PolskaZrób sobie bojkot

Zrób sobie bojkot

W przeciwieństwie do długotrwałego i kosztownego procesu sądowego bojkot konsumencki może przynieść błyskawiczne efekty.

Zrób sobie bojkot
Źródło zdjęć: © AFP

02.03.2006 | aktual.: 02.03.2006 08:49

Zdenerwowała cię reklama firmy produkującej soczki albo jogurty? Zastanawiasz się, czy zaskarżyć do sądu gazetę, która obraziła twoje uczucia religijne? Sprawa może trwać latami i kosztować kupę kasy. Możesz więc zacisnąć zęby i stłumić w sobie złość, ale możesz też zorganizować bojkot. Jeśli tylko masz dostęp do Internetu, odrobinę wolnego czasu i grono znajomych, którzy podzielają twoje oburzenie, na pewno ci się uda. Pod warunkiem, że zrobisz to z głową.

Bądźmy realistami, żądajmy niemożliwego

- Aby bojkot miał szansę powodzenia, jego powód musi być zgodny z ważnym interesem społecznym - mówi Jolanta Zrałek z Katedry Badań Konsumpcji Akademii Ekonomicznej w Katowicach, autorka pracy "Bojkoty konsumenckie w świetle koncepcji społecznej odpowiedzialności przedsiębiorstw".

Głośny ostatnio bojkot przeciwko miesięcznikowi "Machina", który zamieścił na okładce wizerunek piosenkarki Madonny wmontowany w obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, dotyczył obrazy uczuć religijnych. Ale do protestu wcale nie trzeba mieszać Boga. Kibice Lecha Poznań w zeszłym roku zorganizowali bojkot piwa Lech w imię patriotyzmu lokalnego. Uznali, że firma od lat związana z Wielkopolską - Kompania Piwowarska, właściciel browaru Lech - nie powinna sponsorować konkurencyjnego klubu - Wisły Kraków.

Powodem bojkotu może być też chęć odmitologizowania postaci historycznej, czyli walka o prawdę. - Che Guevara odbierany jest obecnie przez wielu ludzi jako ktoś cool. Chodziło nam o sprzeciw wobec kreowania takiego wizerunku człowieka, który naprawdę był wielkim zbrodniarzem - mówi Magda Murawska z prawicowego stowarzyszenia Koliber, któremu nie spodobał się nie tylko wizerunek El Comendante umieszczony na etykietach soczków owocowych firmy Tymbark, ale także przytaczany tam cytat z Che: "Bądźmy realistami, żądajmy niemożliwego".

Bojkot w obronie wolności słowa i dostępu do informacji przeciwko firmie Google cenzurującej Internet w Chinach zorganizowała 14 lutego światowa organizacja Students for Free Tibet. - W walentynki na adresy właścicieli firmy Google wysłano z całego świata 1400 faksów i 50 tysięcy e-maili. Ludzie pisali w nich, że rezygnują z korzystania z usług firmy Google - mówi Piotr Cykowski, polski koordynator akcji.

W feministkach oburzenie warte bojkotu wywołał wierszyk umieszczony na opakowaniach serków Danio: "Młoda mężatka z Górniczej Dąbrowy / Nie traci fasonu, gdy obiad niegotowy / Danio kładzie na stół / I kłania się wpół / Tak oto karmienie męża ma z głowy". Zdaniem kobiecych organizacji ten pseudolimeryk był seksistowski i utrwalał stereotyp, że kobieta nadaje się tylko do garów i usługiwania mężowi. Sprawa szybko jednak ucichła, bo firma Danone błyskawicznie przeprosiła urażone klientki.

Z kolei środowisko homoseksualistów do bojkotu zmobilizował dopisek "gej jebany" na fakturze, którą otrzymał jeden z klientów wraz z zamówioną książką "Parada równości. Antologia współczesnej amerykańskiej poezji gejowskiej...". Czytelnik i jego znajomi zasypali firmę pełnymi oburzenia e-mailami. Protest okazał się skuteczny: - Osoba, która to zrobiła, już u nas nie pracuje - mówi Agnieszka Pawłowska z Merlina.

Wieści z frontu

Bojkot trzeba jakoś zacząć. To proste. Wystarczy napisać e-mail o treści: "Zachowanie waszej firmy spowodowało, że od dziś przestaję kupować państwa produkty", po czym rozesłać tę wiadomość do wszystkich swoich znajomych, prosząc ich o przekazanie informacji dalej.

Zaraz potem należy zacząć organizować grupę koordynującą. Dyskretnie, bo bojkot powinien sprawiać wrażenie spontanicznego. Inaczej może budzić podejrzenia, że stoją za nim czyjeś interesy. Doskonałym przykładem koordynacji jest akcja przeciwko okładce "Machiny". Na stronie www.tolerancja.net non stop pojawiają się wieści z frontu: a to stanowisko jednego z reklamodawców właśnie się zmieniło, a to bojkotujący odrzucili oświadczenia wydawców, a to "doniesienia medialne mają tendencje do pomniejszania rozmiaru akcji bojkotowej".

