Zrobieni w bęben
W jakiejś wielkiej zagranicznej loterii można było ostatnio wygrać 100 milionów euro. Niby fajnie, ale problem polegał na tym, że najpierw trzeba było skreślić jakieś liczby. A było ich tam tyle, że szansa na niezłą bibę była jak jeden do dziesięciu miliardów. To mniej więcej tyle, ile wynosi szansa na to, że będziemy w stanie przewidzieć, co w naszym życiu politycznym będzie działo się za tydzień.
25.01.2006 | aktual.: 25.01.2006 11:40
Zawsze byłem wielkim piewcą niepewności. Oczywiście do czasu, gdy nie wiązało się to z drugim dniem oczekiwania na najmarniejszy autostop na jakimś południowoniemieckim wygwizdowie. Niemniej wieloletnie praktykowanie nieplanowania pozwala mi dziś ze względnym spokojem czytać prasę. Najchętniej czytam tę sprzed kilku dni, która z dużym przekonaniem kreśliła różne możliwe scenariusze rozwoju sytuacji na politycznej scenie. Tak się jakoś z reguły składa, że przez te kilka dni prawdopodobne stają się scenariusze, których najtęźsi analitycy nie wykoncypowali. Zaś te, które podali nam do wiadomości jako możliwe, jawią się z perspektywy tygodnia kompletnie absurdalne.
Tak więc prasa przestała się ostatnio zajmować przewidywaniem. I słusznie! Czy ktokolwiek w piątek pisze artykuły do ogólnopolskiego dziennika, na temat tego, jakie liczby padną w sobotę w Dużym Lotku? Gazety obecnie zamieszczają głównie ekspertyzy, z których wynika, że nikt nic nie wie, że wielkie zaskoczenie, że nie można przewidzieć. Przypomina to informacje o tym, że nie istnieje i nie może istnieć żaden uniwersalny system wygrywania w totka.
Zresztą wspominany tutaj bez przerwy totolotek jest grą o dość jasnych regułach. Tej samej kuleczki nie można w jednym losowaniu wyciągnąć dwa razy. Nie może być też tak, że coś raz wyciągnięte nagle znowu znajduje się w bębnie maszyny losującej, albo co gorsza w kieszeni członka komisji kontroli gier. A w polityce?
Weźmy taki budżet (posłowie głosują nad poprawkami do niego w momencie, w którym powstaje ten tekst, ale w dalszym ciągu nie wiem, co z tego wyniknie). Kilka dni temu poważny tygodnik napisał, że jest możliwa taka sytuacja, że budżet zostanie poparty przez opozycję, a odrzucony przez PiS na prośbę rządu. W ostatnich dniach kilka opozycyjnych partii rozmawiało jednak z PiS-em i zaczęło skłaniać się do wspierania jego działań. Tylko że wciąż nie wiadomo, czy poparciem PiS-u w nakreślonej powyżej sytuacji byłoby poparcie jego budżetu, czy też jego odrzucenie. Dodatkowo PiS zapowiadał, że budżetu może nie poprzeć, jeśli opozycja wprowadzi do niego zbyt wiele poprawek zwiększających wydatki. Pojawił się więc pomysł obcięcia wydatków na Kancelarię Premiera (zresztą zgodny z wizją "taniego państwa" - podobnie jak sprawa zmniejszenia składu Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, na którą - paradoksalnie - pieniędzy będzie w tym budżecie więcej). Sejm przyjął wniosek, choć akurat tu PiS był przeciwko.
W najtrudniejszej sytuacji jest jednak SLD, który zapowiadał od początku, że jako najradykalniejsza opozycja będzie głosował na "nie". Tyle, że akurat SLD ma najwięcej wspólnego z tym budżetem, napisanym jeszcze wszak przez premiera Belkę. Jednym słowem – Sojusz chcąc zrobić na złość obecnemu rządowi będzie musiał odrzucić projekt swojego premiera, co może oznaczać głosowanie po myśli PiS. 1, 9, 11, 14, 25, 31 i 33.
Wy już wiecie, jak się to losowanie skończyło i moje rozważania nie mają już dla was większej wartości. Ale naprawdę ciekaw jestem, ilu z was rzeczywiście wiedziało, jaki będzie wynik. Podejrzewam, że padły co najwyżej dwie szóstki. A istnieje szansa, że nie trafił nikt i za tydzień będzie kumulacja. Bo to przecież nie koniec loterii – teraz jeszcze Senat, potem znowu Sejm, w końcu prezydent a po drodze te dwa nieszczęsne ostateczne terminy złożenia budżetu. Co skreślacie?
Ktoś może powiedzieć, że włączenie prognoz politycznych do kręgu gier losowych nie ma sensu, gdyż pracami parlamentu i decyzjami partii, w przeciwieństwie do bębna maszyny losującej, ktoś jednak kieruje. Wystarczy jednak posłuchać wypowiedzi polityków z kilku ostatnich dni, by zrozumieć, że nie tylko nie mieszają tymi kolorowymi piłeczkami, ale wręcz sami nimi są. I wreszcie mogą poczuć się tak jak zwykły obywatel, który już od dłuższego czasu – tak jak oni teraz – nie ma pojęcia o co chodzi. Nawet podejrzewany przez nieżyczliwe media i złośliwych przeciwników o kręcenie bębnem z tylnego siedzenia Jarosław Kaczyński, stracił już chyba rozeznanie na czym ta gra polega. I nawet jeśli kręci, to więcej niż "trójki" nie trafi.
A żeby nie było, tak jak tydzień temu, że tylko narzekam, to napisze na koniec, że podobają mi się kolory tych piłeczek. I to, że tak fajnie skaczą.
Krzysztof Cibor, Wirtualna Polska