Zimno to śmierć
Gdy zaczyna być mroźnie, bezdomni wdzierają się do klatek schodowych i kanałów ciepłowniczych. Trudno się im dziwić - ciepło jest ważniejsze niż jedzenie.
26.10.2003 09:35
- Nasz gatunek powstał w ciepłym klimacie. Potrafimy znosić upały, bo możemy się pocić. Niemożliwa jest jednak biologiczna adaptacja do niskich temperatur. Znosimy je tylko dzięki wytworom cywilizacji, jakimi są ubrania, schronienia, ogrzewanie - mówi prof. Krzysztof Kaczanowski z Zakładu Antropologii w Instytucie Zoologii UJ.
Według prof. Kaczanowskiego, do życia człowiek potrzebuje przede wszystkim wody i ciepła. Bez jedzenia można funkcjonować przez wiele dni, a wychłodzenie łatwo może się skończyć śmiercią. Gdy temperatura ciała spada poniżej pewnej granicy, stopniowo ustają kolejne funkcje życiowe i tylko specjalistyczna pomoc może uratować człowieka.
W budzie i w bunkrze
Woda zamarzła w miednicy, w której myje się Tomasz, mieszkaniec działkowej altanki. Mówi, że najgorszy jest chłód połączony z wilgocią. - Wszystko wtedy przemaka. Lepszy już jest prawdziwy mróz - stwierdza.
Gdy temperatura spada do minus 10 stopni, Tomasz jest jeszcze w stanie wytrzymać w działkowej budzie. - Kiedy w połowie lat 90. normą było minus 20 stopni, trzeba było zejść do bunkra, w którym są te rury od ciepła - wspomina.
Tej pamiętnej zimy w altance nie dało się już mieszkać. Podgrzewane przy palenisku kołdry stygły szybko. Buty zamarzały ,na sztywno".
W kanale ciepłowniczym zagrożeniem jest z kolei zbyt wysoka temperatura. - Raz spadłem z drabinki i potłukłem sobie żebra. Ból był tak duży, że nie mogłem wydrapać się na górę - opowiada Tomasz. - Musiałem wytrzymać tam kilka dni, choć miałem tylko pięć litrów wody w bańce. Błyskawicznie wypociłem tę ilość. Żeby móc coś pić, trzeba było spuszczać wrzątek z rur ciepłowniczych. Kiedy ból żeber zelżał, wyszedłem na powierzchnię. Okazało się, że bardzo schudłem.
Bez asekuracji
Temperatura w tzw. komorach ciepłowniczych wynosi około plus 50 stopni. Jeśli pracownicy Miejskiego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej muszą w zimie coś naprawić, podziemne pomieszczenie chłodzi się przy pomocy wentylatorów. Żeby było bezpieczniej, w takich pracach uczestniczy przynajmniej dwóch robotników. Bezdomni jakoś radzą sobie bez wentylatorów i asekuracji. - Narażają się, bo nikt nie powinien przebywać w takim upale - mówi Renata Krężel, rzeczniczka MPEC.
Swoje życie narażają, innym życie utrudniają. Po sezonie grzewczym ekipy ludzi w maskach i gumowych rękawicach czyszczą komory ciepłownicze, w których bezdomni zgromadzili butelki i inne śmieci. - Czasem zbierają się tam rzeczy tak dziwne, że nasi pracownicy nie wiedzą, co wyciągają - mówi Krężel.
Zmora administratora
Czasem klatka schodowa staje się zimowym schronieniem bezdomnych. - Niektórzy są spokojni, więc zaprzyjaźniają się z lokatorami i dostają od nich jedzenie. Inni jednak lubią alkohol i awantury. Wtedy konieczna staje się interwencja policjantów lub strażników miejskich - tłumaczy Krystyna Juszczak, kierownik administracji osiedla w Spółdzielni Mieszkaniowej im. Tadeusza Kościuszki. Mówi, że przed dwoma laty sporo miejskich koczowników pojawiało się w klatkach przy Bronowickiej. Mieszkańcy mieli tego dość - wynajęli firmę ochroniarską. Usługi takie słono jednak kosztowały. - Tanią i skuteczną metodą pozbycia się problemu okazało się założenie domofonów - mówi kierownik Juszczak.
Kiedy administrator zamyka klatkę schodową, pozbywa się problemu. Dla bezdomnych kłopty zaczynają się właśnie wtedy. Niektórzy za nic nie chcą podporządkować się regulaminom noclegowni, więc pozostają im działki, rudery, kanały ciepłownicze.
- Zeszłej zimy dzielnicowy zastanawiał się, ilu z nas przeżyję zimę. Mrozy nie załatwiły jednak nikogo, kto mieszka w mojej okolicy - mówi Tomasz z działek.
Łukasz Grzymalski