Zniszczyli mojego męża
Dzień przed świętami 48-letni Czesław Sobczak dowiedział się, że nie dostanie kredytu na dostosowanie swojej masarni do unijnych wymogów. To oznacza koniec zakładu w dniu wejścia do Unii Europejskiej. Cztery dni później popełnił samobójstwo we własnym domu. – Dajcie sobie spokój z tym tematem – sugerowali nam urzędnicy.
16.01.2004 09:15
W Biłgoraju, gdzie znajduje się zakład Czesława Sobczaka, o jego śmierci jest bardzo głośno. - Mąż załamał się, choć był to człowiek twardy, od czasów podstawówki zarabiał na siebie. Ale kto by to wytrzymał? – płacze żona masarza Maria Sobczak.
Dzień przed świętami Czesławowi Sobczakowi bank odmówił kredytu. Pieniądze miały iść na modernizację zakładu związaną z wejściem Polski do UE. Urzędnicy wcześniej ostrzegali, że jak zakład się nie dostosuje do europejskich norm to zostanie zamknięty. Święta Sobczak spędził z rodziną, składał życzenia czwórce swoich dzieci. W sobotę 27 grudnia, tuż po Bożym Narodzeniu, powiesił się.
Pani Maria przyjmuje nas w zakładzie. W roboczym fartuchu pracuje razem z robotnikami. W zasadzie w ogóle nie powinna pracować, ma pierwszą grupę inwalidzką, przeszła poważną operację usunięcia nowotworu. Ale po śmierci męża utrzymanie zatrudniającej prawie pięćdziesiąt osób firmy jest tylko na jej głowie.
- Muszę walczyć o byt mojej rodziny i byt moich pracowników. Będę prowadzić masarnię póki mi jej nie zamkną. A mogą to zrobić niedługo... - głos kobiety łamie się. Jeszcze parę miesięcy przed śmiercią Sobczaka na polecenie inspekcji weterynaryjnej zamknięto ubojnię bydła, potem świń. Przed zakładem stanęło widmo bankructwa. - Normy... - wzdycha pani Maria - Przez tyle lat było wszystko w porządku, spełnialiśmy wszystkie warunki...
Pozwolenie na wznowienie działalności ubojni świn pani Maria otrzymała niedługo po tragicznej śmierci męża. Nie chce komentować, czy urzędnicy zlitowali się, czy to tylko przypadek. Jakoś wcześniej nie wykazywali ochoty do pomocy, tylko bezdusznie egzekwowali unijne wymogi.
- Policja wykluczyła udział osób trzecich. Było to samobójstwo zaplanowane. Tuż przed śmiercią Sobczak domowników wysłał poza gospodarstwo – mówi komisarz Mieczysław Maciocha z Komendy Powiatowej Policji w Biłgoraju.
- Dajcie sobie spokój z tym tematem – usłyszeliśmy w miejscowym inspektoracie weterynaryjnym. Urzędnicy nie chcieli rozmawiać. Tłumaczyli, że tylko powiatowy lekarz weterynarii może rozmawiać z dziennikarzami, ale go nie ma. Jest na naradzie. Sugestię, by przestać drążyć temat usłyszeliśmy w czasie krótkiej rozmowy kilkakrotnie.
Firma Sobczaka radziła sobie dawniej całkiem nieźle. Mała, rodzinna masarnia, ubojnie, sklepy firmowe ze stałą klientelą, przez 12 lat istnienia funkcjonowała dość mocno na lokalnym rynku. Masarza znał w Biłgoraju prawie każdy. Towarzyski, angażujący się mocno w życie powiatu, kiedyś miejski radny, zaangażowany w działalność charytatywną.
Nikt złego słowa o Sobczaku nigdy nie powiedział. - Uczciwy, zaradny – mówią sąsiedzi. Zaliczany był do ludzi dość zamożnych: dom, dobry samochód. O przyczynie samobójstwa nie chcą rozmawiać. Ludzie mówią różne rzeczy, nie zawsze z dobrych intencji. Jeden z sąsiadów wspomina, że jeszcze w dniu śmierci Sobczaka kupował wędlinę w jego sklepie firmowym. O tragedii dowiedział się na mszy. Ksiądz wspominając zmarłego stwierdził, że do uniknięcia dramatu wystarczyłoby niewiele, trochę ludzkiego serca...
- Mąż prowadząc przed laty firmę budowlaną dorobił się dużych pieniędzy. Gdyby zamiast otwierać masarnię, wpłaciłby pieniądze na książeczkę PKO żyłby nadal – mówi ocierając łzy Maria Sobczak. Teraz pani Maria została sama z firmą, ze spłacanym jeszcze poprzednim kredytem bankowym, z bezdusznymi urzędnikami, z groźbą zamknięcia firmy za kilka miesięcy. Najstarszy syn Sobczaków zrezygnował już ze studiów marketingowych w Nowym Sączu. Musi pomóc matce.
Maria Sobczak wspomina, że problemy z urzędnikami jej mąż miał od dłuższego czasu. Przez cały rok trwała kontrola urzędu skarbowego z Zamościa. Oskarżali właściciela masarni o zatajanie prawdziwej ilości bitych i przerabianych świń. Chodziło o to, że nie każde zwierzę miało tzw. świadectwo pochodzenia. Sobczakowie bronili się, że w wielu częściach kraju, gdzie skupowali świnie nie były takie dokumenty konieczne. Urzędnicy wiedzieli jednak swoje i naliczyli zaległy podatek VAT za pięć lat wstecz. Sobczak załamał się, zamknął w sobie.
Kontrole były cały czas – mówi pani Maria. Im bliżej wejścia do Unii tym częstsze, bardziej bezlitosne. Normy unijne są tak wyśrubowane, że w zakład trzeba by zainwestować astronomiczne pieniądze, aby je spełnić. Nawet jeżeli chodzi o małą, rodzinną firmę, która sprzedaje tylko na lokalnym rynku.
To nie jest tak, że weterynarze uwzięli się tylko na Sobczaka – mówi anonimowo właściciel jednego z podbiłgorajskich zakładów masarskich. – Takie problemy ma każdy. Chłop nie wytrzymał. Nie wina urzędników, tylko przepisów. Zamiast pomagać firmom szkodzą. Jeszcze nas ta Unia wszystkich powykańcza...
Według Ryszarda Uziębło, prezesa Stowarzyszenia Rzeźników i Wędliniarzy RP, tragedia masarza z Biłgoraju to ósmy tego typu przypadek w kraju. - Z terenu województwa lubelskiego znam jeszcze sprawę sprzed dwóch lat masarza mającego zakłady w Szczebrzeszynie i Kraśniku. Ludzie są sfrustrowani. Koszty modernizacji dostosowujących zakłady do wymogów unijnych są ogromne, w mediach bębni się, że zlikwidowanych ma być 1500 masarni. Wiele osób tego nie wytrzymuje. Przecież w większości to zakłady rodzinne, w które włożono dorobek całego życia – mówi Ryszard Uziębło.
Masarze skarżą się na brak zainteresowania branżą ze strony władz, urzędnicy sprawiają wrażenie jakby losy jego masarni byłby im zupełnie obojętne. Uzyskanie niezbędnych kredytów graniczy z cudem. Banki jak już dają pożyczkę żądają niespotykanych zabezpieczeń, dla nich zastawem nie są nawet nieruchomości. Wielu zakładom w oczy zajrzało widmo upadku.
AGNIESZKA SKARBOWSKA
SZYMON JAKUBOWSKI