PolskaZwiązek szabrowników

Związek szabrowników

„Śmiem twierdzić właśnie – pisał felietonista „Dziennika Powszechnego” w lipcu 1945 r. – że
(...) olbrzymia większość naszego społeczeństwa albo już szabrowała, albo szabruje, albo ma
zamiar szabrować. Ci, co się boją, zazdroszczą tym, co się już zdecydowali”.

Na przełomie XIX i XX w. słowo szaber miało dwa zasadnicze znaczenia – dzienne i nocne. W dzień w języku murarzy szabrować znaczyło szpachlować. Nocą nabierało innego znaczenia: w gwarze złodziejskiej oznaczało włamanie.

I to drugie znaczenie odnosiło się do np. chłopskich napadów na dwory w czasach niepokojów czy kradzieży przez służbę mienia pozostawionego przez zmarłego pana. Wspólnym mianownikiem tych zdarzeń był zawsze moment zawieszenia, chaosu, zaniku struktur władzy. Następowało osłabienie kontroli społecznej i utrata poczucia strachu przed karą. Mienie, po które sięgali szabrownicy, musiało być też w ich mniemaniu bezpańskie. Sprawcy to ludzie materialnie upośledzeni. Łamiąc zasadę powszechnej ochrony własności, niekoniecznie musieli odrzucać zasadę nie kradnij. Prawdopodobnie stosowali ją w postaci zawężonej do swoich, co wyjaśnia, dlaczego łatwiej było przywłaszczyć mienie pańskie, żydowskie, niemieckie czy państwowe, niż należące do sąsiada ze wsi.

Teoria chaosu

Wielki szaber miał miejsce podczas kampanii wrześniowej. Gdy rozpad państwa stawał się oczywistością, a ucieczka elit faktem, doszło do okradania pozostawionych bez opieki mieszkań, domów, sklepów, wojskowych magazynów i koszar. Chłopaki z Czerniakowa, koledzy Stanisława Grzesiuka, przyznawali w październiku 1939 r.: „Żyje się z tego, co nałapaliśmy z płonących magazynów i fabryk w czasie oblężenia. Sprzedaje się jedne rzeczy, a za to kupuje się to, co jest potrzebne”.

Teoria chaosu, opisywana również jako teoria wybitych okien, mówi, że w zmieniającym się na gorsze otoczeniu (czasami wystarczą wybite szyby) słabnie nasze dążenie do właściwego postępowania. Kiedy jedna z norm społecznych zostaje złamana, czujemy pokusę, aby ignorować pozostałe. „Każde otoczenie – pisze Philip Zimbardo – sytuujące człowieka w pozycji anonimowości ogranicza jego poczucie osobistej i obywatelskiej odpowiedzialności za własne działanie”. Psycholodzy społeczni przeprowadzili wiele potwierdzających ten mechanizm eksperymentów. Wyjątkowe w swoim rodzaju laboratorium badawcze stworzyła wojna.

Dowód, że szaber jest dzieckiem chaosu, tkwi w kolejnej fali szabrowania, jaka przeszła przez polskie Kresy w lipcu 1941 r. w związku z atakiem Niemiec na ZSRR. Sołtys spod Wołkowyska wspominał: „Miasto już puste. A teraz kolej na pociągi stojące długimi wężami na peronie. Tu dopiero święto jak po stworzeniu świata. Gdy żołnierze giną w płomieniach i pod kulami, w wagonach pisk dzieci ginących w ogniu bomb, smażą się ludzkie ciała, czołgają ranni, a wszędzie rozdzierający krzyk: »ratunku, wody, mamo!« – okoliczne wioski ruszają całą parą do szturmu. I wożą: pszenicę, buty, bieliznę, skórę, ubrania, materiały, wełnę, kryształy, pierzyny – cuda! Boże, czego tu nie ma! Pasy, siodła, fuzje, nagany, futra, jedwab. Niektórzy nabrali go dziesiątki tysięcy metrów, bo cieniutki i lezie na wóz, że jejku. Przy wagonach ruch, gwar, klątwy. Jedne wozy, załadowane po brzegi, długimi sznurami jadą ze zgrzytem kół do domu, inne zajeżdżają na stację”. Szabrowano mienie pożydowskie, np. w Jedwabnem i innych miasteczkach
regionu podczas fali pogromowej w lipcu 1941 r. Tu także wystąpił chaos pierwszych dni wywołany przejściem frontu. Domy, z których zostali wypędzeni ich żydowscy właściciele, były niemal natychmiast rabowane, niekiedy rozbierane na opał. 18 września 1942 r. „Biuletyn Informacyjny”, organ AK, pisał, że polska ludność Otwocka, Rembertowa i Miedzeszyna „w pamiętnym dniu likwidacji getta w Otwocku w parę godzin po tym barbarzyńskim fakcie, w nocy zaraz zjechała furmankami i rozpoczęła grabież pozostałego mienia żydowskiego. Wywożono wszystko, co pod rękę popadło, wyłamywano drzwi i okna, półki, deski z podłóg, nie mówiąc o meblach, ubraniach i bieliźnie, które pierwsze padły ofiarą rabunku. (...) W imię najszczytniejszych haseł Boskich i ludzkich zaklinamy was rodacy, byście nie poniżali się do roli szakali”.

