Zmieniła życie podwładnej w piekło
Pani Teresa Grabowicz ma kłopoty ze snem. Straciła pracę, jej rodzina zaczęła się rozpadać. Od depresji ratuje ją pomoc psychologa i psychiatry. Testy pokazały jasno - powodem jest mobbing. A jeszcze dwa lata temu pani Teresa jako jedyna w szkole, w której uczyła, odbierała tytuł nauczyciela dyplomowanego. Jej życie zmieniło się wraz z przyjściem nowej pani dyrektor. Oto historia, jaką nam opowiedziała.
Dramat pani Teresy rozpoczął się w 2004 r., kiedy w Łyszkowicach koło Łowicza powołano zespół szkół. W jego skład weszły podstawówka i gimnazjum, w którym wcześniej pracowała pani Teresa. Do konkursu na dyrektora połączonej placówki stanęli dyrektorka podstawówki i osoba z zewnątrz. Wygrała dyrektorka podstawówki, pani Małgorzata Zielińska. - To była dziwna sytuacja, bo dyrektorce kończyła się właśnie kadencja, a wybory umożliwiły jej zachowanie stanowiska. Cały zespół został powołany "pod nią" – twierdzi pani Teresa. Nie liczyło się dobro dzieci. W komisji podczas konkursu zasiadł jeden przedstawiciel rady z podstawówki i jeden z gimnazjum. Z gimnazjum wytypowano panią Teresę. Głosowała tak, jak ustalono wcześniej w szkole, podczas tajnego głosowania – przeciwko Małgorzacie Zielińskiej. – Na samym konkursie niby głosowanie było tajne, ale wszyscy i tak wiedzieli. Poza tym ja nie ukrywałam, że uważam, że ona nie nadaje się na to stanowisko – opowiada pani Teresa. Mimo wszystko to Zielińska została
dyrektorem placówki. To, co nastąpiło później, jest zdaniem Grabowicz zemstą dyrektorki za brak poparcia w głosowaniu.
Pani Teresa opowiada, że zaraz po wyborach czterech nauczycieli z gimnazjum zmieniło pracę. Obawiali się nowej przełożonej, bo już wcześniej znana była ze swego konfliktowego charakteru i autorytarnego stylu zarządzania. - W podstawówce też wybierała sobie dwie, trzy osoby i je „gnoiła”, a reszta bała się jej. Taki ma sposób rządzenia – twierdzi Grabowicz. Jest magistrem pedagogiki. Po powstaniu gimnazjum na jego potrzeby, specjalnie na prośbę dyrektora, skończyła podyplomowo Wychowanie Fizyczne w Warszawie. Nie było jej lekko. Od tej pory pracowała jako nauczyciel WF, z tego właśnie przedmiotu została nauczycielem dyplomowanym. Zaczął się nowy rok szkolny...
- Gdy nowa pani dyrektor dorwała się do władzy, zostawiła mi tylko dziewięć godzin WF, drugą połowę zabrała, a w zamian dała świetlicę. Teraz mam 12 godzin WF, a resztę uzupełniam zajęciami świetlicowymi. Na moje miejsce zatrudniła młodego wuefistę, po licencjacie – opowiada pani Teresa. Czuła, że to niesprawiedliwość. Próbowała się odwoływać. Napisała w tej sprawie do dyrektor Zielińskiej podanie. - Odpisała mi, że jej decyzja podyktowana jest wymogami dydaktycznymi. Potraktowała mnie, jakbym była gorszym nauczycielem. Dała mi odczuć, że uważa, że ten, po samym licencjacie będzie lepszy – opowiada. Ale postanowiła walczyć o przywrócenie swojego przydziału. Drugie, podobne podanie napisała już z wiadomością do kuratorium.
Sąd kapturowy nad nauczycielką
W odpowiedzi dyrektor Zielińska zwołała radę pedagogiczną. – To był prawdziwy sąd kapturowy, wymierzony we mnie, moją córkę, która uczyła w tej samej szkole, i koleżankę – synową poprzedniego dyrektora, która też odwołała się od decyzji Pani dyrektor do Kuratorium – opowiada pani Teresa. Koleżanka po pewnym czasie wyszła z rady – musiała się zwolnić, miała szkolenie. - Zostałyśmy dwie. Wszystko wyglądało, jakby było wcześniej przygotowane, a inni dawno podpuszczeni – relacjonuje pani Teresa. – Dyrektor zaczęła opowiadać o skargach. Stwierdziła, że skoro je piszemy, to mamy się zwolnić.