Na końcu serwisu zawsze jest zdanie, które buduje nastrój wyczekiwania: "Następny komunikat ukaże się tego i tego dnia późnym wieczorem, proszę pozostać z nami. Do zobaczenia". Wszystko przypomina trochę serial, w którym bohaterowie w każdym kolejnym odcinku odsłaniają tylko część tajemnicy, po czym zachęcają swoich widzów: "Oglądaj jutro, może dojść do nagłego zwrotu akcji".

Zwolennicy okładki "Machiny" próbowali zorganizować kontrbojkot i polegli właśnie na koordynacji. - Wysłałem e-maile, gdzie mogłem, ale potem straciłem nad tym kontrolę - mówi Przemek Stępień, który do kilkuset znajomych rozesłał wzorzec wiadomości gotowy do wysyłania reklamodawcom. Napisał w nim, że "treść okładki uważa za dopuszczalny dyskurs oraz zwykły komentarz popkulturowy w ramach cywilizacji zachodniej - nie bardziej oburzający niż "Żywot Briana" czy "Jesus Christ Superstar". Nikt jednak tej argumentacji nie podchwycił. I chociaż powstała strona wspierająca "Machinę", to pozostała martwa.

Zdradziłaś mnie, wyszukiwarko

Założenie strony internetowej bojkotu to za mało. W jej kształtowanie i jednocześnie w rozwijanie akcji warto włączać jak najwięcej osób. Dzięki temu każda z nich będzie mogła poczuć się współtwórcą sukcesu, gdy bojkot osiągnie już swój cel. - Ja nie spinam całej akcji. Jakieś 99 procent bojkotu to indywidualny wkład każdego uczestnika - mówi Joanna Najfeld, studentka UAM w Poznaniu, jedna z autorek strony www.tolerancja.net, którą w ciągu dwóch tygodni odwiedzono już 130 tysięcy razy. - Ludzie zgłaszają się do nas spontanicznie i dorzucają swoje trzy grosze. Ktoś potrafi zrobić baner, to podsyła, nawet bez pytania. Ktoś inny napisał e-mail i wrzuca go nam do wykorzystania jako szablon - dodaje.

O aktywnym wykorzystaniu witryny internetowej pomyśleli też organizatorzy akcji "No luv 4 Google". Każdy uczestnik protestu mógł napisać na niej pożegnanie do przeglądarki: "Google, poczułem się przez ciebie zdradzony. Żegnam Cię teraz i na zawsze" albo "Byłem z Tobą od kilku lat. Uważałem, że jesteś najlepsza, a teraz mnie zdradziłaś". Pisali, co chcieli, i dzięki temu angażowali się w bojkot emocjonalnie.

Pornografii nie!

Podstawowym narzędziem walki są oczywiście e-maile i SMS-y. Tyle że duże koncerny mogą zlekceważyć przypadkowo wysyłane i niespójne wiadomości o bojkocie. Dlatego konieczne jest stworzenie szablonów, którymi będą bombardowane firmy. Ujednolicone e-maile uświadamiają ofiarom, że akcja jest zorganizowana profesjonalnie.

Trzeba też się zastanowić, jakie osoby, instytucje i media poinformować o proteście. Ich właściwy dobór może podkreślić wagę akcji. W rozpoczętym w zeszłym tygodniu bojkocie firmy reklamy zewnętrznej AMS (zależnej od Agory, wydawcy "Gazety Wyborczej") maile wysyłane są między innymi do prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobry. Zdaniem organizatorów protestu reklamy targów Eroticon oraz pism "CKM" i "Playboy", jakie pojawiają się na billboardach AMS, łamią przepisy kodeksu karnego o zakazie publicznego prezentowania treści pornograficznych.

Lenin mniej kontrowersyjny

Planując bojkot, warto pamiętać o tym, by nie zostać wykpionym przez opinię publiczną. Najbardziej na ośmieszenie są narażeni bojkotujący, którzy chcą atakować wszystko, z czym się nie zgadzają. Rodzi to podejrzenie, że tak naprawdę chodzi im nie o nieetyczne zachowanie firmy, ale o zwykłą nienawiść do niej. Taki zarzut łatwo postawić pomysłodawcom bojkotu AMS, którzy zaczęli nawoływać do protestu wszystkich wydawnictw Agory, łącznie z pismem "Dziecko" i filmem "Imię róży" rozprowadzanym z "Gazetą Wyborczą". "Firma AMS to jedynie wierzchołek góry lodowej i narzędzie reklamowe spółki Agora, tj. środowiska Michnika, które niszczy wszystko, co polskie i katolickie, w zamian za to propagując sekularną wizję świata opartą na etyce bez Boga" - stwierdzili na swojej stronie.