W nocy 14 sierpnia 1944 r. nad wzgórzami otaczającymi Nieszkowice Wielkie, wioskę w okolicach Bochni, rozbił się samolot. Zginęła cała polska załoga siedmioosobowego liberatora. Gdy runął, we wsi wybuchła panika, później część mieszkańców rzuciła się grabić, co się dało: zegarki, obrączki, pieniądze. Początkowo prawdopodobnie nikt w ciemnościach nie przypuszczał, że zestrzeleni lotnicy to Polacy. O świcie odkrył to operujący w okolicy oddział Armii Krajowej. Przyjechali też Niemcy, którzy zabrali niektóre części wraku, radiostację, broń i amunicję. Pozrywali z mundurów dystynkcje. Kazali sołtysowi pochować zabitych i odjechali. Chłopi, którzy już musieli wiedzieć, że lotnikami byli Polacy, wrócili do rabowania. Zdarli z trupów mundury. Zrabowali spadochrony. Zaczęli rozdrapywać szczątki samolotu. Dowództwo AK zorganizowało oddział rewindykacyjny. Chłopom, którzy nie mieli dość czasu, by skarby schować, wymierzono publiczną karę chłosty.

Można wyróżnić cztery zasadnicze fale gorączki plądrowania w latach 1944 i 1945. Pierwsza objęła głównie miasta, druga przetoczyła się przez wieś. Trzecia, z pewnością najsilniejsza, przeszła przez Ziemie Odzyskane. Czwarta była głównie udziałem żołnierzy regularnych jednostek wojskowych, KBW, funkcjonariuszy milicji, a spadła na mienie Ukraińców wysiedlanych w latach 1945–1947.

W Lublinie szaber miał miejsce od 21 do 24 lipca 1944 r. Jak czytamy w „Gazecie Lubelskiej”: „pewne swej bezkarności męty społeczne jawnie grabiły nie tylko mienie państwowe, ale dość często i prywatne. Uszło to grabieżcom bezkarnie”. W Radomiu w pierwszej kolejności ludzie rzucili się na rampę kolejową, spodziewając się wyszabrować coś do jedzenia. Po magazynach kolejowych przyszedł czas na lokalne zakłady, z których szczególnie ucierpiały garbarnie. W stolicy Generalnego Gubernatorstwa Krakowie było więcej do zdobycia. W mieście mieszkało kilkadziesiąt tysięcy Niemców, którzy pozostawili po sobie wiele mieszkań. Pod niemieckim zarządem znajdowała się również duża część przemysłu, składy i magazyny wojskowe. Do ich szabrowania lud Krakowa ruszył, gdy Niemcy zajęci byli ucieczką – 12 i 13 stycznia 1945 r. Na pierwszy ogień poszły zakłady tytoniowe i fabryka papierosów. Przez kilka dni tłumy krążyły z naładowanymi plecakami, walizkami i torbami wypchanymi tytoniem i papierosami.

Plądrowanie miało miejsce również w Łodzi, w której mieszkała około stutysięczna mniejszość niemiecka. Ponieważ getto łódzkie było ostatnim, które Niemcy zlikwidowali, także na jego terenie szabrowano pełną parą.