Rozwiązywanie spraw pracowniczych do kompetencji rady nie należy, nie ma tego w jej kompetencjach, które są jasno ustalone w Ustawie o Systemie Oświaty. Grabowicz, powołując się na ten fakt podczas zebrania, stwierdziła, że takie sprawy powinny być rozwiązywane w gabinecie. Wytworzyła się niemiła atmosfera. Dyrektorka zarzuciła nauczycielce, że ta psuje dobre imię szkoły, że przez nią ma ciągłe kontrole. - Usłyszałam różne obelgi. Wstałam i powiedziałam, że to sąd kapturowy i ja nie będę w nim uczestniczyć. Obie z córką wyszłyśmy – opowiada pani Teresa. - Jakbym została, to bym się tam rozpłakała.
Za opuszczenie rady nauczycielki otrzymały karę upomnienia. Wniosły o jej wycofanie, gdyż ich zdaniem jest niezgodna z prawem – przepisy mówią jedynie, że na radzie należy być obecnym, a nie, że nie wolno jej opuszczać, tym bardziej, że rozstrzygane kwestie przekraczały jej kompetencje.
Po tej burzliwej radzie ze szkoły wystosowano pismo do (m.in.) Kuratorium, w którym pani Teresa i koleżanka określone były „intrygantkami o niezaspokojonych ambicjach”. Po tym pełnym obelg oświadczeniem podpisali się prawie wszyscy nauczyciele z gimnazjum.
10 listopada zaniepokojone sytuacją w szkole kuratorium wysłało swych przedstawicieli z wizytacją. Mieli zażegnać spór. Wspólnie ustalono, że dyrektorka karę upomnienia wycofa. - Sama się na to zgodziła. Po czym 18 listopada informuje mnie na piśmie, że jednak karę podtrzymuje – pani Teresa nie kryje oburzenia. - Nie pozostało mi nic innego, jak iść do sądu. To jest kara porządkowa, po roku jest wyrzucana, ale ja czułam, że mi się nie należała... Córka też wniosła sprawę do sądu.
Sprawa odbyła się zimą. Grabowicz przedstawiła swoją historię. Opowiada, że pani Zielińska wydawała się zdziwiona tą wersją wydarzeń. Dyrektorka pokazała druczek kary upomnienia, na którym było napisane, że ją uchyliła. Nie wspomniała o późniejszej zmianie zdania. Sąd umorzył jednak sprawę i nakazał karę wyrzucić.
Reakcją dyrektorki na sprawę była wizytacja podczas lekcji prowadzonej przez Grabowicz. Nie przyszła jednak w umówionym terminie. - Po pewnym czasie wpada znienacka, kiedy zajęcia były już rozpoczęte i mówi, że właśnie teraz będzie mnie hospitować – relacjonuje nauczycielka. - Lekcja była dobra. Wiem, bo uczę już 25 lat – twierdzi. Po zajęciach starała się umówić z dyrektorką na ich omówienie. Zgłaszała się trzy razy, ale przełożona nigdy nie miała czasu. Nie wezwała jej także sama. A takie są wymogi – rozmowa przed hospitacją i po niej. Pani Teresa na opinię pohospitacyjną musiała czekać dopiero do następnej sprawy sądowej, na którą dyrektorka przyniosła notatkę sporządzoną po lekcji. - Na druczku jest podział na uwagi pozytywne i negatywne. W moim przypadku pozytywne były przekreślone i wpisane same negatywne. Bez mojego podpisu – opowiada pani Teresa. - Jej było wygodnie nie omawiać ze mną swoich spostrzeżeń, bo mogła sobie napisać, co chciała. W produkowaniu intryg jest świetna.
