"Żona gen. Błasika opluwa mnie, ale jej współczuję"
- Jeśli dowody przedstawione przez Rosjan są prawdziwe, a na nich się opieram, to gen. Andrzej Błasik był w momencie katastrofy w kokpicie Tu-154. Jeśli okaże się jednak, że te dowody są nieprawdziwe, to zasadne będzie pytanie, co w ogóle jest prawdą w rosyjskim raporcie - mówi w rozmowie z Wprost.pl były akredytowany przy MAK płk Edmund Klich.
Paweł Sikora, Wprost.pl: Według informacji ujawnionych przez „Rzeczpospolitą", generała Błasika nie było w kokpicie tupolewa w chwili katastrofy. Czy oznacza to, że należy zapomnieć o raportach komisji Jerzego Millera i rosyjskiego MAK-u?
Płk Edmund Klich:Nie, absolutnie nie. Myślę, że nawet nie ma podstaw, by robić jakiekolwiek dodatkowe badania tylko na podstawie tych informacji. One uściślają niektóre kwestie i należy je odczytywać w kontekście całości materiału, który do tej pory zgromadzono. Jeśli zdania, które miał wypowiedzieć Błasik, przypiszemy teraz drugiemu pilotowi, to ocena całości może być nieco inna. Zasadnicze przyczyny katastrofy pozostają jednak niezmienione.
Ale jeśli generała Błasika nie było w kokpicie, to tym samym upada jedna z głównych tez obu raportów, mówiąca o presji wywieranej na załogę.
Nie zgadzałem się z raportem MAK-u i raportem Millera. Oba te dokumenty koncentrują się na winie załogi Tu-154. Uważałem też, że Rosjanie, ze swoim raportem, powinni byli poczekać do momentu odczytania wszystkich wypowiedzi zapisanych na czarnych skrzynkach.
Tak czy inaczej generał zostałby oczyszczony z zarzutów, które do tej pory mu stawiano.
To, że gen. Błasik nie odczytywał wysokości, a robił to drugi pilot…
Nie odczytywał wysokości, bo nie było go w kabinie pilotów. A więc nie wywierał presji na załogę.
Presja to kwestia indywidualna i to, czy ona była wywierana, czy nie, to mogą ocenić psychologowie. Rosjanie udowodnili, że Błasik był w kabinie do końca, a komisja Millera przyjęła te dowody jako prawdziwe. Już sama obecność dowódcy sił powietrznych w kabinie może być odczytywana jako presja. Jeśli ktoś z tyłu patrzy mi w komputer, w czasie gdy ja pracuję, to czuję presję. Ale to oczywiście zależy od danego człowieka – jedni czują w takiej sytuacji presję, inni nie. Uważam jednak, że przy tak ważnym manewrze, jakim jest lądowanie w tak trudnych warunkach, w takim stresie, gdy ma się za plecami najwyższego przełożonego, można uznać to za wywieranie presji.
Rosjanie twierdzą, że Błasik był w kokpicie, bo jego ciało znaleziono blisko ciała nawigatora. Czy to nie za słaby dowód, by formułować tezę o tym, gdzie znajdowały się poszczególne osoby przed uderzeniem Tu-154 w ziemię?
Tak to ocenili Rosjanie. Trudno, żeby ciało gen. Błasika w chwili katastrofy przeleciało z części pasażerskiej do kokpitu. Gdyby tak było, musiałyby się tam w takim razie znaleźć również inne ofiary katastrofy.
Co jeśli okaże się, że generał przebywał z resztą pasażerów?
Pojawi się problem wiarygodności raportu MAK i raportu Millera. Bo jeśli przekazuje się takie informacje, a one są fałszywe, to oznacza, że te raporty nie są prawdziwe.
Dopuszcza pan taką wersję przebiegu katastrofy, w której gen. Błasika nie było w kokpicie?
Jeśli dowody Rosjan są prawdziwe, a na nich się opieram, to gen. Andrzej Błasik był w momencie katastrofy w kokpicie Tu-154. Ja ciała generała nie oglądałem, nie wyciągałem z kabiny i nie analizowałem. Opieram się tylko na wnioskach Rosjan. Jeśli okaże się jednak, że te dowody są nieprawdziwe, to to zasadne będzie pytanie, co w ogóle jest prawdą w rosyjskim raporcie? I wtedy oba raporty trzeba będzie zmieniać.
Oczywiście. Ja w ogóle żałuję, że wtedy wypowiedziałem te słowa. Trzeba jednak wziąć poprawkę na okoliczności, w jakich one padły. W Polsce powstawały wtedy teorie spiskowe o zamachach. Myślałem, że redaktorzy, którzy tę informację o Błasiku podawali, mają pewne źródła. Moja wypowiedź była niefortunna – przyznaję. Do Ewy Błasik nie mam żalu, że – można to tak chyba określić – opluwa mnie w mediach. Ona jest w trudnej sytuacji, współczuję jej.