W szabrowaniu w podwarszawskim Zalesiu wzięła udział Irena Krzywicka. Autorka „Wyznań gorszycielki” i przyjaciółka Boya-Żeleńskiego nie uznała szabru za coś gorszącego, przeciwnie – za naturalną i w pełni usprawiedliwioną reakcję społeczną na masową grabież, jakiej dopuścili się Niemcy. Splądrowanie poniemieckich składów potraktowała jako czyn patriotyczny.

Szaber to nie grzech

Na początku 1945 r. obcość etniczna ułatwiała pokonanie wewnętrznych barier, bo „zabrać niemieckie łóżko czy żydowską kołdrę, to nie grzech”. Ale nie była koniecznym czynnikiem wprawiającym w ruch szabrujące tłumy. Pokazuje to przykład wypalonej lewobrzeżnej Warszawy, która w tym czasie przeżyła bodaj największy najazd szabrowników. Atak przyszedł z dwóch stron. Na początek z podwarszawskich wsi po lewej stronie Wisły. W „Życiu Warszawy” czytamy: „w opustoszałych domach grasują już, jak spod ziemi wyrosłe, rzesze rabusiów. Rabują wszystko: ubrania, pościel, nakrycia, garnki, nawet meble wywożą na wózkach ręcznych i furmankach przybyłych niewiadomo skąd”. Od strony Pragi zaatakowali warszawiacy, którzy po lodzie przechodzili przez Wisłę. Już 19 stycznia komendant wojskowy miasta wydał zakaz przebywania po lewobrzeżnej stronie miasta, grożąc sądem polowym. Na niewiele to się zdało.

Druga fala szabru zalała prowincję. Grupą, z której przede wszystkim rekrutowali się szabrownicy, byli w tym wypadku chłopi, robotnicy rolni, celem – majątki ziemskie. Znów kluczowa okazała się rola władzy, tym razem nowego reżimu, który podczas reformy rolnej zachęcał do brania ziemi w swoje ręce, by sprawiedliwości dziejowej stało się zadość. Czasami podczas podziału majątku dochodziło do rozgrabienia sprzętów i narzędzi rolnych, czemu władza ludowa nie chciała się sprzeciwiać. Początkowo AK udawało się przeciwstawić takim sytuacjom, ale w miarę jej słabnięcia w terenie coraz częściej do nich dochodziło. Trzecia, zarazem najsilniejsza fala gorączki szabrowania przelała się przez tereny należące do Rzeszy. Swoje apogeum osiągnęła latem i jesienią 1945 r. „Zapewne, że szabrownictwo nie jest jedynym grzechem naszego społeczeństwa – przyznawał częstochowski „Głos Narodu” w sierpniu 1945 r. – (...) ale tak powszechnej »zarazy«, tak obejmującej ogół obywateli, bez względu na wiek, zawód i przynależność socjalną
danych jednostek, na szczęście nie ma. Szabrują setki ludzi, od wlokących się na Śląsk półślepych dziadów począwszy, a na przemyślnych młodzieńcach, którzy autami co tydzień suną na Zachód, skończywszy”.

Zaraza rozprzestrzeniała się błyskawicznie. W listopadzie 1945 r. na jednym z poznańskich dworców przeprowadzono obławę. Ponoć 60 proc. podróżnych stanowili szabrownicy. Nawet jeśli byłaby to grupa o połowę mniejsza – ludzie w podróży to bardzo ważny element ówczesnego pejzażu – to i tak wiele mówi nam ona o skali procederu.

Każdy jechał tam, gdzie mu było najbliżej. Mieszkańcy Kaszub uczynili swoją żyłę złota z Elbląga. Edmund Osmańczyk natknął się na „bandy najgorszych mętów”, które na Opolszczyznę przybyły z Kieleckiego, Częstochowskiego i Zagłębia. Szabrownicy z Zakopanego jeździli w Sudety, skąd przywieźli m.in. lunety do oglądania Giewontu z Gubałówki.

Powoli następowała profesjonalizacja szabru, który stawał się głównym źródłem utrzymania. Ówczesna fraszka mówiła: „Powstał nowy związek zawodowy/członków ma bez liku/Związek szabrowników”.

