Zmarł 13‑miesięczny chłopiec chory na białaczkę
W Uniwersyteckim Dziecięcym Szpitalu Klinicznym w Białymstoku zmarł 13-miesięczny chłopiec chory na białaczkę. Według rodziców, lekarze dwa tygodnie temu błędnie zdiagnozowali stan dziecka i odesłali je do domu. Dopiero podczas trzeciej wizyty wykryto chorobę. Białostocka prokuratura ustala w śledztwie, czy rzeczywiście doszło do błędów w sztuce medycznej.
07.12.2012 | aktual.: 07.12.2012 15:12
13-miesięczny chłopiec od około dwóch tygodni był w szpitalu w śpiączce, jego stan był krytyczny. W ostatnich dniach rodzice dziecka mówili mediom, że zanim został hospitalizowany, dwa razy trafiał do szpitala, ale był odsyłany do domu bez właściwej diagnozy.
Prokuratura zajęła się sprawą po zawiadomieniu złożonym przez ojca chłopczyka. Kiedy dziecko jeszcze żyło, wszczęła śledztwo dotyczące podejrzeń popełnienia błędu medycznego przez lekarzy białostockiego szpitala. Sprawę bada też specjalny zespół powołany przez dyrektora szpitala.
Szef Prokuratury Rejonowej Białystok-Południe Marek Winnicki powiedział, że w związku ze śmiercią chłopca śledztwo toczyć się będzie w sprawie narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia, skutkujące śmiercią dziecka. - Rozważamy umyślne narażenie na niebezpieczeństwo utraty życia i nieumyślny skutek w postaci zgonu - dodał prokurator.
Zwrócił uwagę, że w każdej tego typu sprawie konieczne jest powołanie biegłego. Chodzi o ustalenie, czy działania lub zaniechania lekarzy miały wpływ na narażenie dziecka na utratę życia i czy miało to związek z jego śmiercią.
Zakładzie Medycyny Sądowej w Białymstoku przeprowadzona została sekcja zwłok dziecka, ale - jak zaznaczył prokurator - o jej wynikach będzie można mówić dopiero wtedy, gdy wpłynie protokół z sekcji. Jak dodał, "zachodzi bowiem konieczność badań histopatologicznych".
Dyrektor Uniwersyteckiego Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Białymstoku Janusz Pomaski powiedział, że chłopiec zmarł na skutek zatrzymania akcji serca. Dodał, że przeprowadzona była reanimacja, która nie dała efektu. Jak mówił, rodzice do końca nie wyrażali zgody na odłączenie syna od aparatury.
Wcześniej Pomaski mówił, że chłopiec był przywożony do szpitala przez trzy dni. Najpierw ze skierowaniem od lekarza rodzinnego z rozpoznaniem ząbkowania. Dodał, że wszystkie objawy wskazywały, iż chłopiec ząbkuje. Dyrektor relacjonował, że lekarze poinstruowali rodziców, co mają robić przy ząbkowaniu, a gdyby dziecko czuło się źle, to mieli przyjechać na Szpitalny Oddział Ratunkowy (SOR).
Kolejnego dnia dziecko trafiło do szpitala z rozpoznaniem uszkodzenia rączki i odwodnieniem. Pomaski mówił, że chłopca badał ortopeda, jednak badanie RTG nie wykazało złamania, a jedynie stłuczenie. Badał go też drugi lekarz, pod kątem podejrzenia odwodnienia, ale, jego zdaniem, nie było podstaw do hospitalizacji. Powiedział też, że po raz kolejny rodzice zostali poinstruowani, żeby zgłosili się na SOR, gdyby z chłopcem było źle.
Trzeciego dnia wieczorem dziecko trafiło do szpitala w stanie ciężkim. Rodzice, którzy je przywieźli, mieli już wtedy wyniki badań krwi chłopca. Zdiagnozowano u niego białaczkę szpikową, przebywał na oddziale intensywnej terapii, był w śpiączce.
Pomaski mówił też, że białaczka szpikowa w tym wieku może nie dawać żadnych objawów zewnętrznych. Wyjaśnił, że w przypadku tego dziecka, gdy chłopiec przez trzy dni trafiał do szpitala, nie było żadnych objawów, iż ma on białaczkę, nic też nie wskazywało, że choroba się rozwija.