"Żelatyna" trzęsie się ze śmiechu
Bardzo rozbawiły pracowników Brodnickich
Zakładów Żelatyny ostatnie wieści o kolejnych inwestycjach
Kazimierza Grabka - tym razem w okolicy Zgierza. Uznają zgodnie,
że za cudze pieniądze można robić wszystko - czytamy w "Gazecie
Pomorskiej".
14.01.2017 12:33
Zdaniem gazety nikt dobrze nie wspomina w Brodnicy Grabka. Dziennik przypomina, że główną ideą niedoszłego króla żelatyny było przejęcie fabryk produkujących w Polsce żelatynę i ich likwidacja. Udało się to w Puławach, natomiast brodniczanie - postawili się. W jaki sposób Grabek prezentował się jako przedsiębiorca, uczciwy biznesmen, ustalić ma m.in. Sąd Rejonowy w Brodnicy, przed którym w październiku 2002 roku rozpoczął się proces.
"Od trzech lat nie widziałem pana Grabka i nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Prowadzimy dziś spokojną pracę w Brodnickich Zakładach Żelatyny, które są spółką z ograniczoną odpowiedzialnością. Jesteśmy na drodze wschodzącej, inwestujemy, żelatyna sprzedaje się znakomicie" - mówi Marian Szkamruk, prezes firmy, który był w komitecie protestacyjnym, gdy "Żelatynę" chciał rozmontować oskarżony w procesie brodnickim. "Nie w interesach, ale na ławie oskarżonych jest jego miejsce" - dodaje kolejny weteran walki o brodnicką "Żelatynę".
Dlaczego brodniczanie dziwią się interesom Grabka w Zgierzu? Bo nie wierzą w czyste ręce, czyste intencje, czyste pieniądze. Zastanawiają się, jak to jest możliwe, że oskarżonego nie można doprowadzić na salę sądową. Seria badań, diagnoz i opinii lekarskich stanowi poważną już część akt sądowych. Niestety, nadal poruszamy się wedle takich reguł i prawnych uwarunkowań, które - w odbiorze społecznym - pozwalają oskarżonemu na drwiny z prawa i sprawiedliwości. Czy sytuacja zmieni się, gdy sprawa niedoszłego króla żelatyny zostanie przeniesiona do Sądu Okręgowego w Toruniu? - czytamy w "Gazecie Pomorskiej".
Dziennik przypomina, że prokurator zarzuca Grabkowi nadużycia w procesie prywatyzacji przedsiębiorstwa państwowego Fabryka Żelatyny w Brodnicy, wyłudzenie majątku wartości 4,5 mln złotych. W szczegółach mowa jest m.in. o celowym wprowadzeniu w błąd byłego wojewody toruńskiego, wyłudzeniu poświadczenia nieprawdy od Urzędu Antymonopolowego, usiłowaniu doprowadzenia do niekorzystnego rozporządzenia mieniem znacznej wartości byłego przedsiębiorstwa państwowego. Działo się to w latach 1995-1999. (PAP)