Zginął, ratując bliskich. "Był przy oknie, ale wrócił się po dzieci"

- Jak poczuli dym, to otworzyli okno. Żona wyskoczyła z synem. I mąż był przy oknie, ale wrócił się po dzieci - opisuje nocną tragedię w Idalinie (woj. lubelskie) jedna z sąsiadek. Pan Krzysztof zginął, próbując ratować trójkę swoich najmłodszych dzieci. Uratowała się tylko jego żona i starszy syn.

Pożar w Idalinie
Pożar w Idalinie
Źródło zdjęć: © WP | Paweł Buczkowski
Paweł Buczkowski

Na przenośnej suszarce wisi jeszcze pranie: koszula, sweter, dziecięce ubranka. Obok zabawka - mały dziecięcy traktorek i kilka rowerów, jeden najmniejszy z bocznymi kółkami. W piątek rano w Idalinie, kilkanaście kilometrów od Kraśnika, strażacy rozpoczynali rozbiórkę tego, co zostało z drewnianego domku, w którym w nocy doszło do potwornej tragedii.

Pan Krzysztof mieszka tuż obok. Nie spał aż do rana, nadal jest zdenerwowany, kiedy opowiada o dramacie, jaki wydarzył się po sąsiedzku.

- Było gdzieś w pół do pierwszej. Usłyszałem szum, taki duży szum. Roletę odsunąłem i zobaczyłem czerwoną poświatę. Wyskoczyłem z domu, ale co z tego, jak już było za późno, bo się wszystko hajcowało. Cały dom był już w ogniu, nie dało się wejść do środka - relacjonuje w rozmowie z WP Krzysztof Cywiński.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Żołnierze będą mogli strzelać na granicy? Konfederacja złoży projekt

Dodaje, że wszystko działo się bardzo szybko. Jak słyszymy od ratowników, telefon na numer alarmowy wpłynął 23 minuty po północy. Palił się drewniano-murowany dom z przybudówką. Z szalejącym ogniem walczyło 70 strażaków.

- Pożar rozwinął się jeszcze przed przyjazdem straży pożarnej. Strażacy w trakcie gaszenia otrzymali informację, że w środku na pewno znajdują się jeszcze jakieś osoby. Niestety mamy cztery ofiary śmiertelne: troje dzieci i jedna osoba dorosła. Dwie osoby ewakuowały się wcześniej z tego budynku - relacjonuje w rozmowie z WP mł. kpt Tomasz Stachyra, rzecznik Komendanta Wojewódzkiego Państwowej Straży Pożarnej w Lublinie.

- Jedna łuna była i więcej nic. Wszystko w płomieniach stanęło, okropność. Serce się ściska - mówi pan Stanisław, sąsiad mieszkający kilka domów dalej.

Jego żona dodaje: - Jak poczuli dym, to otworzyli okno. Żona wyskoczyła z synem. I mąż był przy oknie, ale wrócił się po dzieci. A jak otworzył okno, to wiecie, co się dzieje. Wszystko się wzmogło. Nie było ratunku, to była jedna pochodnia. Przeżyliśmy to strasznie - mówi pani Janina.

  • Pożar w Idalinie
  • Pożar w Idalinie
  • Pożar w Idalinie
  • Pożar w Idalinie
  • Pożar w Idalinie
  • Pożar w Idalinie
  • Pożar w Idalinie
  • Pożar w Idalinie
  • Pożar w Idalinie
  • Pożar w Idalinie
  • Pożar w Idalinie
  • Pożar w Idalinie
  • Pożar w Idalinie
  • Pożar w Idalinie
  • Pożar w Idalinie
[1/15] Pożar w IdalinieŹródło zdjęć: © Licencjodawca | Paweł Buczkowski

Przyczyny zdarzenia wyjaśni postępowanie policji i prokuratury. Strażacy mają już swoje przypuszczenia. - Do pożaru doszło prawdopodobnie od urządzeń grzewczych - mówi Tomasz Stachyra.

Sąsiedzi o rodzinie, która ucierpiała w tragedii, wypowiadają się bardzo dobrze.

- Oni się tu sprowadzili może z pięć lat temu. Spokojna rodzina, nikomu nie wadziła - mówi Krzysztof Cywiński.

Głowa rodziny, pan Krzysztof imał się różnych prac, głównie związanych z pracą w polu, ale nie tylko. - Pracowity chłopak, robił na wszystkich. Dalszy kolega miał skup jabłek, to jemu tam pomagał. Tragedia, na święta takie coś - mówi pan Artur, sąsiad z ulicy, przy której mieszkała rodzina.

Policjanci na razie nie informują o wieku ofiar. Z pożaru uratowała się żona pana Krzysztofa - Agnieszka oraz starszy syn, który z tego co mówią sąsiedzi, chodził do ósmej klasy.

Oprócz pana Krzysztofa w pożarze zginęła trójka dzieci: chłopiec i dwie dziewczynki - około trzyletnia i starsza, 12-letnia.

Strażacy apelują o montaż czujników

Dom jest całkowicie zniszczony. Dochodzenie policji wyjaśni, co było przyczyną zdarzenia.

- Apelujemy o montaż prostych urządzeń, niedrogich, jakimi są czujniki dymu lub tlenku węgla, które w porę zasygnalizują informację o niebezpieczeństwie. Taki czujnik byłby z pewnością pomocny i pozwoliłby na to, żeby samemu się ewakuować, ewentualnie strażacy byliby wcześniej poinformowani, że doszło do takiego pożaru - mówi mł. kpt Tomasz Stachyra.

Sąsiadka rodziny zwraca uwagę na jeszcze jeden możliwy aspekt sprawy.

- Tej rodzinie mieli założyć pompę ciepła, w maju przyjechali urzędnicy, kazali Krzysztofowi rozebrać filar, komin, wszystkie stare urządzenia grzewcze w domu. To on to wszystko zrobił, bo mu obiecali, ale nie zrobili tego. On chciał dla dzieci lepiej, żeby było ciepło, ale nie zdążył - zarzuca pani Janina.

Paweł Buczkowski, dziennikarz Wirtualnej Polski

Napisz do autora: pawel.buczkowski@grupawp.pl

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (27)