ZPOCZTYWSTAŁ

Już nikt nie wierzył, że wróci. Krążyły legendy o jego religijnym oszołomieniu i krucjacie antyalkoholowej. Wrócił. I jest religijny i antyalkoholowy. Ale poza tym Zenek Laskowik nadal potrafi rozśmieszać do łez.

04.12.2003 06:03

Piotr Najsztub: Kim pan teraz jest? Bo chyba już nie listonoszem?

Zenon Laskowik: Wróciłem do siebie. Bo przez całe lata byłem „wypożyczony" do działalności publicznej i wtedy za bardzo odszedłem od siebie. Kiedy nastał rok '90, te zawirowania, chciałem przemiany rozumieć. Mało kto wie, że wtedy zrobiłem kurs maklerski, żeby załapać się na doktryny kapitalistyczne. Mnie nie chodziło o to, żeby być maklerem, ale żeby wiedzieć mniej więcej, co to jest bilans, ekonomia, kapitalizm.

Piotr Najsztub: I po takim kursie lepiej pan rozumiał świat wokół siebie?

Zenon Laskowik: Zrozumiałem na przykład, że ja jestem dla siebie wartością, której nie chcę sprzedawać. Chcę się realizować w jakimś pomyśle. A dalsze odcinanie kuponów od popularności byłoby sprzedawaniem się. I dlatego na przykład przez rok byłem trenerem w Lechu, prowadziłem drużynę młodych piłkarzy, bo przecież skończyłem AWF i miałem specjalizację w piłce nożnej. Mnie interesuje łapanie tożsamości, nie tylko własnej. Boli mnie, że u nas wszystko się nazywa, a nie jest. Coraz bardziej się nazywamy, a coraz mniej za tym stoi.

Piotr Najsztub: A kiedy był pan najbliżej samego siebie?

Zenon Laskowik: Zawsze tak jest, kiedy mówię o czymś, o czym jestem wewnętrznie przekonany. Na przykład nie okłamuję widza, że mówię mu coś tylko dla śmiechu, dla kupy śmiechu. Jestem przekonany, że w „Pochwale głupoty" Erazm z Rotterdamu miał rację, kiedy napisał, że „prawda ma dziwną moc rozweselania". Ja to zdanie rozumiem w ten sposób, że jeżeli ja powiem widzom prawdę: „Proszę państwa, byłem w rejonie, spotkałem Kaczmarkową...", no to przecież ja tego sobie nie wyssałem z palca, tylko przez lata notowałem te dialogi z mojego życia listonosza. Ta prawda wyrzucona na scenę śmieszy. Na przykład to, że ja zawsze mówiłem adresatowi: „Dzień dobry", a on mi zawsze na to: „Czy ma pan pieniądze?", a nie „Dzień dobry" odpowiadał.

Piotr Najsztub: Kiedy zaczynał pan być listonoszem, to nie wiedział, że skończy się to monologiem listonosza na scenie.

Zenon Laskowik: Nie było też moją ambicją być listonoszem. To był przypadek albo może zrządzenie losu... Przyszedł do mojego domu listonosz i zaczęliśmy dialog, ja mówię: „Dobrze panu w tej czapce. To jest już jakiś sygnał patriotyczny, bo to już nie ma tej gapy rozczapionej, tylko jest orzeł w koronie, jest i róg królewski króla Zygmunta". A on tak słucha i mi odpowiada: „A chce pan mieć taką czapkę?". Ja na to: „No pewnie, ale w czym pan będzie chodził?". „A nie - on na to - my panu taką damy". „Jak to damy?" - pytam. „No tak, bo tu, gdzie pan mieszka, tam pod lasem, nie ma kto tych listów doręczać". Ja na to: „Kapitalizm u bram, pieniądze leżą na ulicy i nie ma się komu schylić". Myślę sobie: rozpaskudzenie. Tak jak teraz mówię na scenie: „Jest bezrobocie, bo każdy tylko szuka pracy, a nie ma komu robić". I poszedłem do naczelnika poczty i mówię mu: „No dobra, biorę tę robotę". Zdziwił się, ale mnie przyjął. Dochodziła do mnie świadomość, że cholera, budujemy nowy gmach, nowy system od dachu, od góry,
a dół jest rozpaskudzony, przecież to musi się zawalić. Minęło 10 lat i niech pan zobaczy, co się dzieje!

