Złodzieje przychodzą nocą... z Polski
Liczba kradzieży we wschodnich Niemiec wzrosła dramatycznie po otwarciu granic z Polską i Czechami w 2007 roku. Większość sprawców pochodzi niestety z Polski.
02.04.2012 | aktual.: 05.04.2012 13:48
Udo Schneller prowadzi tartak w Brandenburgii. Karl Boettcher salon samochodowy w małym miasteczku w Saksonii. Nigdy się nie spotkali, ale mieliby, o czym rozmawiać. Nie o piłce nożnej czy światowym kryzysie. Obaj panowie mają poważniejszy problem. Kradzieże.
Złodzieje przyjeżdżają z Polski
Schneller stracił w ostatnich latach sprzęt wartości prawie 100 tys. euro. Ale i tak się cieszy. Mogło być gorzej - złodzieje wyprowadzili w nocy z terenu firmy specjalistyczny sprzęt za prawie 300 tysięcy euro. Na szczęście utknęli na leśnym podłożu i musieli porzucić maszynę. Boettcherowi z salonu złodzieje wyprowadzili kilka samochodów. Od tego czasu nocował w biurze - w salonie. Złodzieje po kilku miesiącach wrócili. Zanim nadjechała policja, Boettcher usiłował ich zatrzymać. Został potrącony przez jeden z samochodów ze swojego salonu. Tej nocy stracił cztery z nich. Do dziś policja ich nie odnalazła. - Stoję na granicy bankructwa - mówi zrezygnowany. - Od 2007 jest coraz gorzej - dodaje.
Od czasu otwarcia granic z Polską i Czechami, przestępczość we wschodnich Niemczech rośnie. Mieszkańcy niemieckiej Meklemburgii-Pomorza Przedniego, Brandenburgii czy Saksonii boją się zasnąć. Nie wiedzą, czy rano ich samochód nadal będzie stał na podwórzu, a z przydomowych komórek i piwnic nie poginą drogie narzędzia. Nawet krasnale ogrodowe znikają. Graniczące z Polską landy dotyka plaga kradzieży i włamań. Najbardziej dotknięte są gminy leżące bezpośrednio przy granicy, ale wzrost liczby tego typu przestępstw zanotowano też w Berlinie czy Dreźnie.
Dla złodziei nie ma rzeczy niewykonalnych. Giną traktory, ciężkie maszyny budowlane i urządzenia rolnicze, paliwo. W 2011 roku lokalna spółdzielnia rolnicza w Saksonii stanęła na granicy bankructwa po tym, jak w ciągu nocy złodzieje wyprowadzili z niej wszystkie siewniki i traktor. Na szczęście dla udziałowców, policja odnalazła maszyny zanim złodzieje zdążyli je wywieźć za granicę.
Ogromne straty, małe odszkodowania
Egzystencja wielu małych przedsiębiorców, takich jak Boettchera, jest zagrożona - alarmują lokalne związki biznesowe. Firmy ubezpieczeniowe nie pokrywają kosztów strat. Udział własny poszkodowanych ciągle jest podwyższany, często szkody pokrywane są dopiero powyżej granicy 5 tysięcy euro. Po kilkukrotnej kradzieży, właściciel odszkodowania nie dostanie. Dlatego wiele kradzieży nigdy nie zostało zgłoszonych. Małe straty mieszkańcy wolą pokryć z własnej kieszeni i nie ryzykować straty ubezpieczenia na wypadek poważnej kradzieży.
Liczba przestępstw rośnie a niemiecka policja jest wobec tego zjawiska bezsilna, przyznają niemieckie władze. W Brandenburgii po 2007 roku liczba włamań i kradzieży wzrosła o 275 procent. Na początku roku przedsiębiorcy z przygranicznego regionu Uecker w Brandenburgii napisali do parlamentu krajowego (Landtagu) petycję, w której domagają się większego zaangażowania policji w regionie. W ciągu ostatnich trzech lat ich straty spowodowane wielokrotnymi kradzieżami wyniosły ponad dwa miliony euro. Dla małych firm to zagrożenie ich egzystencji. Część przedsiębiorców musiała zmniejszyć zatrudnienie.