Jedni szabrowali, inni dostarczali potrzebne papiery, kolejni przerzucali towar dalej, inni wreszcie go upłynniali. Szajki miały swoich ludzi wśród urzędników miejskich, milicjantów, na kolei. Milicjanci i żołnierze często sami szabrowali. Na dobrą sprawę pierwsze łapanki antyszabrownicze na dworcach służyły temu, aby funkcjonariusze MO mogli przywłaszczyć sobie przedmioty zdobyte wcześniej przez kogoś innego. Na Dolnym Śląsku połowa pracowników urzędów publicznych opuszczała w trakcie pracy swoje biura, by szukać łupów. Wyżsi rangą urzędnicy wykorzystywali do tego celu służbowe samochody, a także swoje możliwości do np. przejmowania mieszkań. Na Dolnym Śląsku jedynie w ciągu kilku tygodni sierpnia i września sprawy aż 14 starostów i burmistrzów trafiły do prokuratury.

Na Ziemiach Odzyskanych ważną grupę szabrowników stanowili Niemcy, niemal wyłącznie kobiety, które wiedziały, gdzie szukać pożądanych przedmiotów, i wymieniały je następnie na żywność na szaberplacach (najsłynniejszy to plac Grunwaldzki we Wrocławiu). W Bytomiu: „Niemki wynosiły na bazar różne przedmioty i rozkładały je na ręcznikach, ułożonych na ziemi (...), repatrianci zaś działali na zasadzie: kupić taniej, sprzedać drożej”. Następnie rzeczy nabyte za bezcen bądź samodzielnie wyszabrowane przewożono do centrum kraju. „Na plecach ogromny ładunek, w obu rękach walizki, przez szyję przewieszone dętki rowerowe, u pasa dynda jakaś pomniejsza zdobycz »szabrownicza«. I nasz obywatel ledwo dyszy pod ciężarem godnym jucznego zwierzęcia; błędne oczy wbił daleko przed siebie, jakby chciał tym przybliżyć swój Poznań, Łódź czy Warszawę”.

Tacy ludzie zapełniali powojenne pociągi. Kiedy Orbis otworzył linię autobusową z Warszawy do Wrocławia, szybko otrzymała ona nazwę szabrobusu. Niektórzy obracali po kilkanaście razy. To byli jednak detaliści. Z czasem zaczęła się specjalizacja ze względu na asortyment. Znacznego trudu wymagało przerzucenie mebli, nie mówiąc o maszynach rolniczych. Jedni specjalizowali się w częściach samochodowych, inni – jak szajka pracowników w Dyrekcji Poczt i Telegrafów w Katowicach – w sprzęcie telekomunikacyjnym (wykorzystując samochód pocztowy wyszabrowała m.in. centralę telefoniczną w Strzelcach Opolskich).

Poszukiwacze dóbr wszelakich

Istniał również szaber oficjalny. Duża część instytucji, w tym np. uniwersytety, pozbawiona była jakichkolwiek sprzętów. Dlatego, chcąc sobie jakoś radzić, wysyłały w teren grupy poszukiwawcze po krzesła, biurka, maszyny do pisania, książki. Trudno takie zachowania nazwać szabrem w ścisłym tego słowa znaczeniu, ponieważ zysk prywatny nie był ich motywem. Mimo to szaber oficjalny miał swoje negatywne skutki edukacyjne. Bardzo często wysiedlenia Niemców lub Ukraińców były celowo przeprowadzane bez pozostawienia czasu na spakowanie się, z ograniczeniami wielkości bagażu, by następnie „opuszczony” dobytek dało się przywłaszczyć. Podczas akcji Wisła tego typu praktyki stały się regułą.

Charakter zbliżony do szabru miało rozkopywanie cmentarzy. Mieszkanka Krakowa pisała w prywatnym liście: „Od tygodnia rabują złodzieje na cmentarzu grobowce, szukają złotych zębów – grobowiec, w którym Kazio leży, był też otwierany i 3 trumny ruszane – Kazia, Matki Wandy i siostry. (...) Z soboty na niedzielę było 24 grobowce otwierane i zrabowane, pewnie, że to wina zarządu, bo pilnują we dnie, zamykają zawczasu, ale i zarząd nie wiele może w dzisiejszych czasach”.