Piotr Najsztub: Mógł pan nie być kabareciarzem, listonoszem?

Zenon Laskowik: Moja matka tuż przed śmiercią powiedziała mi, że wszyscy uważali, że będę księdzem, bo się urodziłem w poniedziałek Wielkiejnocy, więc to jest jak powołanie. Tylko ojciec był temu przeciwny. Kiedy zanieśli mnie do chrztu, to ksiądz też przekonany o tym powołaniu jako jedno z imion wpisał „Jezus", a ojciec mówi na to: „Przecież to jest takie pretensjonalne, proszę księdza". Więc poszli na kompromis, że Zenon to jest też od boga - Zeusa, no i mam teraz taką rodzinną legendę, choć dowiedziałem się o niej dopiero jako dorosły. Kiedy matka mi o tym mówiła, to szczerze się zaniepokoiłem, mówiłem: „Mamo, jak ja byłem z woli Pana Boga powołany na księdza, a robię coś innego, to, kurczę pieczone, może się to dla mnie skończyć niebezpieczne". Choć myślę, że Pan Bóg chyba nie jest przeciwny temu, żeby się człowiek śmiał z rzeczy, które są do obśmiania. Na przykład jak niektórzy próbują nieśmiertelność kupić za pieniądze.

Piotr Najsztub: Ta pańska opowieść o poszukiwaniu tożsamości, sensu brzmi jak wyznania idealisty.

Zenon Laskowik: Bo nim jestem. Ja czuję romantyzm, czucie i wiara silniej do mnie mówią. Serca nie oszukasz, czujesz, że coś robisz źle, i serce ci daje o tym znać. I albo sobie powiesz: „Co tam, kurczę! Jeszcze tak trochę, a potem do ziemi zakopią i tyle". Albo mówisz: „Chyba czas z tego zrezygnować, bo ta ambicja jest fałszywa". Moje serce mówi mi czasem, że moje emocje, uczucia są momentami bardzo chore. Ja sobie z tego zdaję sprawę i próbuję coś z tym zrobić. Cały urok polega na tym, że to, że jestem alkoholikiem, dotarło do mnie w jakiś tajemniczy sposób, że ja się nie obudziłem z ręką w nocniku, już na emeryturze, kiedy już nie ma szans na zmianę. Gdybym był Indianinem, tobym miał ksywę „W Samą Porę".

Piotr Najsztub: A nie czuje się pan w jakimś sensie wytworem terapii antyalkoholowej?

Zenon Laskowik: Nie miałem takiej klasycznej terapii, żadnej chemioterapii itd. Ja w pewnym sensie przeżyłem cud. To była szczera rozmowa samego mnie ze sobą. Powiedziałem sobie: „Cholera jasna! W imię czego próbuję składać z siebie ofiarę na ołtarzu rozrywki!". Mało tego, złapałem się na takim wstydzie, że właściwie alkohol lubię, że to naprawdę napój boski. Tylko że ja przesadziłem, bo nie umiałem odmówić. I zrozumiałem, że faktycznie to jest tak, jakbym posadził roślinę, podlewał ją moczem i dziwił się potem, że ona nie wzrasta. Bo nie miałem tego poczucia wzrastania. Po prostu używałem alkoholu jako dopingu, a to szło w parze z jakimiś sukcesami na scenie. I w pewnym momencie dopadł mnie wstyd. To jest tak, jakby biegacz na sto metrów był na dopingu, dostał złoty medal i chodził nerwowo po szatni, myśląc, czy testy go nie odkryły. Nie o taką czystość sukcesu mi chodziło! Pomyślałem, że trzeba wrócić jeszcze raz na linię startu, rozliczyć się z przeszłością. Rozliczam się również w ten sposób, że (bo
i taki argument padał, że ,wy, w PRL, mieliście uczelnie, naukę za darmo, ale mój ojciec na to pracował, żeby pan był wykształcony") sobie mówię: to ja między innymi na tej poczcie spłacę i moje studia, i liceum. Żeby mi nikt nie powiedział, że mam jakiekolwiek długi. I teraz ci malkontenci zobaczyli, że ja 10 lat siedzę na tej poczcie, w rejonie. A mnie z kolei mój „pocztowy" kontakt z ludźmi przypomniał, że sztuka kabaretu oparta jest na kontakcie z widzem. „Na rejonie" zacząłem przeżywać coś takiego: dzwonię, otwiera mi adresat, staje we framudze drzwi, w tej najmniejszej scenie świata, i zaczyna przede mną grać teatr!

