Zdradź, albo giń

O faktach zmieniających wyobrażenia o sensie Katynia z historykiem IPN, badaczem archiwów tajnych służb NRD i PRL, Wojciechem Sawickim, rozmawia ks. Andrzej Jerie.

Zdradź, albo giń
Źródło zdjęć: © Gość Niedzielny | ks. Andrzej Jerie

14.02.2008 | aktual.: 17.02.2008 09:10

Ks. Andrzej Jerie: Wszyscy kibicujemy „Katyniowi” Andrzeja Wajdy w wyścigu do Oscara. Jak historyk patrzy na ten film?

Wojciech Sawicki: – Andrzej Wajda postanowił odtworzyć prawdę historyczną o zbrodni katyńskiej i, moim zdaniem, w dużej mierze mu się to udało. Trudno mieć zarzuty, że nie są oddane wszystkie szczegóły, bo w filmie to nie jest możliwe.

Scenariusz opiera się w dużej mierze na relacjach świadków, zapiskach...

– Bez wątpienia Wajda oparł się na szerokiej literaturze przedmiotu. Jednak nie zauważył pewnych procesów, które z punktu widzenia historyka, mającego wieloletnie doświadczenie z materiałami służb specjalnych, stalinowskich, poststalinowskich, sowieckich i komunistycznych, są oczywiste. Reżyser nie zauważył dramatycznego sensu całej akcji internowania jeńców wojennych i wyniszczenia ich dopiero po kilku miesiącach. To jest niezwykle ciekawy wątek.

Powszechnie sądzi się, że polscy oficerowie zostali aresztowani przez Sowietów po to, żeby ich zgładzić, i w ten sposób pozbawić Polaków inteligenckich elit.

– To jest pewien mit narodowy. Trudno zanegować tezę, że Stalin mścił się na narodzie polskim i skazał go na fizyczną zagładę, tak jak w przypadku Żydów ze strony Niemców. Jednak z dokumentów NKWD wynika, że jeńcy byli traktowani nie najgorzej. Zostali umieszczeni w byłych klasztorach prawosławnych. Istniały pewne problemy z zaopatrzeniem, z opałem, ale wiele osób żyjących na wolności znajdowało się w podobnej sytuacji. Starano się im zapewnić – jak na sowieckie warunki – godziwe życie. Na pewno nie chciano ich zagłodzić.

Dlaczego, skoro mieli iść na śmierć?

– Teraz wiemy to na pewno – prowadzono olbrzymią pracę polityczną i operacyjną. Ogrom tych działań pokazuje, że z pewnością nie byli przeznaczeni od razu do zagłady. Nikt by się nie bawił...

Praca polityczna?

– Pogadanki sowietologiczne, filmy propagandowe, wykłady z marksizmu-leninizmu, zwalczanie przejawów religijności. To była próba stworzenia z tych ludzi kadry przyszłego sowieckiego państwa polskiego albo republiki sowieckiej. W obozie kozielskim pracowało ok. 130 enkawudzistów. Ale najistotniejsza była praca operacyjna. Wszyscy więźniowie byli rejestrowani. Każdy miał założoną teczkę, w której był dokładny kwestionariusz, zdjęcie – to nie była taka banalna sprawa, bo fotografia nie była jeszcze tak rozpowszechniona – a nawet odciski palców. Ewidencja operacyjna, budowanie kartotek to podstawowa działalność służb specjalnych, często niedoceniana z punktu widzenia tych, którzy nie znają mechanizmów ich działania. Z całą odpowiedzialnością można porównać rejestrację operacyjną wobec oficerów w obozach jenieckich do tego, co robił Departament IV wobec księży w Polsce. To była jedyna grupa, która „na dzień dobry” podlegała w całości inwigilacji. Niektórzy, wybijający się pozytywnie czy negatywnie, mieli
dodatkowo zakładane teczki osób rozpracowywanych, kandydatów na tajnych współpracowników czy agentów. Bardzo podobnie było w tych obozach. Każdy miał być inwigilowany, śledzony, raporty na temat inwigilowanych były gromadzone w teczkach. * Czy te działania odniosły jakiś skutek?*

– Mamy kilka kluczowych dokumentów, które powstały w okresie od grudnia 1939 do lutego 1940 r. i podsumowują wyniki tych akcji. To są raporty wytworzone przez pion operacyjny i polityczny. Wynika z nich, że Rosjanie – ku swojemu zdziwieniu – skonstatowali, że więzi, które są między jeńcami, nie rozpadają się, wręcz się umacniają. Oficerowie zachowują hierarchię, oddają honory wyżej postawionym. Mimo zakazu praktyk religijnych, zdecydowana większość się modli.

Jaka była sytuacja księży?

