Żółty telefon w metrze niepokoi pasażerów
Dzień po zamachu w Madrycie liczba pasażerów warszawskiego metra spadła o 11 tysięcy w stosunku do dnia poprzedniego. Rzecznik metra Michał Wrzosek przekonuje, że taki jednorazowy spadek równie dobrze mógł być spowodowany innymi czynnikami, na przykład pogodą.
Jednak od paru dni w metrze można usłyszeć specjalny komunikat o żółtym telefonie alarmowym na stacji i o przycisku alarmowym w wagonie. Choć służy on tylko do informacji, u wielu pasażerów wzbudza dodatkowy strach, innym uświadamia grożące niebezpieczeństwo.
Podobne głosy słyszymy wśród pasażerów pociągów podmiejskich. – Mieszkając w Milanówku bez samochodu, człowiek nie ma wyboru, musi korzystać z kolejki PKP – mówi studentka Aleksandra Piesiewicz.
Strach przed zamachami terrorystycznymi jest wyczuwalny, ale na razie nie przybrał rozmiarów paniki. Taki scenariusz grozi nam dopiero po ewentualnym ataku.
Jako społeczeństwo znajdujemy się w stanie zawieszenia. Na stacji Centrum starszy człowiek żegna się przed wejściem do metra. Arabscy sprzedawcy kebabów skarżą się, że policja zaczęła traktować ich wszystkich jak potencjalnych terrorystów. Specjaliści ostrzegają: nie jesteśmy przygotowani do walki z terroryzmem. Ani jako państwo, ani tym bardziej jako społeczeństwo.
– Choć wcześniej o tym nie myślaam teraz zaczęłam się zastanawiać, czy coś mi się może zdarzyć, kiedy wsiądzie do metra. Czuję się w środku zamknięta jak w puszce – mówi 23-letnia Agnieszka Wasiak. Jest już za późno, aby uczyć społeczeństwo zachowań w przypadku zagrożeń. To jest praca na lata. W Izraelu np. uczy się tego już w przedszkolach.
– Gdy słyszysz, jak jeden debil z drugim mówi publicznie, żeby obserwować to, co nietypowe, to mnie krew zalewa. Konia z rzędem temu, kto odpowie, co to jest nietypowe zachowanie – irytuje się Jerzy Dziewulski.