Żeby nas nie zalało


Nigdy nie uda się stworzyć pełnej ochrony przed skutkami powodzi.

Żeby nas nie zalało
Źródło zdjęć: © PAP

10.02.2010 | aktual.: 17.02.2010 22:14

Choć mogłoby się wydawać, że po takiej zimie jak obecna musi nas zalać, doświadczenia historyczne mówią, że wcale to nie jest przesądzone. 1962/63, najcięższa powojenna zima w Polsce, cały kraj pod śniegiem - a na wiosnę tylko lokalne podtopienia. 1978/79, druga zima stulecia, z tym że śniegu znacznie mniej niż 16 lat wcześniej (leżał głównie na północy Polski) - ale aż 1,2 tys. mostów zerwanych przez wodę, 18 tys. budynków uszkodzonych i zniszczonych, ponad 30 tys. ludzi ewakuowanych. Skąd taka różnica w skutkach srogich zim?

Rzecz w tym, że w 1979 r. śnieg spadł na ziemię, która częściowo zdążyła już zamarznąć i nie przyjmowała nadmiaru wody. W 1963 r. długo leżąca poducha śnieżna uchroniła ziemię przed przemarznięciem. Jeszcze nie uregulowano wtedy rzek tak jak kilkanaście lat później, istniało dużo niezagospodarowanych obszarów zalewowych, były rozmaite glinianki i mokradła, oczka, spiętrzenia po młynach wodnych, rosło więcej lasów. Wszystko to pozwoliło zatrzymać nadmiar wód, inaczej niż w 1979 r., gdy w wyniku prac melioracyjnych osuszono już znaczną część kraju, a urządzenia małej retencji popadły w ruinę, bo nie było ich za co konserwować pod koniec dekady gierkowskiej.

- Teraz śniegu mamy dużo, więc może grunt nie będzie przemarznięty. Mimo iż mróz niekiedy przekraczał 20 stopni, to jak wykazują nasze badania, już na głębokości pół metra temperatura ziemi sięga plus dwóch-trzech stopni. Woda jeszcze ma gdzie wsiąkać - mówi prof. Wojciech Chełmicki, kierownik Zakładu Hydrologii Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Sucho, ale niebezpiecznie

Mimo że Polska należy do najuboższych pod względem zasobów wodnych krajów Europy, powodzie są u nas częste i niebezpieczne. Jeszcze żyją ludzie pamiętający wielką powódź w 1934 r., gdy wylał Dunajec i zginęło 55 osób. Najtragiczniejsza po wojnie była katastrofa w 1997 r., wywołana nie topniejącym śniegiem, lecz letnimi nawałnicami. Spowodowała także śmierć 55 osób, zalanych zostało wiele miast w dorzeczu Odry, straty tylko w 1997 r. wyniosły 8 mld zł, a w sumie wzrosły do 14 mld zł. Wrocław zmienił się w Wenecję, do czego doszło zresztą nie pierwszy raz - ulice tego miasta stawały się kanałami również w sierpniu 1854 r. oraz w lipcu 1736 r. Kłodzko, także zalane w 1997 r., doznało podobnego kataklizmu w 1310 r. To pierwsza dobrze opisana powódź na obecnych ziemiach polskich, zginęło w niej ponad 3 tys. ludzi.

W 2009 r., pod koniec czerwca, wylały rzeki w Europie. U nas - na południu kraju; woda zalała Ropczyce, jedna osoba poniosła śmierć.

Dwa lata temu znowu ucierpiała Małopolska. W 2001 r. powódź objęła dorzecze Wisły, zalane zostały ulice Makowa Podhalańskiego i Ostrowca.

W ostatnim czasie duże powodzie zdarzają się częściej. Europejczycy i tak mają szczęście, bo na naszym kontynencie z reguły nie dochodzi do wylewów spowodowanych huraganami. Przy Katrinie, która wywołała w delcie Missisipi powódź pustoszącą Nowy Orlean, nasze "cofki" na Żuławach - efekt wiatru od morza - to dziecinne igraszki.