Bojkotujący mogą też skompromitować akcję, jeśli przekroczą granice prawa. Dlatego twórcy portalu Tolerancja.net szybko usunęli ze swojej strony prywatne telefony właściciela wydawnictwa "Machiny", dzięki czemu uniknęli ewentualnego oskarżenia o ujawnienie danych osobowych. Uczestnicy bojkotu "No luv 4 Google" przesyłali sobie "uwagę techniczno-higieniczną", by adresy odbiorców wpisywać w pole UDW (Ukryte do wiadomości), a z treści wiadomości usuwać prywatne namiary. Tylko w ten sposób uniknięto zarzutów o udostępnianie cudzych adresów bez zgody ich posiadaczy oraz o łamanie zasad higieny antywirusowej i antyspamowej.

Argumenty bojkotujących powinny być spójne i konsekwentne. Właśnie brak konsekwencji zaszkodził przeciwnikom Che Guevary na soczkach Tymbark, którzy nie mieli nic przeciwko Leninowi w tym samym miejscu. - Mogliśmy oczywiście protestować przeciwko wykorzystaniu cytatów Lenina, lecz co do jego osoby istnieją zdecydowanie mniejsze kontrowersje - próbuje tłumaczyć Magda Murawska.

Nie, bo nie

Atakowane firmy czasem starają się obrócić bojkot w reklamę swego produktu. - W miejsce reklamodawców, którzy odeszli z "Machiny", pojawili się następni, między innymi jedną firmę telekomunikacyjną zastąpiła inna - mówi Piotr Metz, redaktor naczelny pisma. - W naszym odczuciu nie było żadnego bojkotu Merlina - zapewnia Agnieszka Pawłowska z księgarni internetowej Merlin. - Kiedy o sprawie pisały portale gejowskie, sprzedaliśmy cały zapas "Parady równości", wzrosło też zainteresowanie książkami o tematyce homoseksualnej - mówi. Dlatego uczestnicy akcji przeciw okładce "Machiny" zamiast nazwy wydawnictwa piszą "wydawca jednego z pism powracających na rynek".

Atakowani starają się też bronić przed zalewem spamu, czyli e-maili z protestami. Portal Onet.pl, który nie wycofał swojej reklamy z "Machiny", prawdopodobnie założył blokadę antyspamową na e-maile dotyczące bojkotu. - W przeddzień walentynek przestał działać serwer, na którym umieszczona była informacja o bojkocie Google. Według specjalistów na 90 procent był to atak internetowy - mówi Cykowski, choć nie daje głowy, że atakującym było Google. - Koncerny boją się bojkotów, bo nawet jeśli specjalnie nie ucierpią przez nie finansowo, zagrożona zostanie ich reputacja - komentuje Jolanta Zrałek.

Atakowane firmy popełniają błędy, które bojkotujący mogą wykorzystać. Najczęściej pomniejszają znaczenie akcji lub udają, że jej w ogóle nie ma. Kompania Piwowarska początkowo lekceważyła bojkot, głosząc, że organizują go 16-latkowie i jak skończą się wakacje, akcja straci na sile. Obrażeni kibice Lecha wzmocnili atak. Bojkot z dnia na dzień się rozrastał, aż w końcu właściciele browaru musieli pójść na kompromis.

- Nie będziemy komentować sprawy, bo nie będziemy komentować - usłyszeliśmy od Ewy Sydor, dyrektora marketingu firmy Levis, która nie wycofała swoich ogłoszeń z "Machiny".

Koncerny pokornieją

Mimo trudności udany bojkot może dać wiele satysfakcji. Dzień po walentynkach pojawiła się informacja, że amerykański Departament Stanu powołał specjalny oddział mający wspierać amerykańskie firmy w walce z cenzurą w takich krajach jak Chiny. Nie sposób jednak ocenić, ile osób rzeczywiście zrezygnowało z usług Google.

Kompania Piwowarska zdecydowała się przekazać na rzecz klubu Lech 10 groszy z każdego opakowania piwa Lech Pils sprzedanego na terenie Wielkopolski w okresie pomiędzy 1 marca a 30 kwietnia 2006 roku, a na opakowaniu na czas promocji umieszczono logo klubu.

Pismo "Machina" w kilka dni straciło dwóch reklamodawców, a kolejne dwie firmy oświadczyły, że ich reklamy umieszczono w zerowym numerze bez ich akceptacji. Przeciwko pracownikowi, który popisał się elokwencją językową, księgarnia Merlin złożyła wniosek do prokuratury. Z etykiet soczków Tymbark zniknął wizerunek Che Guevary. Prezes stowarzyszenia Koliber Katarzyna Murawska zainspirowana tym sukcesem rozważa kolejne bojkoty - koncernu Pomaton EMI, który ośmiela się wydawać płyty z pieśniami sławiącymi Che, oraz firmy Rossmann sprzedającej skarpetki z wizerunkiem El Comendante. Czy gra jest warta świeczki? Oceń sam. Wszystko zależy od tego, czy masz duszę wojownika.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)