– W Kozielsku było ich ok. 200. Jednak przed Wigilią 1939 r. wszyscy zostali deportowani. Ich los jest nieznany. Zostało ich bardzo niewielu. Praca operacyjna polegała również na tym, żeby rozpracować, kto kim jest i wykryć kapelanów. Praktyki religijne były surowo zakazane, ale wiadomo, że więźniowie publicznie modlili się i że Rosjanie nie mogli tego w żaden sposób zwalczyć. Im się wydawało, że jak wpuszczą swoich uczonych ateistów, to po dwóch miesiącach wszyscy też będą ateistami. Z naszego punktu widzenia to może wydawać się prymitywne i śmieszne, ale taki czekista średniego stopnia mógł w to uwierzyć, bo sam był przekonany, że religia katolicka to jest zbiór jakichś kompletnych banialuk.

Czyli skutków nie było?

– Więcej! Z dokumentów wynika, że polscy oficerowie prowadzili własną działalność konspiracyjną. W obozie w Kozielsku działały co najmniej dwa pisma konspiracyjne. Jedno nazywało się „Merkuriusz” i ukazały się 4 numery, a drugiego – o nazwie „Monitor” – wyszło co najmniej 15 numerów. Działała konspiracyjna biblioteka. Dla Sowietów, którzy mieli doświadczenie w łamaniu ludzi, to był szok. Na początku nie docenili faktu, że mają do czynienia z prawdziwą elitą intelektualną. Dlatego 31 października przysłali wzmocnienie grup operacyjnych.

Kto to był?

– To była specjalna grupa operacyjna z elitarnego wywiadu NKWD. Do Kozielska został skierowany Wasilij Zarubin – wybitny szpieg sowiecki. W późniejszych latach szef rezydentury radzieckiego wywiadu w Nowym Jorku. Na polskich więźniach zrobił bardzo dobre wrażenie. To był człowiek z polotem, znał języki obce, bardzo łatwo zyskał sobie zaufanie wielu więźniów, np. sprowadzając do obozu bibliotekę z ponad 500 dziełami najwybitniejszych zachodnich twórców. Okazał się człowiekiem bardzo otwartym. Zarubin wykorzystywał to do swoich celów i prowadził swój werbunek. Część jego sprawozdań pisanych dla centrali jest znanych. Pojawienie się tak wybitnego oficera pokazuje, jaką wagę Rosjanie przywiązywali do problemu inwigilacji. Wysłano najlepszych z najlepszych. * Jakie sukcesy ostatecznie odniosły te działania?*

– To jest kluczowe pytanie. Wszytko wskazuje na to, że Rosjanie na polu działalności operacyjnej ponieśli całkowitą klęskę. W obozie w Kozielsku udało im się zwerbować zapewne nie więcej niż 20 osób.

Czy można zaryzykować tezę, że gdyby więcej oficerów zdecydowało się na współpracę, czy poddało się indoktrynacji, to wszyscy mogliby się uratować?

– Trudno spekulować, ale z dokumentów wiadomo, że nawet szef Zarządu ds. Jeńców Wojennych – Soprunienko, nie wyobrażał sobie wymordowania tych wszystkich jeńców, tylko proponował w różnych notatkach do swoich przełożonych, żeby zwolnić starszych wiekiem, chorych, a całą resztę trzymać dalej na przykład w łagrach. Można więc przypuszczać, że gdyby Rosjanom udało się zwerbować np. 20 proc. tych oficerów, to pewnie by się ograniczyło do tego, że jakaś część byłaby skazana na wieloletnie łagry, a resztę trzymano by pod kluczem i wpuszczono w struktury planowanego marionetkowego państwa polskiego, np. do odtwarzania polskiej armii. Tak to sobie początkowo wyobrażano. Problem polegał na tym, że ci ludzie nie dali się zwerbować. To byli dumni przedstawiciele polskiej elity i prawdziwi patrioci.

Udało się zwerbować nie 20 proc. tylko 20 osób!

– Na 4600 jeńców w Kozielsku to jest ok. 0,5 proc. Tak czy inaczej informacja, że udało się kogokolwiek zwerbować, może spowodować szok i złamanie pięknego mitu. Ja jednak myślę, że prawda jest najważniejsza. Trzeba zrozumieć, jaka była sytuacja, jak bardzo naciskano na ten werbunek. Ci ludzie byli przesłuchiwani w dzień i w nocy. Wielu z nich mogłoby machnąć ręką i powiedzieć: „nie ma co się stawiać”, pokornie spuścić głowę i udawać, że wierzy w komunizm. Z meldunków wiemy, że otwarcie krytykowali system sowiecki i ku przerażeniu indoktrynujących śmiali się z komunizmu. W ten sposób, może nie do końca świadomie, wydali na siebie wyrok śmierci.

Rozkaz: zabić!

„Wszyscy oni są zawziętymi wrogami władzy radzieckiej, pełnymi nienawiści do ustroju radzieckiego. Próbują kontynuować działalność kontrrewolucyjną, prowadzą agitację antyradziecką. Każdy z nich oczekuje oswobodzenia, by uzyskać możliwość aktywnego włączenia się w walkę przeciwko Władzy Radzieckiej” – pisał szef NKWD Ławrientij Beria do Stalina 5 marca 1940 r. Tego samego dnia zapadł wyrok.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)