Zawsze może wylać

Powodzi nigdy nie da się uniknąć, bo może przyjść woda 100-, 200-letnia czy jeszcze większa, która nie zmieści się w korytach rzek, choćby nie wiadomo jak dobrze obwałowanych - i wtedy musi wylać. Wały nie stanowią zresztą pełnej gwarancji bezpieczeństwa, o czym przekonują się Niemcy, którzy za ogromne pieniądze uregulowali i otoczyli wałami Ren. Nie zapobiegło to jednak wylewom. - Nie da się zapewnić stuprocentowego bezpieczeństwa. Teoretycznie wszystkie rzeki można obwałować, ale wtedy woda płynie sztucznie zwężonym korytem, nabiera większej prędkości i rośnie ryzyko, że wyleje tam, gdzie zabezpieczenia są słabsze. Powodziom w Niemczech sprzyjają wylesienia, bo lasy w naturalny sposób zatrzymują wodę, oraz zaasfaltowanie wielu terenów - dodaje prof. Wojciech Chełmicki. W Polsce czynnikiem zwiększającym zagrożenie powodziowe jest duża amplituda opadów. Pogoda nie jest u nas tak przewidywalna jak w Wielkiej Brytanii, obok której przepływa Golfsztrom przynoszący regularne opady. W Polsce lata suche mogą się
przeplatać z mokrymi, różnice są zaś ogromne - w roku suchym z terenu kraju spływa przeciętnie 30 km sześc. wody, a w mokrym 90 km sześc. Średnia opadów wynosi 600 ml rocznie, ale w górach już około 2000 ml. Chyba tylko Szwajcaria (gdzie zdarzenia pogodowe biegną znacznie bardziej regularnym trybem niż u nas) jest przygotowana na maksymalny, mogący teoretycznie wystąpić przybór wód. Na pewno jednak nie uboga Polska. Nie znaczy to, że nie wyciągnęliśmy wniosków z 1997 r.

Jeśli rzeki będą wezbrane tak jak 13 lat temu, z pewnością zdołamy znacznie zminimalizować straty. Od czasu tamtej wielkiej powodzi zbudowano dziesiątki kilometrów wałów, a setki kilometrów poprawiono i zmodernizowano. Powstały nowe stopnie wodne, upusty, stacje pomp, zbiorniki retencyjne, kanały odpływowe. Wiele gmin ma już opracowane aktualne mapy terenów zalewowych, gdzie można by kierować wezbraną wodę z rzek. Zawsze jednak może przyjść powódź, wobec której wszystkie zabezpieczenia budowane przez człowieka okażą się niewystarczające.

Inwestycje przeciwpowodziowe mogłyby być realizowane szybciej, ale są to budowle ogromnie kosztowne. Przykładowo w woj. pomorskim przez ostatnie dwa lata zbudowano dwa stopnie wodne, zmodernizowano cztery stacje pomp, 11 km kanałów, 20 km wałów ochronnych. Kosztowało to w sumie 34 mln zł i gdyby nie 25 mln zł uzyskanych z funduszy unijnych, nie zrobiono by niemal nic.

Budowa od zera jednego kilometra wału pochłania średnio 10 mln zł. Wały wymagają ciągłej konserwacji, systemów drenażowych zapobiegających przesiąkaniu, ochrony przed zwierzętami ryjącymi nory. Oznacza to prace trwające - poza zimą - praktycznie bez przerwy, na które nie zawsze można znaleźć środki w budżetach wojewódzkich.

Ekolodzy mówią "nie"

Na największe inwestycje, mogące zmniejszyć niebezpieczeństwo powodzi, trudno uzyskać zgodę społeczną, zwłaszcza że nie ma zgody co do faktów. W lipcu 1997 r. oddano do użytku zbiornik w Czorsztynie na Dunajcu, który niemal natychmiast został napełniony przez falę powodziową. Takiego nowego i pustego jeszcze zbiornika zabrakło w dorzeczu Odry, co spowodowało katastrofalne skutki. Specjaliści oceniają, że Jezioro Czorsztyńskie zapobiegło powodzi w dolinie Wisły i ocaliło kilka miejscowości, które inaczej zostałyby w całości zalane. Ekolodzy, np. z partii Zielonych, twierdzą jednak, że to bzdura, a dobroczynny wpływ zbiornika czorsztyńskiego na poziom wód zanika już 40 km poniżej zapory.

