Żelazna szczęka i polityczny plankton
"Leszek Miller wygrał sejmowe głosowanie o wotum zaufania. Nie oznacza to jednak, że takie zaufanie - zarówno społeczeństwa, jak i elity politycznej - uzyskał" - pisze publicysta w sobotniej "Rzeczpospolitej". Czołówki sobotnich gazet zdominował temat uzyskania przez rząd Leszka Millera wotum zaufania.
14.06.2003 | aktual.: 14.06.2003 09:21
Wotum to za mało
Według Jana Skórzyńskiego z "Rz" do uzyskania prawdziwego zaufania trzeba czegoś znacznie więcej niż socjotechniczna sprawność w montowaniu chwilowej większości parlamentarnej. Publicysta zastanawia się, czy za obietnicami, przedstawionymi przez Leszka Millera w Sejmie, pójdą wreszcie czyny. "Czy wstrząsany dymisjami i skandalami gabinet Leszka Millera stać na drugie otwarcie i podjęcie z półtorarocznym opóźnieniem spraw, których nie zdołał - bądź nie chciał - podjąć wcześniej?" - pyta Jan Skórzyński. Zdaniem komentatora dotychczasowa praktyka rządów premiera każe myśleć o wczorajszych zapewnieniach sceptycznie. "Chyba, że przywódca SLD zrozumiał, iż jedynym sposobem na zmianę fatalnej opinii o jego kadencji jest odważne wyjście naprzeciw wyzwaniom, przed jakimi stoi kraj" - pisze Skórzyński.
Miller ma żelazną szczękę
"Wszystkie autorytety polskiej opozycji, i nie tylko, połączyły się do świętej nagonki przeciw Leszkowi Millerowi. Po zwycięstwie Millera ci, którzy jeszcze wczoraj skazywali go - po raz setny - na śmierć tłumaczyli po raz setny, że są zaskoczeni" - pisze w "Trybunie" Krzysztof Pilawski. "Można nie lubić Leszka Millera. Można go nienawidzić. Ale nie można odmówić mu instynktu politycznego. Takiego nie ma żaden z polskich partyjnych liderów. A nawet prezydent Aleksander Kwaśniewski" - podkreśla publicysta. Jak pisze Pilawski, Miller ma żelazną szczękę i - gdy wydaje się, że wystarczy jeszcze jeden cios, a padnie na ziemię - wyprowadza kontrę zmieniającą całkowicie obraz walki. Odporności na uderzenia nauczyli go ci, którzy na początku lat 90. chcieli go wyeliminować z życia politycznego,nazywając partyjnym betonem i agentem Kremla. "To oni hartowali Millera. I teraz za to płacą" - uważa publicysta "Trybuny".
Nie przeholować z triumfalizmem
Zdaniem publicysty "Gazety Wyborczej" Pawła Smoleńskiego ostatni tydzień był szczęśliwy dla Leszka Millera. Polacy wygrali referendum europejskie, a premier uzyskał większością 23 głosów wotum zaufania dla swojego rządu. "Po tak cennych sukcesach pozycja premiera i jego administracji uległa znaczącemu wzmocnieniu" - pisze Smoleński. Komentator podkreśla jednak, że ani referendum europejskie, ani przyjęcie wotum zaufania dla rządu nie zmieniają ani na jotę sytuacji wewnętrznej. "Rządy ekipy Leszka Millera są źle oceniane przez opinię publiczną. Świadczą o tym choćby wszystkie ostatnie sondaże. Nie ma dnia, by media nie informowały o kolejnych aferach, w które uwikłani są także wysocy przedstawiciele SLD. To obciąża również rząd premiera Millera" - pisze Paweł Smoleński. "Po tak spektakularnych sukcesach w referendum europejskim i w Sejmie łatwo o triumfalizm. Oglądaliśmy to już przez ostatnie 20 miesięcy. Leszek Miller nie powinien zmarnować obu ostatnich głosowań tak, jak on i cały SLD zmarnowali
zwycięstwo wyborcze" - konkluduje autor komentarza.
Sejmowy plankton
"GW" informuje w nagłówku tekstu o zwycięstwie Millera, że koalicja SLD-UP zwyciężyła dzięki żelaznej dyscyplinie, absencji posłów Samoobrony i poparciu "sejmowego planktonu". O tym, kto się składa na ów "plankton" przypomina "Super Express". Czesław Siekierski z PSL króluje w sejmowych statystykach nieobecności; Ryszard Bonda to jeden z głównych bohaterów afery zbożowej; Witold Firak wyrzucony z SLD za to, że po jego ekscesach do tej pory w Sejmie "nafirakowany" oznacza upity; Tomasz Mamiński kiedyś w sejmowej restauracji krzyczał "Heil Hitler!".
Morze pełne raf
Teraz każde potknięcie Millera może oznaczać koniec jego kariery - pisze w "Życiu Warszawy" Tomasz Butkiewicz.
Mimo że po referendum europejskim kurs okrętu dowodzonego przez Millera wydaje się dosyć atrakcyjny, to jednak nie wiadomo, czy ten statek nie okaże się zbyt poobijany, by zawinąć triumfalnie w maju 2004 r do portu Unia Europejska. I zanim tam dopłynie, musi ominąć wiele raf. Pierwsza już w poniedziałek. Premierowi przyjdzie się zmierzyć przed sejmową komisją śledczą z posłem Janem Rokitą - zauważa Butkiewicz.