Piotr Najsztub: Mimo tych 10 lat nie stał się pan dla nich zwykłym listonoszem?

Zenon Laskowik: Nie, to była walka z wiatrakami. Z drugiej strony puszczałem sygnały, że jeżeli będzie jakakolwiek sensowna możliwość, to wrócę na scenę. To trwało jakiś czas. Ten bunt narastał we mnie, ale nadal nie umiałem odmówić - mimo buntu do łez, do bólu! W końcu powiedziałem: „Kurde, najwyżej od dzisiaj ani kropli, najwyżej mnie to przekręci!". Lekarze koledzy mówili mi: ”Słuchaj, to jest tak, jakbyś leżał na intensywnej terapii podłączony do wielu rurek, a ty w pewnym momencie mówisz, że pier.... te rurki, wyjdę, to wyjdę, jak nie, to nie, serce powinno wytrzymać". I ja tak postąpiłem. Nagle organizm, który był od iluś lat przyzwyczajony do alkoholu, został tego pozbawiony. Lekarz uprzedzał mnie, że serce może tego nie wytrzymać i będzie „aufidersein". Ale mówił mi też, że jak mam serce silne i ono odreaguje ten antykop, i wyjdę z tego, to będę bardzo szczęśliwy. I ja się tego chwyciłem, bo ja się urodziłem do bycia szczęśliwym! Czułem, jak się w środku palę... A potem ten cały popiół wpadł mi
do środka... Teraz rozumiem, że jak się odradza feniks z popiołu, to ten popiół musi wpaść mu do środka. Przez te wszystkie lata własnej wojny z gorzałą stałem się, można powiedzieć, ekspertem od uzależnień. Czasem dzwoni kolega z branży, bo ja jestem taką bramą, do której przychodzą i mówią: „Cześć, Zenek, ty ponoć nie pijesz?". Ja mówię: „No, nie piję". Pytają jeszcze: „Ale tak naprawdę nie pijesz?". Ja odpowiadam: „Próbuję, na razie nie piję", a puenty nie znam, wiem, że to jest cały czas we mnie czynne. Mam takie hasło, kiedy ktoś mi proponuje gorzałę, to mówię: „Wie pan co, u mnie jest taki problem, że jak kieliszek dostanę, to ten kieliszek jest za dużo, ale wiadro potem to będzie za mało".

Piotr Najsztub: Wraz z powrotem na scenę wracają wieczorne spektakle, rozmowy w garderobach, rozanieleni i chcący postawić kolejkę fani. Nie boi się pan tych pokus?

Zenon Laskowik: Wiem o tym zagrożeniu. Mówię w programie o tym, że mój cud, a co za tym idzie - optymizm, wziął się stąd, że ja się o swoim alkoholizmie dowiedziałem! Szokoterapia nastąpiła, organizm się otrząsnął i jestem o tyle spokojny, że - jak to powiedział święty Paweł - jak grzeszę, to już nie ja grzeszę, tylko to, co jest we mnie. Bo ja naprawdę mam wielkie pragnienie, żeby się nie dopingować. Bardzo mi się podoba taka opowieść z kręgów literackich: jeden z naszych wielkich poetów współczesnych wysłał swoje nowe wiersze do równie wielkiego krytyka. I dostał list: „Mój drogi, ostatnie twoje wiersze zbyt mocno pachną whiskaczem. Jak się odejmie alkohol, to one mogły być głębsze, choć mniejszą dawałyby popularność, ale za to więcej zamyślenia". Dla mnie poezja powinna uderzać w to wszystko, co my chowamy, powinna zdzierać nas jak zdrapkę i dochodzić do prawdy.

Piotr Najsztub: Może to sceniczne wyznanie alkoholika jest takim zaklinaniem pańskiego strachu przed powrotem choroby? Że jak pan powie to na scenie, to trudniej byłoby po spektaklu wypić kieliszek. Tworzy pan wokół siebie taką atmosferę, żeby świat nigdy pana nie poczęstował?