Jeszcze w latach 60. planowano budowę tzw. kaskady dolnej Wisły, czyli ośmiu zapór poniżej Warszawy. Dzięki temu można by magazynować wodę i produkować prąd. Pomysł upadł, bo po pierwsze, zdania są podzielone i nie brakuje opinii, że podobny efekt ochrony przed powodzią można uzyskać znacznie tańszym kosztem, bez niszczenia środowiska, wyznaczając tereny zalewowe i budując po obu stronach Wisły kanały i zbiorniki małej retencji. Po drugie zaś, nie ma pieniędzy. Skończyło się więc na jednej zaporze we Włocławku.

Pieniędzy może wystarczyłoby na budowę drugiego zbiornika, w okolicy Nieszawy. Tu specjaliści są zgodni, że mógłby on odciążyć zalew włocławski, realnie ograniczając groźbę powodzi i chroniąc trzeszczącą już w szwach zaporę we Włocławku przed katastrofą.

Ekolodzy twardo mówią jednak "nie", a Klub Gaja sporządził ekspertyzę, jasno stwierdzającą, iż budowa stopnia wodnego w Nieszawie sprawi, że swoje miejsce gniazdowania zechcą przenieść takie ptaki jak tracz nurogęś, brodziec piskliwy, sieweczka rzeczna, zimorodek, cyranka i derkacz - co z pewnością byłoby dla nich dyskomfortem. * Nie wyprowadzimy się*

Teoretycznie jedynym skutecznym zabezpieczeniem przed skutkami powodzi jest omijanie przez człowieka miejsc, które mogą zostać zalane przez wzbierającą wodę. I kiedyś ludzie, czując respekt przed siłami natury, tak właśnie starali się czynić. - W przeszłości osady ludzkie lokowane były w miejscach niezagrożonych powodzią. Później wiele z nich rozrastało się, obejmując swym zasięgiem tereny zalewowe. Obecnie coraz częściej obszary zagrożone powodzią są jednocześnie obszarami atrakcyjnymi dla inwestorów - stwierdza Paweł Madej z Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej w Krakowie. Z drugiej strony, ta ludzka przezorność z reguły była mało skuteczna, bo powodzie zbierały ofiary także w średniowieczu. Zawsze bowiem może przyjść jeszcze większa woda, niż uważa się to za możliwe.

Dziś prawie połowa ludności Polski mieszka na terenach, które teoretycznie mogą zostać zalane przez powódź. I oczywiście się z nich nie wyprowadzi. Wały dają nam poczucie bezpieczeństwa, niekiedy złudne, tak jak w 1997 r. Ponad 30% całego obszaru, który padł ofiarą powodzi, zostało wówczas zalane w wyniku przelania się lub przesiąknięcia wody przez wały.

Skuteczniejszą i tańszą niż tamy i wały metodą ochrony jest wyznaczanie obszarów, na które byłaby kierowana wysoka woda. Tyle że są to z reguły tereny prywatne, w ciągu kolejnych lat ludzie uzyskiwali tam pozwolenia na budowę i stawiali domy. Trudno im było tego zakazywać, tłumacząc, że właśnie ich działki zostały wybrane przez władze na miejsce odpływu wód podczas ewentualnej powodzi. Przydatność wielu tych terenów podczas kolejnej powodzi może więc okazać się bardzo ograniczona.

Wiosna - ale nie za szybko

Całkowitej ochrony przeciwpowodziowej nie stworzymy więc nigdy. Ludziom szukającym swego miejsca na ziemi można podpowiedzieć, by osiedlali się w Polsce północno-wschodniej, na Pomorzu Zachodnim i w regionie łódzkim, bo są to miejsca najmniej zagrożone wielkimi powodziami.

W tej chwili największe, ale wciąż potencjalne, a nie realne zagrożenie powodziowe występuje na Mazowszu i Podlasiu. Jeśli jednak temperatura będzie się podnosić stopniowo, w nocy utrzymają się przymrozki, a na topniejący śnieg nie zaczną padać deszcze, unikniemy przyboru.

Niech więc wiosna przyjdzie powoli, tak jak chciał tego Wojciech Bellon, który pisał:

Polami polami, po miedzach po miedzach
Po błocku skisłym, w mgłę i wiatr
Nie za szybko, kroki drobiąc
Idzie wiosna, idzie nam.
No a poza tym oczywiście należy się ubezpieczyć...

Andrzej Dryszel

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)