Żołnierze zatrzymali dziennikarzy "Rzeczpospolitej"
Uzbrojeni po zęby żołnierze zatrzymali wczoraj w Starych Kiejkutach dwójkę dziennikarzy "Rzeczpospolitej". Weryfikowali oni informacje o więźniach CIA, rzekomo przetrzymywanych w Polsce.
08.12.2005 | aktual.: 08.12.2005 07:17
"Rz" pisze, że Skandal z przetrzymywaniem w Europie jeńców CIA zatacza coraz szersze kręgi. Według amerykańskiej telewizji ABC terroryści Al-Kaidy byli więzieni w Polsce jeszcze kilka tygodni temu. Zdecydowanie zaprzeczają temu najważniejsi polscy politycy. Wątpliwości ma także były doradca George'a W. Busha.
- Polska padła ofiarą brutalnych rozgrywek między CIA a administracją Busha - uważa David Frum, obecnie ekspert konserwatywnego American Enterprise Institute w Waszyngtonie.
Stare Kiejkuty to od lat 70. siedziba Ośrodka Kształcenia Kadr Wywiadu. Leżą zaledwie 20 km od portu lotniczego Szczytno-Szymany. Tu lądował boeing CIA, który miał transportować więźniów Al-Kaidy. Według amerykańskich mediów to nie przypadek, że samolot wylądował w pobliżu tajnej jednostki polskiego wywiadu.
Jak relacjonują dziennikarze "Rz", szkoła w Kiejkutach to dziś jeden z najpilniej strzeżonych, a zarazem najbardziej utajnionych obiektów w Polsce. Na zdjęciach satelitarnych widać niewiele: kilkanaście betonowych budynków jednopiętrowych. To pawilony wykładowe, dwa bloki mieszkalne, garaże, oczyszczalnia ścieków, obiekty sportowe i kryty basen.
Wielu mieszkańców wsi pracuje w jednostce. Sprzątają, gotują, remontują. Kiedy próbujemy ich zapytać, zatrzaskują drzwi. Starsza kobieta rzuca tylko: - Jak wam coś powiem, to mąż straci tam pracę.
- Nikt tu nic wam nie powie. Ludzie się boją. Wojsko jeździ codziennie i obserwuje, z kim rozmawiamy. Nawet na jezioro nie możemy wypłynąć, ryb połowić. Zamontowali wszędzie kamery i nas obserwują - wzdycha starszy mężczyzna mieszkający niedaleko wojskowego terenu.
Sołtys nie chce się nawet przedstawić. Wykrzykuje inwektywy, ma pretensje, że dziennikarze "Rz" zostawili samochód przy drodze. Jakby na zawołanie zza pagórka wytacza się wojskowy łazik. Jeden z żołnierzy chce zarekwirować aparat dziennikarzy, żeby sprawdzić, czy nie ma w nim zdjęć tajnych obiektów.
Dziennikarze nie zgadzają się, więc zabierają ich do jednostki. Na parkingu pilnuje ich szeregowiec z kałasznikowem. Po chwili zjawia się mężczyzna w cywilu, podając się za szefa ochrony. Żąda wydania "do sprawdzenia" karty z cyfrowego aparatu. Grozi wezwaniem policji i rewizją. Odchodzi z kartą, zostawiając dziennikarzy ze strażnikiem.
Po kwadransie wraca "ochroniarz", niezadowolony, że nic nie znalazł. Każe żołnierzom spisać dane z dziennikarskich legitymacji. Nie chce się przedstawić. Na prośbę o spotkanie z dowódcą informuje, że "dowódca nie widzi potrzeby spotkania". Odmawia podania stopnia i nazwiska dowódcy.
Gdy dziennikarze odjeżdżają, towarzyszy im wojskowa terenówka Niwa. Żołnierze obserwują, z kim teraz będą rozmawiać.(PAP)