Żona opozycjonisty zdradza, jak porwano jej męża
Żona białoruskiego opozycjonisty Uładzimira Niaklajewa, Wolha opowiedziała dziennikarzom agencji Biełsatu, jak doszło do zniknięcia jej męża. - W nocy z niedzieli na poniedziałek został on zabrany ze szpitala przez siedmioosobową grupę "silnie zbudowanych" niezidentyfikowanych mężczyzn - mówiła Wolha Niaklajeu. Los mężczyzny jest nadal jest nieznany.
Niaklajeu został przewieziony do szpitala, po tym jak został pobity ok. g. 20 czasu miejscowego na ulicy Niamiha w Mińsku, gdy razem ze swoimi zwolennikami udawał się na Plac Październikowy. Kolumna została również obrzucona granatami hukowymi przez ubraną na czarno 50 osobową grupę ludzi, dziennikarzy rzucono na ziemie i niszczono sprzęt.
Niaklajew został przewieziony do szpitala przez karetkę pogotowia. Na miejscu lekarze stwierdzili "średnie urazy czaszkowo mózgowe". Według słów żony pobitego, po jakimś czasie odbyło się drugie konsylium, które postawiło lżejszą diagnozę. Opozycjoniście zaproponowano by opuścił szpital tylnym wyjściem. Niaklajewa jednak nie zgodziła się – obawiając się kolejnej napaści.
Gdy Niaklajeu otrzymał już pomoc medyczną, do sali szpitalnej, gdzie został odwieziony wdarła się siódemka silnie zbudowanych mężczyzn, którzy zawinęli opozycjonistę w kołdrę i wywlekli go z pomieszczenia. Potem zablokowali drzwi żeby Niaklajewa nie mogła wyjść. Według jej relacji usiłowała ona wezwać personel jednak - nikt się nie pojawił.