Podobna sytuacja jest w Saksonii. W przygranicznym Zittau liczba kradzieży wzrosła o ponad 340%, w Guben, siostrzanym mieście polskiego Gubina, o 206%. Mieszkańcy są zdesperowani. Oczekiwali napływu turystów, których przyciągać miały piękne krajobrazy. Turystyka miała uratować region, w którym po zjednoczeniu Niemiec upadł przemysł. Dużym kosztem rozbudowana została infrastruktura: pensjonaty, hotele, szlaki turystyczne, szkoły nurkowania. Ale wzrost przestępczości i medialny szum wokół przestępczości odstraszają turystów. Niektóre pensjonaty i hotele oferują swoim gościom w standardowej ofercie blokady na koła, które mają uniemożliwić kradzież pojazdu. Mieszkańcy formują spontanicznie obywatelskie straże, patrolujące ulice nocą. Niestety zagrożenie przychodzi z Polski. W 2010 temu całe Niemcy obiegała wiadomość o kradzieży prywatnego Audi ówczesnego ministra spraw wewnętrznych, Thomasa de Maiziere. Po zorganizowanej akcji policji, samochód udało się odnaleźć na autostradzie - jechał w kierunku Polski, a
Polak siedział za kierownicą.
Dobrze zorganizowani profesjonaliści
Na 516 ujętych w zeszłym roku w Brandenburgii sprawców kradzieży, 321 było Polakami, 82 Litwinami, a 73 Niemcami. We wszystkich przygranicznych landach sytuacja wygląda podobnie. Średnio 70% sprawców kradzieży aut i innych pojazdów to cudzoziemcy, w większości z Polski. Policja niemiecka podkreśla jednak, że nie chodzi tu o zwykłych złodziei, lecz o zorganizowane i wysoko wyspecjalizowane międzynarodowe grupy przestępcze. Ich szefami niekoniecznie zawsze są Polacy. Bandy posługują się drogim sprzętem i techniką, często nieznaną jeszcze samej policji.
Poczucie zagrożenia i frustrację mieszkańców wykorzystują neonaziści, w swoich programach wyborczych obiecujący zamknięcie granic. Temat podchwytują też lokalni politycy z innych partii, trafiający w ten sposób do mediów. Ale, mimo medialnego szumu, sami mieszkańcy przygranicznych terenów wcale nie chcą powrotu do stanu sprzed Schengen.
- Schengen przyniosło wiele dobrego - mówi burmistrz Bernd Noack z saksońskiego Ebersbach, które też boryka się z plagą kradzieży. - Żądanie zamknięcia granic to głupota - dodaje.
Więcej Policji!
Mieszkańcom chodzi tylko o to, by w regionie pojawiło się więcej policji. Po 2007 rząd federalny zlikwidował dużą część etatów policyjnych na granicy. Policjanci federalni (Bundespolizei) zostali poprzenoszeni w głąb kraju na inne stanowiska. Jednocześnie, na skutek cięć budżetowych, policja landów (Landespolizei), też zredukowała szeregi. Wiele posterunków zostało zlikwidowanych. Dlatego teraz policjanci reagują zbyt późno, tak jak w wypadku salonu samochodowego Karla Boettchera.
Co ciekawe, w potocznej opinii niemiecka policja i system prawny przegrywa z polskim. Media podkreślają, że w Polsce liczba kradzież jest niższa, a wykrywalność wyższa. - U was podobno jak złodzieja złapią, to ma sprawę sądową. A u nas ich wypuszczają na wolność i często umarzają sprawę - mówi właścicielka salonu meblowego w Ebersbach. - To jak ma być bezpieczniej? - dodaje. W Brandenburgii w jednej z gmin mieszkańcy chcą wprowadzić podpatrzony po polskiej stronie pomysł informowania na specjalnych nalepkach, że kierowca tego auta nie jeździ nim nocą.
W lutym tego roku podczas spotkania niemieckich władz z polskim ambasadorem Markiem Prawdą, i przedstawicielami polskiej policji, zapadły decyzje o zwiększeniu liczby polsko-niemieckich patroli, nieumundurowanych grup śledczych i wspólnej sieci radiowej. Władze landów granicznych naciskają na rząd federalny w celu wzmocnienia obecności policji federalnej na granicy. Tymczasem na następne lata przewidziane są dalsze cięcia w niemieckiej policji.
Z Berlina dla polonia.wp.pl
Agnieszka Hreczuk