowania domów na dzierżawionej ziemi i zobowiązuje jej tymczasowego właściciela do sprzedaży państwu określonej części zbiorów (do 70%) po cenach niższych niż rynkowe.
Z tymi ostatnimi też jest kłopot, bo według projektu przedstawionego na zjeździe partyjnym, miały być wyznaczane przez swobodną grę popytu i podaży, ale ostatecznie skreślono ten punkt i ceny skupu ustalać ma samo państwo. Ono też będzie podejmowało decyzję o odebraniu ziemi dzierżawcy, jeśli nie będzie jej wykorzystywał w sposób "racjonalny". Co jednak rząd rozumie pod pojęciem racjonalności - nie wiadomo.
Przed Kubą jeszcze daleka droga - i nie do końca wiadomo, dokąd ona zmierza. Uchwalona na kongresie "pięciolatka" liczy 300 punktów i zakłada wycofywanie państwa z gospodarki, którą zarządza obecnie w ponad 90%. Oznacza to także wycofanie szeregu usług społecznych, które pożerają połowę budżetu państwowego. Już w 2010 roku niektóre towary zostały wykreślone z systemu kartkowego: ziemniaki, groch, mydło, pasta do zębów, papierosy. Jednocześnie wzrosły uwolnione ceny gazu, benzyny, wody czy elektryczności. Póki więc nie umocnią się mechanizmy pomocy społecznej, rząd nie może na razie całkowicie wycofać się z polityki reglamentacyjnej, bo najbiedniejsi Kubańczycy popadliby w całkowitą nędzę. Już w 2002 roku, na długo przed wielkim kryzysem, co piąty mieszkaniec miast żył w ubóstwie. Nie licząc wsi, gdzie zastępy biedoty były jeszcze liczniejsze. Dziś te liczby są z pewnością znacznie większe.
Według ekspertów, Kuba najprawdopodobniej podąży wietnamską ścieżką zachowania komunistycznej dyktatury i wprowadzania ostrożnych reform wolnorynkowych. Czy jednak Kubańczykom wystarczy posmakowanie kapitalizmu bez choćby odrobiny demokracji - czas pokaże.
Aneta Wawrzyńczak, Wirtualna Polska