Znany opozycjonista Anatolij Lebiedźka pobity przez KGB
Znany białoruski opozycjonista, szef Zjednoczonej Partii Obywatelskiej Anatolij Lebiedźka powiedział, że został uprowadzony i pobity przez funkcjonariuszy KGB, którzy po kilkugodzinnym przesłuchaniu wywieźli go na obrzeża miasta.
To była dokładnie zaplanowana akcja, odpowiedź na moją działalność polityczną - podkreślił na konferencji prasowej Lebiedźka, bliski współpracownik lidera demokratycznej opozycji Alaksandra Milinkiewicza.
Według niego, chodziło o uniemożliwienie mu udziału w opozycyjnej demonstracji w 20. rocznicę katastrofy w Czarnobylu. Była to też próba zastraszenia ludzi, którzy wyszli na ulice - ocenił Lebiedźka.
Samochód Lebiedźki zatrzymało przy wyjeździe z garażu kilku ubranych po cywilnemu osiłków ze słuchawkami w uszach. Wywlekli go na asfalt, zarzucili mu na głowę kurtkę i nałożyli kajdanki. Tak skrępowanego zawieźli do jakiegoś budynku, a po godzinie do szpitala, gdzie pobrano mu krew do badania na zawartość alkoholu.
Przez cały czas go bito, choć - jak zaznaczył - nie tak, by na ciele pozostały wyraźne ślady.
Dopiero wieczorem, po kilku godzinach, pojawiło się dwóch śledczych KGB, którzy oznajmili, że przesłuchują go w związku ze sprawę karną dotyczącą terroryzmu. Nie wyjaśnili mu, czy w charakterze podejrzanego, czy świadka, choć straszyli, że za takie oskarżenie grozi kara śmierci.
Przesłuchanie trwało pięć godzin. Lebiedźkę pytano o jego wizyty zagraniczne, zwłaszcza w Gruzji, na Litwie i Ukrainie. Na koniec nie sporządzono żadnego protokołu. Z budynku wyprowadzili Lebiedźkę zamaskowani ludzie, którzy wywieźli go na obrzeża miasta i tam porzucili.
Lebiedźka podkreślił, że przez dziewięć godzin jego rodzina nie wiedziała, co się z nim dzieje. Tymczasem jego zapewniano, że krewni zostali poinformowani o zatrzymaniu. Jego telefon komórkowy był od rana odłączony z sieci. Samochód rodzina odnalazła na parkingu milicyjnym.
Po uprowadzeniu odetchnąłem dopiero w szpitalu. Widzieli mnie tam lekarze, którym powiedziano, że złamałem przepisy ruchu drogowego - opowiadał dziennikarzom. Przedtem, siedząc z kurtką na głowie, obawiał się, że podzieli los porwanych w 1999 roku opozycyjnych polityków Jurija Zacharenki i Wiktora Hanczara, po których ślad zaginął.
Na koniec powiedzieli mi: jest pan rozsądnym człowiekiem, mamy nadzieję, że wyciągnie pan z tego prawidłowe wnioski. Wyciągnąłem: ten reżim się boi. A przekonań nie zmieniłem - zaznaczył Lebiedźka.
Ocenił, że akcja przeciwko niemu to świadectwo "politycznej schizofrenii, która z każdym dniem staje się silniejsza". Wyraził przekonanie, że w przyszłości "władza będzie się coraz bardziej bać, a my coraz bardziej będziemy się podnosić z kolan".
Zdaniem Lebiedźki, władze tak nerwowo zareagowały na jego inicjatywę utworzenia międzynarodowego trybunału obywatelskiego, który osądziłby zbrodnie polityczne na Białorusi. O inicjatywie tej Lebiedźka miał mówić na środowej demonstracji. To, co się ze mną stało, dowodzi, że jest to słuszna inicjatywa - zaznaczył.
Bożena Kuzawińska