Żółtko doszło?

Rok 2008 w polskim kinie należał do reżysera, który od lat nie zrobił filmu. Do Andrzeja Żuławskiego.

Żółtko doszło?
Źródło zdjęć: © AKPA

11.12.2008 | aktual.: 11.12.2008 08:21

Szumowska z „33 scenami z życia”? Krzystek z „Małą MoskwąMoskwą”, a może Barczyk z rozpętaną przez niego debatą o festiwalu w Gdyni? Nic z tego. Rok 2008 należał do reżysera, który nie zrobił żadnego filmu – i to już od ośmiu lat. Ale to właśnie on odebrał dwa tygodnie temu nagrodę dla reżysera ze szczególną wrażliwością wizualną na Camerimage, to jego retrospektywa przyciągnęła tłumy na festiwalu Era Nowe Horyzonty, tak jak wciąż przyciąga tłumy wędrujący po Polsce „Żuławski Fest”. A książką, która w tym roku sprowokowała najwięcej polemik, był wydany przez „Krytykę Polityczną” arcyciekawy, a zarazem drażniący wywiad rzeka z reżyserem – „Żuławski” (rozmawiali Piotr Kletowski i Piotr Marecki). „Ja nie znam was, wy nie znacie mnie” – oświadczył Andrzej Żuławski widzom festiwalu Era Nowe Horyzonty. Fakt, jego kino (podobnie jak choćby Waleriana Borowczyka czy Jerzego Skolimowskiego) nigdy nie stało się częścią polskiego kanonu obok dokonań Wajdy, Zanussiego czy Kieślowskiego. Niespokojne czy – jak chcą niektórzy –
„ekstatyczne” kino Żuławskiego doskonale sprawdziło się w nowohoryzontowej formule. Choć mowa o filmach, które powstały nawet kilkadziesiąt lat temu („Diabeł” w 1972 roku, „Najważniejsze to kochać” – 1975, „Opętanie” – 1981, „Kobieta publiczna” – 1984), ich forma niezmiennie pozostaje intrygująca i oryginalna. Żuławski wciąż drażni i wciąż prowokuje, wizjonerskie pomysły sąsiadują u niego z kiczem, a niezwykła subtelność z wulgarnością. Czasem trudno znieść aktorstwo balansujące na granicy histerii czy nerwową, neurotyczną pracę kamery.

W polskiej kinematografii kino Żuławskiego nie ma swojego odpowiednika ani naśladowców. Nikt nad Wisłą nie używał tak radykalnych środków i tak radykalnego języka. Prawie nikt w silnie naznaczonym przez poczucie publicznej misji kinie nie miał odwagi na taki subiektywizm, na mówienie „ja”, gdy wokół mówiono „my”. Los jednostki zwykle był w polskich filmach metaforą losów zbiorowości – a ta ostatnia nigdy Żuławskiego nie interesowała. O historii opowiadał więc na własny sposób, wciąż na nowo przerabiając własną biografię. To ten rodzaj kina, z którego można bez końca zdzierać kolejne warstwy, ale nawet rozebrane na części pierwsze nie ujawni swojej tajemnicy. I może to w nim najbardziej dziś fascynuje? Bo dlaczego właśnie teraz przyszła pora na odkrywanie Żuławskiego? – Jak się rano wstało i nie miało się humoru, to moja babcia mówiła: „A, żółtko ci nie doszło!” – tłumaczy sam reżyser. – Tajemnicze słowa, prawda? Może „żółtko doszło” tym filmom, tym ludziom.

Żuławski nie ukrywa, że obserwuje „ze szczerą satysfakcją” ów renesans jego filmów, w rozmowie podkreśla jednak, że myślenie w kategoriach sukcesu jest mu całkowicie obce, że nie o splendor mu chodzi. – Parę razy w życiu przydarzyły mi się wielkie miłosne historie, które się źle skończyły – tłumaczy. – Ale czy dlatego, że to się skończyło, nie miało racji bytu? Miało. Było fajnie? Było. Robienie tych filmów było fajne? Było. Czy ludzie przyjdą do kina, czy nie przyjdą? Nie w tym jest cel.

Nie tylko Polacy na nowo zainteresowali się twórczością Żuławskiego. Jego filmy – odrestaurowane, w eleganckich wydaniach kolekcjonerskich – ukazują się właśnie w USA. On sam potwierdza, że ma ciekawą filmową propozycję (swój ostatni film – „Wierność” – nakręcił osiem lat temu), nie chce jednak zdradzać szczegółów.

Równie niechętny jest wszelkim dyskusjom na temat powodów, dla których ludzie znów chcą oglądać jego kino. – We wszystkim, co robimy, jest wyższy sens. Czasem się do niego domacujemy, głównie wtedy, gdy nie mamy na ten temat teorii – mówi. – I to głupkowate kino może czasem nie tylko go liznąć, ale i silnie dotknąć. Jestem o tym przekonany. I to jest piękne, a przecież o piękno w tym wszystkim chodzi. Czyli o pewnego rodzaju uczciwość, szlachetność, a nawet pewnego rodzaju arogancję. Że chrzanię tych wszystkich durniów. I tak zrobię swoje.

I kto wie, może właśnie ta arogancja wobec widzów, kolegów, krytyków, ale też trendów i mód jest w kinie – i postawie Żuławskiego – najbardziej pociągająca?

Małgorzata Sadowska

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)