Zenon Laskowik: Nie wiem, czy taki spektakl wystarczy na to, żeby mnie nie poczęstować. Zresztą nie chciałbym tego wątku nadużywać w programie. Chodziło nam o taki moment metafizyczny i dlatego mam swoją wypowiedź, świadectwo alkoholika, żeby zrobić tą przeciwwagę dla reszty kabaretu. Bo konstrukcja programu jest taka, że przez pierwsze 20 minut na scenie jest młodzież, ma swoją szansę, my wygrywamy w ten sposób czekanie widzów na mnie. Z całą premedytacją budujemy tę zabawę, a najlepiej, żeby - oglądając tych młodych - zapomnieli o mnie! Żebym wszedł na scenę i powiedział: „No jak to! Nie czekacie na mnie?!".

Piotr Najsztub: A dlaczego nie chce pan, żeby było go więcej w programie. Jest pan dobry, w formie, to widać!

Zenon Laskowik: Bo nasz pomysł na program z młodymi jest świetny. A moje świadectwo daje mu taką goryczkę, powagę. Przeczytałem dzisiaj recenzję, a w niej takie zdanie: było fajnie, wesoło, śmiesznie, dopóki Laskowik nie powiedział, że jest alkoholikiem, potem już się tak nie śmialiśmy. A kabaret to nie ma być tylko kupa śmiechu. Jesteśmy również świadomi pewnych zagrożeń, jesteśmy zaniepokojeni badaniami, że prawie 50% Polaków jest zainfekowanych alkoholem. I że te wszystkie dramaty, patologie, które się potem kończą zbrodnią, gwałtem, dziećmi w beczkach, to to jest alkohol. Wiara [tak w gwarze poznańskiej określani są ludzie - przyp. red.] sobie tego nie kojarzy.

Piotr Najsztub: Nie myśli pan, że ludzie oczekują od pana, żeby ich bawił, nawet wzruszał, ale nie „truł" o ich przyzwyczajeniach alkoholowych?

Zenon Laskowik: Okazuje się, że moje przyzwyczajenia z tamtego okresu są doświadczeniem dosyć powszechnym. A przecież stale jest obecna ta tęsknota za PRL-em! Jak ludzie reagują, kiedy w programie mówię: „Bieda, bieda, że się nie da, lepiej było nam za Eda!", to jest właśnie ta tęsknota! To znaczy, że ludzie są nie do końca przekonani do tego, co jest! I dlatego pomyśleliśmy sobie, że taki punkt podporu, zatrzymania tej huśtawki, musi być mocny i odważny, musi być takim rozliczeniem się z przeszłością, moim symbolicznym wejściem na scenę i „zaczynamy od nowa". Ten program zagramy do maja, a w maju będzie inny. Powitamy państwa na przykład w programie „Nasi w Iraku" i tam będę, nie wiem, generałem, który dowodzi kontyngentem.

Moje doświadczenie alkoholowe wzięło się też z istoty PRL-u. Cenzura w przeddzień premiery odrzuciła nam 50% tekstów. Byłem w gigantycznym stresie. To było moje pierwsze prawdziwe alkoholizowanie się. Nie mogłem wytrzymać tego, że jutro premiera, a tu teksty wykreślone, puenty wykreślone. I trzeba podejmować ryzyko, że mnie jutro wypieprzą z tej roboty, ale przecież trzeba ratować tekst. A jak się udała ta premiera! Grałem tam taką scenę „Los człowieka", piłem na scenie całą musztardówkę gorzały, rozpoczynałem biesiadę, „po pierwszym nie zakąszam" i tak dalej. Po 20 minutach mnie zwalało, szedłem w kulisy, za kotary, i spałem do rana.

Piotr Najsztub: Miał pan też inny silnie metafizyczny moment w życiu - powrót ojca, o którym pan myślał, że nie żyje.

Zenon Laskowik: Wychowywałem się bez ojca, myśleliśmy z matką, że nie żyje. Informację, że zginął w potyczce z Sowietami, przyniósł jego znajomy z oddziału. No a potem, po odwilży, kiedy Stalin zmarł, przyjechał pierwszy transport z Workuty i ludzie z tego transportu przyszli do matki, i powiedzieli jej, że ojciec żyje. Była w szoku, bo zaangażowała się już z innym mężczyzną, próbowała sobie życie odbudować. Ja pamiętałem ojca z fotografii jako młodego człowieka. I ten moment, kiedy pociąg wjeżdża na dworzec... Czekałem, wyszedł taki pan w długim palcie, w kapeluszu, podaliśmy sobie ręce, przytuliliśmy się, ale czułem, że to nie jest ojciec. Nazywa się ojciec, a nie jest. Ojciec do końca próbował te więzi emocjonalne odbudować.

