Złodziejskie rewiry
W Łodzi częściej ginie samochód niż portfel w tramwaju. Od początku roku do końca września złodzieje "skroili" 2327 aut: 2135 osobowych i 192 ciężarówki.
31.10.2003 08:49
Na koniec roku najprawdopodobniej ich łup wyniesie łącznie 3200 sztuk, gdyż codziennie z parkingów, ulic i spod bloków znika średnio 9 samochodów.
– To aż o 3 mniej niż dwa lata temu – liczą policjanci. – To aż o 9 za dużo – odpowiadają okradani.
Bałucki rekord
"Fura", którą upatrzą sobie złodzieje, nie zna swego dnia ani godziny. Profesjonalnej grupie ze specjalistami od neutralizowania alarmów i wyłamywania zamków wystarczy kilka sekund, by odjechać nią w siną dal. Nie ma w Łodzi miejsc bardziej lub mniej "trzepanych" przez porywaczy samochodów. Jeszcze trzy lata temu urządzali oni istne pogromy pod hipermarketami, skąd w kilka godzin ginęło po kilkanaście i więcej aut. Obecnie śladami ich aktywności poznaczone jest całe miasto.
– Kiedyś można było sporządzić listę ulubionych przez grupy samochodowe parkingów i ulic. Teraz złodzieje rozpełzli się po całej Łodzi – zauważa nadkomisarz Piotr Sumiński, zastępca komendanta VII komisariatu w Łodzi.
Zdaniem funkcjonariuszy z II komisariatu przy ul. Ciesielskiej, choć złodzieje kradną wszędzie, nie wchodzą sobie w drogę dzięki... specjalizacji.
– Gangi tirowców odpuszczają osobówkom, z kolei gangi kradnące samochody osobowe dzielą się markami. Kto bierze misie, czyli mercedesy, zostawia w spokoju fiaty, speców od volkswagenów nie interesują renówki, itd. – wyjaśnia nadkomisarz Andrzej Knap z II komisariatu na Bałutach.
Właśnie Bałuty są w tym roku ulubionym rewirem przestępców nękających zmotoryzowanych łodzian. W dzielnicy tej, znajdującej się pod kuratelą dwóch komisariatów: "dwójki" i "piątki", złodzieje skradli do końca września 814 samochodów. Na drugim miejscu jest Polesie (566), na trzecim – Górna (440), czwartym – Widzew (346) i piątym – Śródmieście (163).
Funkcjonariusze z "dwójki" fakt, że Bałuty przewodzą w rankingu dzielnic najbardziej zagrożonych kradzieżami samochodów, tłumaczą sprzyjającym złodziejom usytuowaniem osiedli i hipermarketów na obrzeżach.
– Najwięcej kradzieży jest tam – wywodzą – gdzie tuż przy dużych osiedlach i centrach handlowych przebiegają trasy wylotowe z miasta. A na Bałutach takich tras jest aż siedem, m.in. na Konin, Pabianice i dalej na Wrocław, Warszawę, Gdańsk. Dlatego też w Śródmieściu ginie najmniej samochodów, bo trudniej stamtąd wydostać się na wylotówkę.
Kradną, bo... nie siedzą
Złodzieje zdają sobie sprawę z przewagi, jaką mają nad policjantami.
– Jesteśmy sprzętowo i taktycznie o kilka długości do przodu – chełpi się jeden z nich. – Jedziemy za upatrzonym autem i kroimy je nie patrząc na dzielnicę. Tylko miejsce dobrze trzeba wybrać, blisko dróg wylotowych, żeby szybko wyparować.
Policjanci, jak na ironię, doskonale znają metody działania samochodowych gangów. Znają też nazwiska i ksywy co znaczniejszych przestępców. Od wielu lat, z ewentualnymi przerwami na krótkie odsiadki, uprawiają złodziejski proceder: Szrama, Komin, Wielki Łeb, Sofiks, Sebek, Wojtuś, Wilczek, Anioł i inni prowodyrzy przynajmniej 16 łódzkich gangów samochodowych (w każdym jest od kilku do kilkunastu ludzi). Policja łapie ich, a prokurator wypuszcza z powodu braków dowodów.
