Zwolennicy i przeciwnicy rządu wyjdą na ulice
Politycy już się kłócą, kto będzie winien
ewentualnym zamieszkom, gdy za dziesięć dni w stolicy jednego dnia
będą demonstrować i przeciwnicy rządu z PO, i zwolennicy z LPR -
pisze "Gazeta Wyborcza".
P.o. prezydenta Warszawy Kazimierz Marcinkiewicz nazywa demonstrację PO "paradą wyższości" i "marszem agresji".
Jan Maria Rokita ripostuje, że zgoda Marcinkiewicza na manifestację LPR będzie "czystym awanturnictwem".
Zdaniem komentatora "GW" Marcina Bosackiego, cokolwiek myśleć o pomyśle PO, gdyby odwołała swój marsz po kontrakcji Giertycha, oznaczałoby to, że lider LPR może zablokować każdą demonstrację, która mu się nie podoba.
Ale Rokita i Hanna Gronkiewicz-Waltz apelujący, by marszu LPR zakazać, też strzelają z armaty do wróbla.
Przywódcy obu partii będą się starali nie dopuścić do awantur, bo wiedzą, że jeśli nad potencjalnymi zadymiarzami nie zapanują, to się skompromitują. Po drugie, władza, wydając zgodę na marsz LPR (PO już ją dostała), powinna albo puścić go inną trasą, albo jeśli oba mają iść koło siebie, zagwarantować wystarczającą ochronę policyjną.
Nienormalne byłoby, gdyby duży kraj europejski nie mógł sobie poradzić z dwiema demonstracjami - podkreśla "GW". (PAP)