Zemsta Lucasa

"Zemsta Sithów" ma przebić "Matriksa" braci Wachowskich i "Władcę pierścieni" Petera Jacksona - pisze Kamil Śmiałkowski w tygodniku "Wprost".

Czy można zrobić pasjonujący film, gdy widz dokładnie wie, jak się historia rozpocznie i jak skończy? Udało się to George`owi Lucasowi w ostatniej części "Gwiezdnych wojen". Mało tego, udało mu się zwyczajną rozrywkę utkać tak pojemnymi metaforami, że film wygląda zarówno na współczesną polityczną publicystykę, jak i na moralitet, a także na opowieść o współczesnej Ameryce. Pierwsza, oryginalna trylogia "Gwiezdnych wojen" powstała w latach 1977-1983. Sześć lat temu w kinach pojawiła się następna część sagi - "Mroczne widmo", opowiadająca o młodości znanych wcześniej postaci. Reklamowano ją pod hasłem: "Każda saga ma swój początek".

Wchodząca właśnie do kin ostatnia część - "Zemsta Sithów" - to w takim razie koniec początku. I zapewne Lucas mógłby te początki jeszcze mnożyć, tyle że nie chce do cna wyeksploatować mitu, który stworzył. Bo filmy mające zbyt wiele części i dopowiedzeń, jak drugi i trzeci "Matrix" braci Wachowskich, tracą siłę i tajemniczość. W wypadku "Zemsty Sithów" mamy zresztą do czynienia niejako z mitem założycielskim "Gwiezdnych wojen". To ta część ma stworzyć klimat tajemnicy i mroku, który wpłynie na interpretację części produkcyjnie wcześniejszych, choć fabularnie późniejszych.

Lucas kontra Jackson

"Zemsta Sithów" to smutna i pesymistyczna opowieść o tym, jak zawiść, knowania możnych oraz niechęć do porozumienia się z istotami z różnych cywilizacji i światów najpierw prowadzą do międzygalaktycznej anarchii, a potem do posępnej dyktatury. "Zemsty Sithów" nie da się jednak traktować jak bieżącej publicystyki, bo Lucas lubi się bawić konwencjami i formą, ale nie cierpi polityki i politycznie zaangażowanego kina.

Mówi widzom: "Wprawdzie wszystko wiecie, ale obejrzyjcie, bo jednak bardzo mało wiecie o tym, o czym wiecie". Zdecydowana większość widzów wie, że właśnie w "Zemście Sithów" porywczy rycerz Jedi, Anakin Skywalker, zostanie skuszony przez Ciemną Stronę Mocy i stanie się złowrogim Darthem Vaderem. Wie, że ukochana Skywalkera Amidala umrze, a ich dzieci (bliźnięta Luke i Leia) zostaną przed nim ukryte przez niedobitki zakonu Jedi: Yodę i Obi-Wana Kenobiego. I choć wszystko to wiadomo, miliony widzów wybiorą się do kina po to, by dać się zaskoczyć tym, jak Lucas to pokaże. Reżyserowi chodzi też o zmierzenie się z superprodukcjami, które przyćmiły trzy oryginalne części sagi Lucasa. Chodzi przede wszystkim o "Matriksa" braci Wachowskich i "Władcę pierścieni" Petera Jacksona.

Półtora roku od premiery "Władcy pierścieni: Powrotu króla" to w Hollywood mnóstwo czasu, by wymyślić jeszcze bardziej porażające efekty specjalne i zbudować plany zdjęciowe zapierające dech. Lucas zapoczątkował ten wyścig i po prawie trzydziestu latach chce znowu przewodzić. Choć wyścig ten nie będzie miał końca, to pionierzy przejdą nie tylko do historii kina, ale też do historii naszej cywilizacji. "Zemsta Sithów" naprawdę robi wrażenie, więc przez pół roku, za jakie Peter Jackson pokaże swojego "King Konga", będzie musiał wymyślić coś, co przyćmi George`a Lucasa - pisze Kamil Śmiałkowski w tygodniku "Wprost".

Źródło artykułu:Wprost

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (0)