– Na dłużej poszedł siedzieć tylko Garbus z Górnej – spec nad spece w uprowadzaniu tirów z towarem. Ma "dobrą opinię" u ścigających go policjantów. Jest piekielnie inteligentny i znany z tego, że nigdy nie puszcza z dymem samochodu, za który właściciel nie chce dać okupu – charakteryzuje Garbusa nadkomisarz Sumiński.
Łamaki aż trzeszczą
Gangi działają jak dobrze naoliwiona maszynka. Profesjonalną grupę tworzy najczęściej czterech złodziei. Tak zwany obserwator bada teren, czyściciel unieszkodliwia alarm, otwieracz forsuje sztosem (łamakiem z uniwersalnym uchwytem) drzwi, a kierowca odpala silnik i... odjazd.
Tak w tym roku "odjechały" m.in. 252 fiaty, 152 polonezy, 126 mercedesów, 113 volkswagenów, 55 audi, 51 nissanów, 42 mazdy, 41 opli, 192 tiry i wiele innych samochodów. Sporą częścią tych nie wymienionych, łódzka złodziejska ekstraklasa podzieliła się z "zawodnikami" z II i III ligi. Chodzi o tak zwane rzęchy, często drugie auta w rodzinach, zarejestrowane, ale rzadko używane, a tym samym łatwiejsze do uprowadzenia.
– Rabusie zwani czyścicielami (rzęchy stoją na osiedlowych placach lub przy ulicach) kradną je, zdejmują tabliczki znamionowe i sprzedają po 500–1000 zł na złom – opowiada uganiający się za złodziejami policjant. – Zgniatarka robi z samochodu piękną kostkę, której nie zidentyfikuje najlepszy ekspert. My wiemy, jakie grupy się w tym specjalizują, ale jak nie ma dowodów – przestępcy też nie ma.
A gdy złodziej już jest...
Policja twierdzi, że odzyskuje około 60 procent ukradzionych samochodów.
– Tylko na papierze – dopowiada wszakże funkcjonariusz sekcji kryminalnej w jednym z łódzkich komisariatów. – W rzeczywistości udaje nam się odzyskać najwyżej 10 procent. Reszta wraca niejako sama, po zapłaceniu przez właściciela okupu. Zazwyczaj gangi kradnące "na wykupkę" żądają 1/3 wartości auta. Po targach schodzą z ceny, ale też potrafią ją podnieść. Bywa tak, gdy dowiedzą się, że okradziony wezwał na pomoc policję.
– Najgorsze, że jak złodziej w końcu wpadnie, dostaje wyrok w zawiasach i dalej robi swoje – narzeka nadkomisarz Piotr Sumiński. – A jak już któryś idzie za kratki, to przeważnie na krótko. Kiedyś udało mi się wsadzić pięcioosobową grupę. W szoku byłem, gdy po jakimś czasie odwiedził mnie jeden z nich. – Widzi pan, już jestem – oznajmił z uśmiechem. Potem zaczął zapewniać, że podjął normalną pracę, ale ja wiem, że nadal "robi wózki". Jakby jeden z drugim za dotknięcie cudzego auta dostał trzy lata, to po wyjściu z ciupy głęboko by się zastanowił, czy kraść dalej. Tymczasem znam takiego, który za recydywę też wymigał się wyrokiem w zawieszeniu. Dlatego jest tak, jak jest.
Krócej ujmuje to inny, proszący o anonimowość oficer policji z komendy na Bałutach:
– Oni kradli, kradną i kraść będą, bo nie my ich pilnujemy tylko oni nas.
Bohdan Dmochowski