Piotr Najsztub: Wyobraża pan sobie przeniesienie tej sceny do waszego programu?

Zenon Laskowik: To można by zagrać teatralną techniką jako etiudę. I ona by miała taki sam wymiar jak moje mówienie o piciu, ale bliższy mi jest ten ostatni. Bo ja już nie mam problemu z alkoholem. Mogę go nawet pić, ale to już byłoby odliczanie dni do śmierci.

Piotr Najsztub: Jest pan znany ze swojej religijności, a w programie żartuje sobie z arcybiskupa Paetza. Niewiele osób w Poznaniu pozwala sobie na takie żarty.

Zenon Laskowik: Ja tylko mówię „Poznańska Energetyka Cieplna", trudno mi tu cokolwiek zarzucić. Za skojarzenia widowni nie odpowiadam i będę się tu wypierał jakichkolwiek skojarzeń z naszym wspaniałym arcybiskupem, intelektualistą.

Piotr Najsztub: Czasem pan żałuje, że nie został - jak twierdzili pana bliscy po pańskim urodzeniu - księdzem?

Zenon Laskowik: Nie, nie żałuję, bo sam nie czułem powołania. A poza tym doświadczyłem roli spowiednika jako listonosz. Nieraz robiłem „za księdza" wobec adresatów, którzy w nocy po naszej rozmowie umierali. Człowiek ma ileś tam punktów doręczeń, adresatów zna już na pamięć, jestem w niektórych rodzinach kolejnym członkiem rodziny. I nasze rozmowy były zawsze jakby kontrolowane, to znaczy wiem, o czym mówi, za chwilę powie to i to, jakie ma zmartwienia. A nagle adresat zaczyna taką opowieść, że człowiek spuszcza głowę i sobie myśli: „Co mu się stało?".

Piotr Najsztub: Wcielał się pan w rolę spowiednika?

Zenon Laskowik: Ale zupełnie nieświadomie. Wysłuchiwałem, a potem mówiłem: „Przepraszam, panie Antosiu, ja już muszę lecieć". A następnego dnia otwiera mi drzwi obca osoba, bo pan Antoni odszedł. I stoję oparty o rower, i myślę sobie: „A on mi mówił takie rzeczy, co ja mam z tym zrobić?". Nie wiem, jak ksiądz tę tajemnicę spowiedzi nosi w sobie, nie wiem, jak on ją rozpuszcza. Potem zaczynałem o tej śmierci medytować i zazdrościłem tym, którzy mieli ją fajną. Umarł sobie taki adresat w łóżku, a rano żona go zobaczyła i spanikowała, a on sobie tak leży z uśmiechem. Ja przychodzę, a ona do mnie: „Dlaczego on taki uśmiechnięty?! Tego nie mogę zrozumieć!". Ją to drażniło.

Piotr Najsztub: Przedstawia się pan jako ekspert od uzależnień. Czy dostrzega pan w naszym rządzie jakichś ludzi uzależnionych od władzy?

Zenon Laskowik: Nie, zresztą ja te światy rozgraniczam. Poza tym uważam, że jak ktoś pluje na premiera, to tak naprawdę pluje na siebie - jako na obywatela.

Piotr Najsztub: No, to dosyć ryzykowna teza.

Zenon Laskowik: Zawsze tak jest. Premier piastuje urząd i nie jest osobą prywatną, reprezentuje mnie.

Piotr Najsztub: Nie będzie pan w związku z tym żartował z premiera?

Zenon Laskowik: Nie, nie, żartować to tak. Satyra wielbi urząd premiera, czci prezydenta, króla, a sądzi człowieka. Ale ja to rozumiem w ten sposób, że się w pewnym momencie czuję premierem i mam przed sobą społeczeństwo. I teraz muszę mu powiedzieć mądrą, to znaczy niepopularną, prawdę. I jaka reakcja? Precz! I trzeba to wytrzymać po to, żeby potem powiedzieć: kierunek był dobry. To jest trudna rola, ale ja mądrego polityka, który ją pełni, szanuję. Zawsze poważną władzę szanuję. Natomiast „ważną" ośmieszam, bo „ważna" jest głupia.

Piotr Najsztub: Będzie pan próbował trafić ze swoim nowym programem do telewizji?

Zenon Laskowik: Myślę, że nie.

Piotr Najsztub: Boi się pan poprzedniej popularności?