Najszerzej znany jest przykład Treblinki, gdzie miejscowi chłopi wyspecjalizowali się w przeczesywaniu grobów zamordowanych Żydów. Jesienią 1945 r. całe pole poobozowe wyglądało jak kopalnia odkrywkowa – przekopane i zryte; wszędzie doły, w których poniewierały się ludzkie kości. W powietrzu unosił się odór gnijących ciał. Hieny cmentarne w poszukiwaniu złotych zębów i obrączek niszczyły również niemieckie miejsca pochówków na Ziemiach Odzyskanych.

Szaber stał się elementem powojennego stylu życia. Dobra zdobyte tą drogą stanowiły przedmiot dumy. Ich rozdawnictwo na Ziemiach Odzyskanych odegrało bardzo ważną rolę w budowie więzi społecznych. Burmistrz – sekretarzowi PPR, komendant posterunku MO – burmistrzowi, ten znowu – tak potrzebnym lekarzom i nauczycielom. W ten sposób przekazywano meble, mieszkania, konie i inne potrzebne dobra. Dzięki temu rodziły się układy, konstelacje, powiązania – społeczeństwo. W centralnej Polsce udane podróże na Dziki Zachód dowodziły męskiej zaradności i sprytu. Miały wpływ na ówczesną kulturę życia codziennego: system wartości, kulturę materialną, czas wolny. Ułożona na nutę mazura fraszka mówiła:
„Jeszcze jeden szaber dzisiaj –/Auto nie nawali –/Jeszcze jedno futro Krysi/I pojedziemy dalej...”. Fenomen można tłumaczyć upadkiem moralnym, jaki dokonał się w ciągu lat wojny: to była ponadpięcioletnia szkoła grabieży. Najważniejsza lekcja brzmiała: znajdujecie się poza dobrem i złem, wyłączcie moralność. Do edukacji przyłożyli się również żołnierze Armii Czerwonej. Trudno było nie dostrzec radzieckich transportów jadących na Wschód, załadowanych po brzegi niemieckim dobrem.

Fala szabru nie osiągnęłaby rozmiarów tsunami, gdyby nie przesiedlenia. Nienawiść Francuzów do Niemców można porównywać do emocji Polaków, ale szabru na zachodzie Europy do tego, co działo się nad Odrą i Bałtykiem, już nie. We Francji bowiem Niemcy nie opuścili swojego majątku. Nie zaistniał więc warunek konieczny: mienie bezpańskie. Z kolei zachowania szabrownicze miały miejsce w czeskich Sudetach, choć w mniejszej skali, ale tam – jak wiemy – Niemcy zostali zmuszeni do opuszczenia swoich siedzib. Inna sprawa, że mieszkańcy Francji, Belgii czy Czech byli nieporównywalnie zamożniejsi od Polaków i zwyczajnie nie musieli rzucać się na pościel i buty.

Bez wątpienia bieda stanowiła jeden z najważniejszych motorów szabru. Gdyby nie brakowało dosłownie wszystkiego, nikt nie wyruszałby na ryzykowne wyprawy. Nie wyrywałby też klamek z drzwi, nie demolował pieców kuchennych, by zabrać ruszty. W sytuacji powojennego braku stabilizacji w gospodarce, bezrobocia, głodowych pensji, dla tysięcy ludzi szaber okazywał się niekiedy jedynym źródłem utrzymania.

Gorączka szabrowania zaczęła opadać wiosną 1946 r. Coraz trudniej było natrafić na niezamieszkane domy. Swój wpływ miały działania władz polegające na organizowaniu łapanek na dworcach, przeczesywaniu placów i targów, konfiskowaniu wyszabrowanych rzeczy, karaniu złapanych szabrowników, włącznie z wysyłaniem ich do obozów pracy. Jesienią 1945 r. Wrocław zamknięty został rogatkami, na których stanęły posterunki poddające rewizji każdego opuszczającego miasto.

Mimo tych zakazów i barier, zdobycie potrzebnego zaświadczenia w skorumpowanej, powojennej Polsce nie stanowiło trudności. Masowe wynoszenie z państwowych zakładów pracy praktycznie wszystkiego, co mogło się przydać, to najlepszy dowód długiego szabrowego życia po życiu.

Marcin Zaremba

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)