W szkole czuję się jak trędowata
W tym czasie nauczycielka zauważyła, że pozostali pracownicy szkoły starają się ją omijać. - Kiedyś podczas okienka poszłam z córką do biblioteki w podstawówce. Szukałyśmy książek dla córki, która wtedy jeszcze studiowała – opowiada pani Teresa. – Po chwili przyleciała wicedyrektorka, a zaraz po niej i Zielińska i co my tu w ogóle robimy? A przecież skoro mam okienko, to czemu nie wolno mi iść wypożyczyć książki? Potem wezwała bibliotekarkę i nakazała jej, żeby w godzinach pracy nie zadawała się ze mną i w ogóle się do mnie nie odzywała. Ewentualnie pozwala nam spotykać się w domu, po pracy.
Grabowicz zauważyła, że kiedy dyrektorka wyjechała na 10-dniową wycieczkę, inni od razu zaczęli się do niej odzywać. - Jak jest w szkole, to ludzie boją się nawet powiedzieć dzień dobry, jakbyśmy były trędowate - opowiada. Ale nie wini za to kolegów. Tłumaczy, że to małe środowisko i w wielu rodzinach jest tak, że mąż pracuje w gminie, a żona w szkole. A powszechnie wiadomo, że dyrektorka ma poparcie wójta. Ludzie po prostu boją się o pracę. Dlatego, zdaniem Grabowicz, nauczycielki robią to, o co tylko przełożona ich poprosi – piszą m.in. fałszywe donosy, anonimy. - Ona robi to też zresztą sama. Potrafi podpisać je np. „rodzice” i wysłać do Kuratorium. Pisze, że są zaniepokojeni losem swoich dzieci. Mam na to świadków(koleżanki mi mówiły, że widziały jak ona to pisze, ale w razie sprawy w sądzie uważam, że nie potwierdziłyby tego, więc może lepiej nie pisać, ze mam dowody). Chce mnie w ten sposób poniżyć.
Kolejna „niecodzienna” sytuacja miała miejsce w czerwcu ubiegłego roku. Pani Teresa prowadziła lekcję na boisku. Uczeń, który wyszedł na chwilę do toalety, wrócił cały we łzach. Stwierdził, że pobił go nauczyciel - pan Żurek, który uczy języka polskiego. - Rzeczywiście, odciski na jednym policzku, na drugim, mówi, że tamten go jeszcze szarpnął za koszulę i popchnął od drzwi – opowiada pani Teresa. Chciała zabrać chłopca do dyrektorki, ale ten stwierdził, że już z nią rozmawiał i że ona nic panu Żurkowi nie zrobi. Nie zgodził się też na wezwanie rodziców – i tak wracał już właśnie do domu. Nauczycielka widziała potem, że przełożona przepytuje pracowników szkoły, ale niedługo było zakończenie roku i wszyscy rozeszli się do domów.
W lipcu jak grom z jasnego nieba - wezwanie na komisję dyscyplinarną dla nauczycieli, od rzecznika spraw dyscyplinarnych przy wojewodzie łódzkim. – Dostałam je ja i ta sama koleżanka – synowa poprzedniego dyrektora – opowiada Grabowicz. – Zarzut? Rzekomo namawiałam uczniów do pobicia pana Żurka. I obiecałam jednemu z nich „pomoc” w zdaniu egzaminu z fizyki. Oczywiście nauczyciel fizyki nic takiego nie potwierdził. To wszystko było chore.
Podstawą wezwania były zeznania pani dyrektor, która złożyła doniesienie. Odbyło się kilkanaście przesłuchań, w rezultacie których rzecznik dyscyplinarny umorzył sprawę. Wtedy Zielińska odwołała się do rzecznika w Łodzi. Przedstawiła te same, wymyślone zarzuty. I znów sprawa została umorzona. – Nie dała za wygraną. Podała mnie do prokuratury – opowiada pani Teresa. - Dostałyśmy z koleżanką wezwanie na policję. Ona zadzwoniła z pytaniem, w jakim charakterze ma zeznawać. Dowiedziała się, że jako świadek. Ja nie dzwoniłam. Nawet mi do głowy nie przyszło, że mogą mi przedstawić jakieś zarzuty! I faktycznie, koleżankę przesłuchano jako świadka, a mi... Pobrali odciski palców, palce każdy osobno, cała dłoń na czarno umalowana, jedna, druga. Zdjęcia z lewej, z prawej strony. Traktowano mnie jak przestępcę! Myślałam, że tego nie przeżyję.
