Zielona Strefa staje się czerwona
Zielona Strefa w Bagdadzie miała
być najbezpieczniejszym miejscem w Iraku, ale i do niej dotarła w
końcu fala terroru, rozlewająca się po kraju. W dwóch
zamachach samobójczych zginęło w niej co najmniej pięć osób, w tym
czterech Amerykanów, a 18 innych, w tym czterech Amerykanów,
zostało rannych.
14.10.2004 18:30
Zielona Strefa, dom tysięcy oficjeli amerykańskich, brytyjskich i innych, jak również siedziba tymczasowego rządu irackiego i dowództwa sił wielonarodowych, powstała jako forteca, do której nie będą miały dostępu złe siły z zewnątrz.
Początkowo słowo "Zielona" kojarzyło się ze spokojem i bezpieczeństwem. Wszystko poza Zieloną Strefą było "strefą czerwoną" - groźną, niezdrową, obszarem, na który lepiej nie wchodzić.
Pod osłoną czterometrowej wysokości betonowych murów zwieńczonych ostrym drutem kolczastym i obstawionych amerykańskimi czołgami i gniazdami karabinów maszynowych, żołnierze po skończonej służbie i inni mogli do niedawna beztrosko spacerować alejami w cieniu palm, obok wspaniałych pałaców, które do wiosny zeszłego roku były główną siedzibą Saddama Husajna i jego najważniejszych ludzi.
Zielona Strefa, kompleks o powierzchni około 10 kilometrów kwadratowych, leży na zachodnim brzegu Tygrysu w centrum Bagdadu. Od czasu do czasu partyzantom udawało się wystrzelić w obręb tej oazy spokoju po kilka pocisków moździerzowych. Jednak ataki te nie powodowały większych szkód i życie w strefie biegło normalnym trybem.
Pierwszym zwiastunem niebezpieczeństw był atak rakietowy na hotel Raszid, stojący w obrębie strefy. Partyzanci ostrzelali go równo rok temu, gdy w hotelu zatrzymał się wiceminister obrony USA Paul Wolfowitz.
Atak, w którym zginął amerykański pułkownik, świadczył, że partyzanci rozporządzają coraz lepszymi informacjami wywiadowczymi z terenu strefy.
W ciągu minionych sześciu miesięcy żołnierze amerykańscy przeprowadzili wiele obław i rewizji w domach 10 tysięcy Irakijczyków, którzy mieszkają w Zielonej Strefie. Aresztowano dziesiątki osób i wysiedlono wiele rodzin.
W zeszłym miesiącu amerykański dziennik "USA Today" ujawnił, że policja iracka aresztowała cztery osoby podejrzane o przygotowywanie porwania kilku Amerykanów mieszkających w strefie. Organizatorem spisku był iracki tłumacz, zatrudniony przez jednego z Amerykanów, którego chciano uprowadzić. Dwaj inni podejrzani też pracowali w obrębie strefy, w biurze pewnej zachodniej firmy.
Po ujawnieniu próby porwania ambasada amerykańska i brytyjska ostrzegły cały personel zagraniczny, zalecając, by nikt nie poruszał się po Zielonej Strefie w pojedynkę, ani w nocy, ani w dzień.
Na początku października przed jedną z popularnych restauracji w strefie, Green Zone Cafe, odwiedzaną przez żołnierzy, ochroniarzy i pracowników ambasad, znaleziono i rozbrojono bombę. Był to pierwszy znany wypadek wykrycia próby zamachu bombowego w Zielonej Strefie.
Od tego czasu ubyło klientów zarówno Green Zone Cafe, jak też innym popularnym lokalom w dzielnicy, dwu chińskim restauracjom i pizzerii.
Źródłem zagrożenia są Irakijczycy mieszkający w obrębie strefy. Agencja Reutera podawała w zeszłym tygodniu, że rząd premiera Ijada Alawiego chce wysiedlić stamtąd wszystkie irackie rodziny.
Jednak z zewnątrz do strefy przyjeżdżają codziennie do pracy tysiące irackich tłumaczy i poddostawców. Wszystkich się rewiduje, ale trudno zapobiec odstąpieniu lub wykradzeniu oznak tożsamości uprawniających do wejścia na strzeżony teren.
Już w zeszłym tygodniu niektórzy mieszkańcy Zielonej Strefy mówili reporterowi Reutera, że zamach bombowy lub uprowadzenie jest tam tylko kwestią czasu.
Stopniowo upodabniamy się do reszty Iraku - powiedział wtedy pewien pracownik ambasady brytyjskiej.