Żonglowanie dziećmi
Oto polskie brudy rodzinne – bicie dzieci, katowanie na śmierć. Politycy w blasku fleszy ruszają
na ratunek. I co? I nic.
16.06.2008 | aktual.: 16.06.2008 14:18
Temat „Jak przeciwdziałać przemocy” rozgorzał w Dzień Dziecka, zaraz po ostatnich tragicznych doniesieniach:
16 maja umiera sześciomiesięczny Oliwier z Choszczna. Uraz czaszki i krwiak na mózgu. Bił 24letni tatuś, mama była na zakupach. 18 maja umiera trzyipółletni Bartek. Sine ciało nie przypomina dziecka. Bartek konał trzy dni. Zginął od kopniaków i uderzeń ojczyma w głowę, twarz, brzuch, krocze i wątrobę. 22 maja – pęknięta czaszka i wylewy podczaszkowe u dwumiesięcznej Amandy z Białogardu. Matka „wyszła tylko na chwilę z pokoju”. W pokoju został tato.
Uwaga, biją
Artykuł 217 kodeksu karnego, paragraf 1: kto uderza człowieka lub w inny sposób narusza jego nietykalność cielesną, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku. Paragraf 3: ściganie odbywa się z oskarżenia prywatnego.
Kto ma tę skargę wnieść? Dziecko? Nie może. Dorosły kat? Rząd zapowiedział więc ustawowy zakaz bicia dzieci. Chce, by bicie było przestępstwem, które prokurator będzie ścigał z urzędu. Żądania lewicy idą dalej: ścigać każdego, kto wiedział o biciu dziecka, ale nie zawiadomił o tym policji.
Jednak to pragnienia, nie plany, bo słyszymy głównie: chcemy, nie możemy pozwolić, chciano nie tylko w Polsce. Zakaz stosowania kar fizycznych wprowadziło już 10 europejskich krajów: Austria, Chorwacja, Cypr, Dania, Finlandia, Łotwa, Niemcy, Norwegia, Szwecja i Włochy. Czy tam nie biją dzieci? Ano biją.
– Rodziców, którzy biją dziecko, nie obchodzi ustawa – mówi posłanka PiS Joanna KluzikRostkowska i oświadcza, że ma swój plan: nie będzie straszyć karą, lecz bazą danych.
Ta była minister pracy rozpoczęła – w rządzie Jarosława Kaczyńskiego – pracę nad gigantyczną bazą, do której miałyby napływać informacje o oznakach przemocy: siniakach na ciele dziecka, stłuczeniach albo złamaniach, a także o domowej awanturze. – Wpisy o zauważonych oznakach będą umieszczać (przez Internet) wychowawcy, lekarze, policjanci – opowiada o zarzuconym przez nowy rząd pomyśle KluzikRostkowska. Gdy pracownik socjalny zauważy, że przy nazwisku Stasia X. pojawiły się niepokojące wpisy, musi szybko przeprowadzić wywiad środowiskowy. Jeśli ten potwierdzi zagrożenia, pomoc społeczna przekaże sprawę do sądu rodzinnego.
– To jakaś buchalteria. Przecież i bez tego w sytuacjach pobicia sprawa trafia do sędziego rodzinnego – twierdzi Bożena Diaby, rzecznik Ministerstwa Pracy.
– System nie zastąpi człowieka. Niewłaściwie wykorzystany może okazać się niebezpieczny. 10 milionów dzieci ma być inwigilowanych? – pyta obecna minister pracy Jolanta Fedak. W odpowiedzi KluzikRostkowska proponuje, by przetestować system w jednym województwie. Według szacunków jej ekipy kosztowałoby to około pięciu milionów złotych. Na razie jednak żadnego systemu nie ma. Podobnie jak odpowiedzi na podstawowe pytania.
Kiedy policja, nauczyciele, lekarze mają owe wpisy robić? Nie wiadomo. Jeden z wariantów planu KluzikRostkowskiej zakłada, że podstawą systemu monitoringu będą istniejące już niebieskie karty. Funkcjonariusze sporządzają je w przypadkach interwencji związanych z przemocą domową. Wypełnione karty zwykle wędrują do policyjnych szuflad. – Nie sprawdzają się, a co dopiero tak skomplikowany system jak monitoring wszystkich dzieci – komentuje Diaby. Czy pracownik socjalny, który ma pod sobą pół setki potrzebujących jego troski dzieci, znajdzie czas na badanie kolejnych spraw? Przecież do zakatowanego Bartka też przychodził pracownik opieki społecznej, lecz niewiele zauważył.
A jeśli zauważy, to jak wpisze dane do systemu? Dostanie od rządu laptop? Pobiegnie do kafejki internetowej?
Obrońcy bazy nie mają odpowiedzi na te pytania. Głównie dlatego, że reklamują coś, co wciąż jest w powijakach. – Tworzyliśmy wizję idealną – przyznaje jedna z osób pracująca nad bazą danych za czasów KluzikRostkowskiej.
Dziecko – moja własność
Ministerstwo Pracy nie chce ruszać z czymś, co nie jest dopracowane i na co nie ma funduszy. Ale ministerialny zakaz bicia też nie zwiąże rąk domowym osiłkom. Pytam ministerstwo: na jakim etapie jest projekt? Czy przewiduje kary za bicie dzieci, a jeśli tak, to jakie? Nie wiadomo.
Politycy lubią zaistnieć w mediach nawet dzięki cudzemu nieszczęściu. Tymczasem za słowami nie stoją konkrety. Polacy mówią więc sami za siebie. Według badań z 2005 roku* 72,1 procent dzieci dostaje klapsa, a co czwarte pada ofiarą surowych kar fizycznych. Nic dziwnego: 14 procent respondentów uważa, że „dziecko jest własnością rodziców i tylko oni powinni o nim decydować”.
To aż 14 procent, a wystarczy 1 procent, by na cmentarze wciąż trafiały skatowane dzieci. Ich oprawców nie odstraszą zakazy i bazy danych. Decydenci chyba o tym wiedzą. Mimo to robią dużo hałasu, nie podejmując konkretnych działań.
Judyta Sierkowska