Początkowo chciała zeznawać, jednak gdy okazało się, że nie może zapoznać się z dowodami, odmówiła. Powiedziała tylko, że jest niewinna i nic takiego nie miało miejsca. Wgląd do akt dostała dopiero po wynajęciu adwokata – 1500 zł. - Tam było 80 stron, dokładnie 81 – pani Teresa była zszokowana. - Zeznania moich koleżanek, pani dyrektor... Opowiedziała, że stała przy drzwiach i widziała boisko. Jak się zna szkołę, to się wie, że to nie możliwe, żeby przez ileś tam zakrętów i ścian od wejścia widzieć, co się dzieje na boisku. Nauczyciele pozeznawali jej, co chciała. Uczniowie z kolei byli „za” nauczycielką. Grabowicz opowiada, że tylko jeden z nich „coś kręcił”, ale nie znalazło to pokrycia w zeznaniach pozostałych. Potem dowiedziała się, że uczeń ten miał wcześniej nie zdać, a przed sprawą dyrektor Zielińska odwiedziła jego rodziców. Sprawa trwała do grudnia. - Cztery miesiące niepewności, nerwów, przesłuchań – pani Teresa znalazła się w depresji. – Od tamtej pory leczę się u psychiatry. Chodziłyśmy z córką
na terapię do psychologa. Miałyśmy zrobione testy, które potwierdziły, że to mobbing.
Od półtora roku bierze leki, ostatnio bardzo silne, przeciwdepresyjne. O wielu rzeczach przez nie zapomina. - Aż wstyd - komentuje. Ma też problemy z żołądkiem, diagnoza: na tle nerwowym. Między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem dostała pocztą informację, że sprawa została w prokuraturze umorzona.
Dwa wypowiedzenia jednej umowy
Kłopoty Grabowicz w czasie sprawy w prokuraturze wyszły jednak poza mury szkoły. Mąż pani dyrektor powielił pismo o wszczęciu postępowania przeciw nauczycielce i roznosił je po całym Łowiczu z komentarzem, że ta na pewno zostanie zwolniona z pracy. Informacja trafiła także do lokalnego szefa Platformy Obywatelskiej, której nauczycielka jest członkiem. - I faktycznie, zadzwonili do mnie z prośbą, abym zawiesiła działalność – opowiada pani Teresa. - Musiałam odwoływać się aż do posła Cezarego Grabarczyka i dopiero on im wyjaśnił, że przecież jeszcze nic mi nie udowodniono.
27 grudnia dostała pocztą wypowiedzenie umowy o pracę. Powodem miała być zmiana planu nauczania. Data ta to nie zbieg okoliczności – w styczniu pani Teresa po długim zwolnieniu miała wrócić do pracy. Od przesłuchania w prokuraturze 12 września nie była w stanie iść do szkoły. – Przesłuchanie to był dla mnie szok. Potem, jak sprawa się toczyła, nie mogłam się zmobilizować, nie mogłam spać, jeść. Wtedy miałam jeszcze tę drugą dyscyplinarkę u rzecznika - wyznaje. Do pracy wróciła nieco później, bo z końcem stycznia, po napisaniu pozwów do sądu i feriach. Zaraz potem na korytarzu pani dyrektor wręczyła jej kopertę. Drugie wypowiedzenie. Tej samej treści, nie podpisane. - A przecież mogła mnie wezwać do gabinetu, przecież tak to się robi – komentuje pani Teresa.
23 lutego została przewodniczącą nauczycielskiej „Solidarności” ziemi łowickiej. - Następnego dnia pani dyrektor wpadła na lekcję i zaczęła mnie wyzywać, żebym się zajęła uczniami, a nie kochankami, i że mnie wypierdzieli. I to wszystko przy dzieciach! - opowiada. - Jak tak można! Mówię, niech się pani uspokoi, możemy porozmawiać, ale po lekcji. Usiadła i mówi, że mnie będzie hospitować. Niby robiła jakieś notatki, po chwili znowu wyskoczyła, że ja nic nie robię. Po chwili znowu, że jak chcę, to dobrze pracuję. A dzieci przez cały czas robiły to samo! Myślałam, że nie dożyję końca zajęć. Ale nie została do dzwonka, uciekła, wyszła.
