Złodzieje chcieli zwrotu kosztów
Z terenu krakowskiej hurtowni skradziono dwa
Tiry załadowane proszkami do prania. Po tym, jak policja odzyskała
samochody i towar, właściciel hurtowni zaczął odbierać telefony z
pogróżkami. Złodzieje domagali się zwrotu kosztów, które ponieśli
przygotowując akcję - pisze "Gazeta Krakowska".
Do kradzieży Tirów doszło 23 lipca. Kilka dni później na trop nierozładowanych jeszcze ciężarówek wpadli policjanci. Złodziei nie udało się wówczas zatrzymać.
Następnego dnia właściciel aut odebrał telefon: Panie Pawle, ponieśliśmy pewne koszta - zaczął rozmowę złodziej. Tłumaczył, że przygotowując kradzież złodzieje wydali 60 tys. zł. Domagali się zwrotu tych pieniędzy.
Proszę zgromadzić tę sumę. Jeśli nie, będziemy musieli porozmawiać z pana córką - mówił nieznajomy mężczyzna. Takich telefonów właściciel hurtowni w sumie odebrał kilkanaście. Mężczyzna, za radą policjantów, grał na zwłokę.
Jak informuje dziennik policjantom udało się namierzyć telefon, z którego dzwonili szantażyści. Tej samej nocy zatrzymali w Krakowie 33-letniego Roberta F. i 25-letnią Iwonę B. Okazało się, że Robert F. ma firmę transportową, jednak poza wpisem do rejestru nie prowadził w tym kierunku żadnych działań. Iwona B. jest jego konkubiną.
Policjanci przypuszczają, że Robert F. jest członkiem większej grupy przestępczej. Mężczyzna, kradnąc Tiry nie działał sam. Plac, z którego ukradł samochody, był strzeżony przez firmę ochroniarską. Kradzież dwóch wielkich samochodów nie mogła pozostać niezauważona. Poza tym Robert F. nie musiał się włamywać do ciężarówek - miał do nich klucze - argumentują policjanci i zapowiadają kolejne zatrzymania w tej sprawie.
Roberta F. aresztowano na trzy miesiące. Postawiono mu zarzut żądania pieniędzy za zwrot kradzionej rzeczy. Iwona B. nie przyznała się do winy. Zeznała, że była nieświadoma, że ciężarówki nie należą do jej chłopaka. Zarzutów jej nie postawiono - pisze "Gazeta Krakowska". (PAP)