Zenon Laskowik: Nie, to nie jest strach, to jest świadomość, że wolę być popularny w kontakcie bezpośrednim, w tym przekazie ewangelicznym, a nie elektroniczno-medialnym. Z widzem na wyciągnięcie ręki. Nie chcę zepsuć tego powrotu. Szczególnie że już zwątpienie wielu ludzi ogarnęło, czy Laskowik się jeszcze dźwignie, mówiłem rzeczy niezrozumiałe, dziwne...

Piotr Najsztub: Momentami brzmiał pan jak nawiedzony.

Zenon Laskowik: Bo tak mogłem wyglądać, a mnie chodziło cały czas o to, żeby znowu wrócić do siebie, spotkać się z publicznością jako Zenon Laskowik.

Piotr Najsztub: Myśli pan o swoim powrocie w kategoriach cudu?

Zenon Laskowik: O nie, to właśnie byłoby nawiedzenie!

Piotr Najsztub: Nie mówię religijnego...

Zenon Laskowik: Cudownie się stało, że tak to wypaliło, bo nawet ja momentami wątpiłem. A ludzie mówili: no tak, Laskowik wraca na scenę, „mamuśki" będą, będą telefony, będą stare kotlety, a ta młodzież, o której on tyle mówi, będzie tylko przerywnikami. Nie spodziewali się, że my damy młodzież na początek programu, że ona ma go udźwignąć. A ja tylko musiałem się uwolnić od tej niepewności, czy „to" jeszcze jest we mnie.

Piotr Najsztub: Mogło się tak zdarzyć, że dalej byłby pan listonoszem i za dwa lata przeszedł na emeryturę?

Zenon Laskowik: Oczywiście. Sam fakt, że ja poprosiłem o urlop bezpłatny, a nie zwolniłem się z poczty. Nie byłem pewny na sto procent, że się uda. No, a jeśli by się nie udało, to torba i w rejon. Przez te wszystkie lata moją wierną przyjaciółką była Ola, żona. Wytrzymała te moje dziwactwa, próbowała je rozumieć, wierzyć w mój talent, że on wymaga jakiegoś odpoczynku psychicznego, że się nie zatracił, że to nie jest tak, że ja machnąłem ręką, a wszyscy dookoła szmal robią. Przecież miałem kilka intratnych propozycji reklamowych i odmawiałem, chociaż te pieniądze bardzo by się nam przydały! Ona we mnie wierzyła, a nie kierowała na leczenie faceta, który odmawia zarabiania wielkich pieniędzy.

Piotr Najsztub: Czy w waszym kabarecie obowiązuje prohibicja?

Zenon Laskowik: Nie, broń Boże! Choć jest w każdej umowie taki punkt zakazujący dopingu alkoholowego czy narkotykowego na scenie, bo to może przynieść poczucie jakiegoś fałszywego sukcesu. Nie będziemy takich rzeczy tolerować, bo to jest nieuczciwe granie.

ROZMAWIAŁ PIOTR NAJSZTUB
POZNAŃ, 28 LISTOPADA 2003 R.

Zenon Laskowik ma 58 lat. W czasie studiów na poznańskiej Akademii Wychowania Fizycznego założył wraz z Krzysztofem Jaślarem kabaret Klops, a w 1971 roku zawodowy kabaret Tey. Pisał teksty i był jednym z głównych wykonawców. Po pięciu latach do grupy dołączył Bohdan Smoleń, z którym Laskowik, jak mówi, tworzył polską mutację Flipa i Flapa. Od 1976 roku Tey rozpoczął współpracę z telewizją. Powstały między innymi słynne „Narodziny Gwiazdy" i programy dla Studia Gama. Jeden z najpopularniejszych skeczy, pokazany w 1980 roku w Opolu i rozprowadzany na kasetach wideo, nosił tytuł „S tyłu sklepu" („S" jak Solidarność). Kabaret zyskał ogromną popularność, występował siedem razy w tygodniu, jeździł po kraju i świecie. Laskowik przypłacił to alkoholizmem. W stanie wojennym kabaret zmienił nazwę na Teyatr i próbował poruszać poważniejszą tematykę. Pod koniec lat 80. Zenon Laskowik odciął się od estradowego życia. Został listonoszem na poznańskim osiedlu. Po 14 latach powraca na scenę jako współtwórca Platformy
Artystycznej O.B.O.R.A.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)