Grabowicz napisała dwa pozwy, które zostały połączone, sprawa trwa. Na pierwszej rozprawie sędzia zapytała o powód wypowiedzenia. – Dowiedziałam się, że jestem za drogim nauczycielem, bo do tej pory jako jedyna w zespole szkół mam tytuł nauczyciela dyplomowanego. Poza mną ma tylko dyrektor Zielińska, ale ona nie uczy – opowiada pani Teresa. - To taka słodka zemsta. To chora kobieta, hoduje w domu dwie małpy i pokazuje w pracy, jak jej salutują.
Trzeba mieć nadzieję
W międzyczasie pracę straciła też córka pani Teresy. - A zrobiła tytuł nauczyciela kontraktowego, skończyła studia podyplomowe, kurs uprawniający do pracy na świetlicy – wylicza Grabowicz. - Miała pełne kwalifikacje. Poprzedni dyrektor przedłużył jej umowę na czas nieokreślony. Dyrektorka zwolniła ją nie podając powodu, nie wręczyła nawet wypowiedzenia. Córka na szczęście znalazła pracę w internacie, ale tylko na czas określony i nie wiadomo, co będzie dalej. Przyznanie tytułu córce też nie obyło się bez problemów. Zaświadczenie wypisano jej na złym druku. Pomyłka taka nastąpiła u dwóch dziewcząt, które zdawały egzamin tego samego dnia. Zdawałoby się, zwykła formalność. - Tej drugiej dyrektorka sama poprawiła błąd, a córce nie chce. Ile już było pism! – opowiada pani Teresa. - Powiedziała, że zrobi to, jak ją sąd zmusi, ale to nie leży w gestii sądu.
O kłopoty córki mąż oskarżył panią Teresę. Zaczął pić. Prawdopodobnie dojdzie do rozwodu. - W pewnym sensie go rozumiem, ale co ja mogłam zrobić? – pyta. – On twierdzi, że jakbym się nie odzywała, siedziała cicho, to obie miałybyśmy pracę. A teraz to i na córce się mści. Opowiada, że sam ma ze swoim kierownikiem takie dobre układy... To jest nie do zniesienia.
Pani Teresa uważa, że jej mąż jest pod wpływem sąsiadów i tego co powiedzą, jest bardziej chłonny. Zwłaszcza, że dyrektor Zielińska kupiła niedawno posiadłość w tej samej gminie i zakolegowała się z jej sąsiadką, która lubi plotki. - Przyjeżdża do niej knuć intrygi. Mój mąż wcześniej wie, że będę zwolniona z pracy, niż ja - mówi. - Zagląda do kieliszka, a przy wódce zdarzają się różne sytuacje. Druga córka kończy studia, więc dzieci są dorosłe i już nas nie trzymają. Jak coś się zacznie psuć, to potem ciężko to posklejać...
7 maja zmarł ojciec pani Teresy. Jechał rowerem, przewrócił się, miał udar. - W tacie miałam duże oparcie, ciężko mi, jak go nie ma, ale muszę żyć dalej – pani Teresa nie kryje łez. – On też strasznie przeżywał tę sytuację, martwił się. Mam wyrzuty, bo dzień wcześniej odwiedził mnie i pytał: no da ci ona w końcu spokój? A ja, że jeszcze nie. To była nasza ostatnia rozmowa. Pani Teresa ma jednak nadzieję, że ojciec będzie nadal nad nią czuwał. Z nieba. Bo, jak mówi, trzeba mieć jakąś nadzieję. To nie może trwać wiecznie. Czeka na pierwszą rozprawę w sprawie o mobbing.
Bogumiła Szymanowicz - Wirtualna Polska
Z tej samej szkoły toczy się także drugi proces o mobbing wobec tej samej pani dyrektor.
Bogusia Szymanowicz, Wirtualna Polska